Każdy samochód oceniać można tylko w odniesieniu do bezpośredniej konkurencji. Dlatego auta dzielimy na segmenty, klasy itp. (ze względu np. na gabaryty czy możliwości przewozowe). Jedni producenci starają się dostarczyć produkt uniwersalny, podążający za modą, zdolny w danym momencie zainteresować jak najszerszy krąg osób. Inni przeciwnie – starają się wypracować dla siebie cechy szczególne, które pozwolą przywiązać na stałe pewną grupę odbiorców.
Dokładnie tak przez lata było z Land Cruiserem. Nigdy nie szedł w awangardzie konstrukcyjnej, nie był nadzwyczaj mocny, szczególnie wykończony czy wyposażony. Klientów zdobywał dzięki legendarnej niezawodności i własnościom użytkowym.
Ale czasy się zmieniają. Samochody słabe (choć jeździmy coraz spokojniej!) i bez gadżetów (choć te wywołują najwięcej awarii) sprzedają się coraz gorzej. Przestajemy marki i modele traktować emocjonalnie, coraz częściej wybór dokonywany jest na podstawie wyglądu, a także rachunku ekonomicznego. Jaki w tej sytuacji powinien być nowy Land Cruiser? To szalenie trudne pytanie, szczególnie w obliczu obecnych problemów i nadszarpniętej reputacji Toyoty.
Dodatkowym problemem jest topniejące grono zwolenników solidnych terenówek, którzy przesiadają się do coraz bardziej popularnych, delikatnych SUV-ów. Czy więc iść za modą i stworzyć samochód, który tylko z wyglądu jest terenówką, za to jeździ fantastycznie po asfalcie, jest nieźle wyposażony i super wykończony?
Po raz kolejny Japończycy podnieśli rękawicę. I bardzo dobrze, bo efekt bez wątpienia godzien jest zainteresowania. Auto miało być dzielne w terenie, wygodne, dobrze wyposażone. W jaki sposób osiągnięto efekt? Jednym ze sposobów okazało się rozgraniczenie wersji. Przygotowano dwa podstawowe pakiety ("biedny" Luna i nieźle wyposażony Sol), kto nastawia się na eksploatację terenową powinien wybrać odmianę Prestige, kto zaś poszukuje maksymalnych doznań na asfalcie – wersję X. Testowaliśmy Land Cruisera Sol.
Wnętrze jest bardzo funkcjonalne. Duża ilość miejsca, liczne schowki, wygodne fotele – do tego już się przyzwyczailiśmy. Część wyposażenia to rzeczy rzadko spotykane, a bardzo praktyczne – duża lodówka w podłokietniku, gniazdko 220V w bagażniku. Kanapę tylną można teraz przesuwać, jest dzielona w proporcjach 40:20:40. Środkowe miejsce nie jest jednak zbyt wygodne. Na ustępstwa trzeba było pójść w trzecim rzędzie. Jest chowany w podłodze (osobno każdy z foteli) ale oferuje już tylko dwa miejsca (w LC 120 były 3). Warto podkreślić, że siedzonka te oferują bardzo przyzwoite warunki podróżowania. Razem z fotelikami otrzymujemy przedłużone kurtyny powietrzne i trzystrefową klimatyzację.
Są one składane niezależnie, elektrycznie. Ale czy to wszystko musi kosztować aż 25 tys. zł? Cena wydaje się mocno przesadzona. Co może się mniej podobać? Foteliki mocno podniosły krawędź załadunku. Drzwi bagażnika otwierają się po japońsku – od strony ulicy (choć miejsca w 3. rzędzie wygodniej zajmować z prawej strony). Na desce rozdzielczej znajdziemy mnóstwo przełączników, na szczęście większość umieszczono we właściwych miejscach i obsługuje się je bez kłopotu. Zawiodą się ci, którzy postrzegają to auto (za 250 tys. zł) jako prestiżowe – wnętrze nie ma takiego charakteru. Jest po prostu poprawne. Tu właśnie wracamy do typowego klienta Land Cruisera...
Czego można spodziewać się po samochodzie na asfalcie? Obawy budzi stosunkowo słaby silnik. Trzeba jednak jasno powiedzieć: to dobra jednostka i dla większości klientów będzie całkowicie satysfakcjonująca! Oczywiście z drugiej strony warto odnieść się do konkurencji – trzylitrowy motor najczęściej oferowany jest w konfiguracji V6 nie R4 i jako taki pracuje znacznie spokojniej, a do tego można wycisnąć z niego więcej mocy.
Dlatego standardem przy 3-litrowym dieslu jest teraz 240 KM i około 500 Nm. Do tych parametrów Toyocie sporo brakuje. Rozwiązaniem ma być pakiet wzmacniający oferowany przez dilerów. Za osiągnięcie 201 KM i 510 Nm trzeba jednak zapłacić aż 9900 zł.
Dla wersji X (przypomnijmy: przeznaczonej do jazdy po asflacie) przewidziano takie dodatki, jak pneumatyczne zawieszenie z tyłu z elektronicznym sterowaniem, aktywny tempomat czy system Pre-Crash, przygotowujący auto do kolizji. W wersji Sol musieliśmy się zadowolić podstawowymi rozwiązaniami uzupełnionymi o system KDSS (Kinetic Dynamic Suspension System, czyli układ zmiennej sztywności stabilizatorów – hydrauliczne cylindry podczas szybkiej jazdy mają dbać o sztywne działanie podwozia i dodatkowo amortyzować nierówności).
Trzeba przyznać, że rozwiązanie to na twardych nawierzchniach zapewnia korzystne wrażenia. Auto porusza się precyzyjnie, brak niepożądanych wychyleń zarówno na zakrętach, jak i podczas hamowania. Oczywiście na zakrętach nie próbujmy gonić BMW X5...
Po teście asfaltowym i oględzinach wnętrza nareszcie przychodzi moment na opuszczenie twardych dróg. Teraz dopiero określenia z może być i porządny zmieniają się w fantastyczny! Sol nie ma wspomagających kamer, układu utrzymującego stałą prędkość ani systemu wyboru nawierzchni. Również blokada tylnego dyferencjału pozostaje zarezerwowana dla LC 150 Prestige. Polegamy na solidnym układzie rozdziału napędu oraz wspomaganiu trakcji, uzupełnionych o wspomniany system KDSS, który w terenie ma zapewnić maksymalny skok kół.
Cechy, które jako pierwsze nasuwają się po kilku kilometrach off-roadu to fantastyczna praca zawieszenia oraz wysoki komfort jazdy (pomimo klasycznych sprężyn). Tradycyjnie wybieramy się na tor Land Rovera do podwarszawskiego Beniaminowa. Auto bez najmniejszego kłopotu pokonuje wszystkie przeszkody, które tu przygotowano.
Pomimo wykopanych w przemyślany sposób dziur, w które wpadają przeciwległe koła samochód ani przez chwilę nie staje, wręcz przeciwnie – nawet na podjazdach możemy w takiej sytuacji spokojnie się zatrzymać i bez kłopotu ruszyć dalej. To oczywiście zasługa sprawnego systemu kontroli trakcji.
Ale też szybko zwraca uwagę praca zawieszenia. Koła w ogóle nie chcą oderwać się od nawierzchni! Udało się to tylko w jednym miejscu – na spreparowanym do tego celu fragmencie trasy. Ale i tu można było manewrować z mistrzowską precyzją, bo układ napędowy radzi sobie z taką sytuacją bez pudła.
Land Cruisera zabieramy więc pod Łódź, na tor należący do Autotrapera. Tu przeszkód jest dużo mniej, ale potrafią dać w kość (a raczej w ramę) samochodom. Imponujące podjazdy zaliczamy z minimalną prędkością. Gdyby były tu chociaż uniwersalne opony możnaby zrobić to niemalże na wolnych obrotach, ale zaczyna brakować przyczepności. Poza tym sprawdzamy działanie systemów kontroli zjazdu (utrzymuje prędkość 5-7 km/h, jadąc do przodu, i 3-5 km na wstecznym biegu) oraz podjazdu.
Kłopoty pojawiają się w momencie weryfikacji geometrii nadwozia – progi poruszają się bardzo blisko podłoża, na szczęście samochód bez uszkodzeń pokonuje kolejne szczyty. Najbardziej przeszkadza przeciętny prześwit, co słychać w koleinach. Jest lepiej niż np. w Commanderze ale nie uda się dogonić aut z pneumatycznym zawieszeniem. Chwili przyzwyczajenia wymaga również pozycja kierowcy. Obszerne, trochę nadmuchane nadwozie sprawia, że wyczucie gabarytów wymaga wprawy.
Samochód kosztuje niemało. Pocieszeniem może być korzystne spalanie (średnio poniżej 10 l/100 km) oraz – ciągle jeszcze w to wierzymy – wzorowa niezawodność. Serwisy powinny jednak robić wszystko, żeby o tej wartości nie zapomniano. Bo wtedy Land Cruiser przestanie być legendą, a stanie się kolejnym konkurentem...
Podsumowanie
Nowy Land Cruiser pielęgnuje stare wartości Toyoty – nie goni za osiągami, nie szokuje poziomem wyposażenia czy nowinkami technicznymi. Ale ma szansę stać się prawdziwym przyjacielem – zawsze gotowy do drogi, spokojny, wybaczający błędy kierowcy i – przede wszystkim – niesamowicie skuteczny w terenie oraz wygodny i stabilny na szosie. A stosunkowo słaby silnik czy przeciętne dopracowanie wnętrza? Cóż, nie każdy musi jeździć Land Cruiserem...