Wystarczy, że w dowolnym nieznanym towarzystwie wypłynie, że zajmujesz się zawodowo motoryzacją i możesz mieć pewność, że to pytanie – w mniej lub bardziej obudowanej formie – padnie. Ale to normalne. Tak samo mają wszyscy inni fachowcy w swoich dziedzinach.
Przeczytaj też inny felieton Pertyna: Wrogość indukowana. Da się pogodzić wyznawców aut elektrycznych i bojowników diesli?
Auto za średnią krajową? Nie, dziękuję
W USA w takiej sytuacji podobno natychmiast wymienia się cenę konsultacji, ale chyba jednak tylko tam. Jesteśmy w Polsce, więc się zachowujemy. Ale uwaga: jeśli spróbujesz odpowiedzieć, jak wyżej (który się podoba etc.), to równie dobrze mógłbyś powiedzieć „Odwal się!”. No nie uchodzi! Jesteś fachowcem, więc odpowiadaj jak fachowiec.
Jeśli spróbujesz odpowiedzieć kulturalnie, ale tak, by nie zaczynać dyskusji na półtorej godziny, wyjdzie na to, że chcesz spławić delikwenta. A wtedy nie dość, że wyjdziesz na buca i rzucisz cień na całe środowisko samochodziarzy, to jeszcze doprowadzisz do sytuacji, której nienawidzą wszyscy fachowcy: zachęcisz do wypowiadania się (zwykle autorytatywnego) innych – ludzi, którzy wszystko wiedzą lepiej.
Jeśli w takiej sytuacji wyląduje lekarz i zaprosi do gabinetu na pełną wizytę, ktoś zaraz zacznie udzielać rad w rodzaju „Nie słuchaj konowałów, na złamania to najlepsze okłady z Barszczu Sosnowskiego”. Dla dziennikarza motoryzacyjnego udręką byłoby przecież wysłuchiwanie, że „nic na f”, „wszyscy producenci kłamią”, „japońskie to najwyżej gejsze” itp. Trzeba więc – jak w starym dowcipie o dentyście – „zacisnąć zęby i szeroko otworzyć usta”. Czyli odpowiedzieć pełnymi zdaniami i z pełnym uzasadnieniem.
Samochód za średnią krajową - co kupić, a raczej czego nie kupować
Właśnie spytano mnie, co kupić za średnią krajową…
No cóż, to też jest prawdziwy dylemat. Bo ta średnia to obecnie jakieś 7000 zł brutto, więc moją naturalną odpowiedzią – i nie oszukujmy się, każdego rzeczywiście fachowca – jest: użyj tych pieniędzy jako wpłaty własnej, by kupić na raty pojazd co najmniej zdecydowanie nowszy i pewny. I tego będę się zawsze trzymał.
Kiedyś widziałem w telewizji wywiad z amerykańskim muzykiem country, który na pytanie „Czym jeździsz?” odpowiedział, że zwykle kupuje za 50-100 dolarów jakiegoś gruchota i jeździ nim kilka-kilkanaście dni, póki auto się nie rozkraczy, po czym porzuca je tam, gdzie stanął i kupuje następne. Wychodziło mu to bardzo tanio i sprawnie. Rzeczywiście, w USA to działa. Ale tam w zaledwie kilku stanach istnieje coś takiego jak przegląd techniczny dopuszczający do ruchu, a wycofanie z tegoż ruchu odbywa się najczęściej tak, jak mi to wyjaśnił kiedyś w pogawędce o różnicach w przepisach o ruchu drogowym między Europą a USA tzw. State Trooper (policjant stanowy). Otóż taki funkcjonariusz (niekoniecznie nawet z drogówki) zatrzymuje auto do kontroli, a jeśli uzna, że to wrak, mówi do kierowcy „Nie będziesz takim g… jeździł po moich drogach!”.
Ale póki do takiego spotkania nie dojdzie – hulaj dusza. Ubezpieczenia nie trzeba, przerejestrowywać nie trzeba, przegląd niepotrzebny. U nas – i w ogóle w Unii – to już nie przejdzie. Bo nawet jeśli mamy mnóstwo uwag do działań i fachowości naszej policji, to jednak takie wraki nie mają szans na przemieszczanie się po polskich drogach.
Zresztą, dostając pytanie „Co kupić?” i tak zaczynam od kwestii związanych z bezpieczeństwem. I jak słyszę „…za średnią krajową”, to wprost mówię „Ale pamiętasz, że będą tym jeździć twoje dzieci?”. Więc nie podejmę się zadania wskazania auta za średnią krajową.
Pewnie, w sieci łatwo znaleźć podobno w doskonałym stanie samochody nie tylko za średnią krajową, ale i jej połowę. Okej, jeśli masz w rodzinie albo wśród naprawdę zaufanych znajomych kogoś, po kim można wziąć choć na kilka miesięcy auto, mając pewność, że nie jest kradzione i nie składa się z na szybko zespawanych ze sobą 10 innych pojazdów (niekoniecznie samochodów) w oparciu o stare szyny tramwajowe, które jeździ prosto, nie leje olejem, reaguje na ruchy kierownicą i naciskanie hamulca tak, jak samochód powinien, to może rzeczywiście… Ale to naprawdę bardzo wyjątkowa sytuacja. I raczej na krótko. Inaczej niż od naprawdę zaufanej osoby, za średnią krajową nie kupisz samochodu, który bym uznał za nadający się do użytkowania.