A prasa brukowa podchwytuje ton sensacji: "Transporter nie ochroni żołnierzy", "F-16 zepsuty". Półprawdy i bełkot nieuków wypełniają te artykuły. Jak ktoś im zaprzeczy - to wróg i agent.

OK, zatem załóżmy, że to ja jestem owym jedynym sprawiedliwym i niniejszym dam sobie licencję na krytykowanie otaczającego mnie tłumu obłąkańców. Prywatnie nigdy nie podobał mi się wybór transportera kołowego dla naszej armii, ale teraz dziennikarze, pożal się Boże, wmawiają czytelnikom, że można tak opancerzyć transporter, aby "w pełni chronił naszych żołnierzy". To kompletna bzdura. Ważyłby wtedy tyle, co czołg, nie poruszałby się o własnych siłach, a i tak najnowsza generacja granatnika RPG-7 (która potrafi przebić pancerz warstwowy czołgu M-1) pewnie zrobiłaby mu krzywdę. Odporność pancerza na przebicie to zawsze element kompromisu z masą i mobilnością pojazdu.

Współczesny samolot bojowy jest bardzo skomplikowany. I choć sam nie jestem fanem F-16, to wiem, że przykładanie do niego miary z samochodu osobowego jest tylko dowodem głupoty piszącego - każde urządzenie mechaniczne czy elektroniczne może się bowiem zepsuć, nawet tak proste jak samochód - proste w porównaniu do samolotu. Wystarczy popatrzeć na obowiązkowo ujawniane akcje serwisowe wszystkich marek tradycyjnie uznawanych w Polsce za wyjątkowo bezawaryjne - są wśród nich i Volkswagen, i Toyota. Oczywiście większość wezwań do serwisów dotyczy elementów produkowanych przez zewnętrznych dostawców, a jest ich w każdym samochodzie kilka tysięcy. Każdy producent samochodu bierze jednak na siebie ostateczną odpowiedzialność za prawidłowe działanie całości - stąd bezpłatne akcje serwisowe, o których przed wejściem Polski do Unii (gdy stało się to obligatoryjne) informowały tylko niektóre firmy.

No dobrze, ale przecież ranking ADAC? Ranking TUV? Tam przecież stale wygrywają te same marki. Spróbujmy zanalizować fundament tych znaczących dla wielu osób klasyfikacji. Ranking "żółtych aniołów ADAC" dotyczy przypadków udzielenia pomocy technicznej w drodze samochodowi, który nie mógł samodzielnie kontynuować jazdy. Nie obejmuje takich awarii, po których samochód jedzie dalej, ani takich, po których samochód nie wyjechał z domowego garażu. Ranking ADAC nie bierze pod uwagę awarii, do których wzywany jest mobilny serwis danej marki, ani tych, których przyczyny jest w stanie usunąć sam kierowca. Jest to więc tylko analiza szczególnego podzbioru samochodowych awarii.

Z kolei ranking TUV dotyczy samochodów, zgłaszanych do obowiązkowego technicznego przeglądu rejestracyjnego. Normalny właściciel samochodu nie jedzie na taki przegląd wiedząc, że jego samochód jest popsuty. Tylko niechluj pojedzie na przegląd autem, które wcześniej nie było w normalnym serwisie - technik TUV nie sprawdza przecież, czy KIEDYŚ zepsuło się coś w badanym aucie, jego interesuje stan w chwili przeglądu. W efekcie najwięcej usterek pojawia się w samochodach zaniedbanych, których stanem właściciel na bieżąco się nie zajmuje. Znowu to wycinek rzeczywistości, analiza podzbioru - ciekawa, ale niepełna.

Tak zwane "opinie" ludności na temat awaryjności aut w naszym kraju jakże często zbudowane są na zasłyszanych na imieninach u wujka poglądach, czy też są związane z eksploatacją rozbitego w Niemczech auta, naprawionego w Polsce przez kowala. Prawda jest taka, że generalnie w ostatnim dziesięcioleciu jakość samochodów europejskich się znacząco podniosła - a że coraz trudniej bez śladu zamaskować w nich ślady potężnego wypadku - to akurat dobrze.

Uważam, że nigdy nie można przestać myśleć - i dotyczy to tak samo oceny transportera opancerzonego, jak bezkrytycznie powtarzanych stereotypów na temat bezawaryjności samochodów. Chyba że myśli się o sobie jako jedynym normalnym wśród tłumu wariatów.