Według analityków banku Goldman Sachs cena ta miała zostać osiągnięta dopiero w przyszłym roku, jednak stało się to już teraz, gdy ceny ropy naftowej doszły dziś nad ranem naszego czasu do kolejnego rekordu. Lekka ropa amerykańska notowana na giełdzie w Singapurze osiągnęła 68 dolarów za baryłkę, co jest nowym rekordem wszech czasów. Bankowcy prognozują, że ceny oscylujące wokół 60 dolarów mogą utrzymać się nawet kilka lat.

Czwartek na singapurskiej giełdzie surowcowej był dniem, który będzie zapamiętany jako nowa data rekordu. Środek sesji przedpołudniowej przyniósł cenę najbliższych kontraktów (na za dwa miesiące) na dostarczenie lekkiej ropy amerykańskiej po 68 dolarów za baryłkę. Pod koniec sesji środowo-czwartkowej hossy cena ta obniżyła się jednak nieco do 67,74 dol. za baryłkę.

Powodów jak zawsze ostatnio należy doszukiwać się w dużym popycie na rynku północnoamerykańskim wraz z opublikowanymi ostatnio informacjami o kurczących się zapasach ropy w USA. Po drugiej stronie globu, z rozwijającej się w szaleńczym tempie gospodarki Chin napływają z kolei informacje o kolejnym rekordowym, tym razem lipcowym imporcie ropy.

Jak zareagują nasze rafinerie na takie notowania światowe? 68 dolarów za 159-litrową baryłkę daje cenę 43 centów za litr, czyli mniej niż 1,41 zł/litr. Jednak koszty przetworzenia półproduktu, transportu, narzut rafinerii, a wreszcie stanowiąca 37,3% ceny benzyny i 28,8% ceny ropy akcyza wskazują na wiele czynników, od których zależy ostateczna cena, jaką płacimy na stacji.

Wiele mówi się o rosnących naciskach na Ministerstwo Finansów, by te w obliczu szybujących cen obniżyło swoje roszczenia z tytułu podatku akcyzowego. Być może dłuższe utrzymywanie się wysokich cen, zmiana władzy na jesieni wraz z inną długofalową strategią polityczną spowodują redukcję tego podatku. Z drugiej strony, trudno by rząd przykręcił sam sobie korek do źródła stanowiącego o czwartej części dochodów budżetu.