Połowa skarg, które trafiają do Rzecznika Ubezpieczonych, dotyczy polis komunikacyjnych. Repertuar przewinień ubezpieczycieli od lat jest ten sam: zaniżanie wysokości odszkodowań, odmowa zapłaty za wynajem auta zastępczego, zmuszanie do używania najtańszych części, stosowanie niedozwolonych potrąceń, niebranie pod uwagę utraty wartości handlowej pojazdów, „fabrykowanie” szkód całkowitych.

Rzecznik Ubezpieczonych jest bezradny – mimo że podejmuje interwencję w większości przypadków, z którymi zgłaszają się do niego poszkodowani, z grubsza w trzech czwartych ubezpieczyciele mają to w nosie. Przymusić do czegokolwiek może ich dopiero sąd.

Części dobre, bo tanie? Dziękuję!

Mała stłuczka, wycena na kilkaset zł. Według ubezpieczyciela zderzak do 3-, 4-letniego samochodu może kosztować 120 zł lub mniej. To, że nie do końca pasuje i szpeci auto, ubezpieczycielowi nie przeszkadza. Ty jednak wiesz, że wycena rzeczoznawcy to nie to samo, co koszt naprawy, zamawiasz więc oryginalny zderzak za 2600 zł i nie przejmujesz się, że pojazd ma 15 lat. Na wszystko bierzesz rachunki: 2600 zł za zderzak, 150, a nie 50 zł za godzinę pracy mechanika, 400 zł za lakierowanie, o którym ubezpieczyciel w ogóle zapomniał.

Po prostu umiesz czytać i rozumiesz zastrzeżenie-dupokrytkę, które ubezpieczyciel dołączył (bo musiał) do wyceny. Mówi ono, że gdyby z rachunków wynikało, że naprawa będzie droższa od przewidywań, ubezpieczyciel wypłaci różnicę. Wiesz dobrze, że to bezprawie, bo ma on obowiązek zapłacić z góry całą kwotę, ale godzisz się z tym i pozwalasz mu troszkę popłynąć na naprawie 15-letniego gruchota. A co! Sytuacja zmienia się, gdy auto jest nowsze, a porządna naprawa kosztuje 20 000 zł. Dopóki jednak chodzi o zderzak i lampę, dasz radę!

Jak przechytrzyć ofiarę

Oto alternatywny sposób rozliczenia się z poszkodowanym: ustala się, ile wart był samochód przed wypadkiem, następnie ocenia wartość pozostałości, a potem właściciel auta dostaje w gotówce różnicę pomiędzy wartością pojazdu sprzed szkody i po niej. Księgowo wszystko się zgadza, tylko na naprawę nie starcza.

Na kupno auta w podobnym stanie – też nie. Żeby móc orzec „szkodę całkowitą” przy szkodzie likwidowanej z OC, koszt naprawy musi przekroczyć wartość auta sprzed kolizji, tylko w przypadku autocasco ubezpieczyciele mogą wpisać do umów, co im się podoba. W tym wariancie, żeby wyrzeźbić szkodę całkowitą, ubezpieczyciel proponuje najdroższe części i godziwie opłaconą robociznę. Jest z czego ciąć!

Szkoda całkowita. Czy na pewno?

Jeśli za kwotę nie większą niż wartość auta sprzed szkody uda się wam je naprawić je i uzyskać na to rachunek, to wasze na wierzchu. Naprawiacie więc pojazd wart 20 000 zł za 19 800 zł, zalicza on przegląd techniczny, rachunki wysyłacie ubezpieczycielowi. Zapłaci – od razu lub z odsetkami.

Tymczasem pamiętaj: nie masz obowiązku pokazywać nikomu rachunków, nie musisz niczego naprawiać. Uszkodzone auto to twoja własność. Masz prawo dostać pieniądze na naprawę i wydać je na dowolny cel. Tyle że w tym przypadku musisz sprawę wysłać do sądu. Inwestujesz 5 proc. żądanej kwoty (wpis sądowy) i 150 zł na kosztorys z autoryzowanego warsztatu. Takie sprawy wcale nie trwają długo – zwykle kilka miesięcy. Wygrać można łatwiej, niż się to wydaje.