Mówisz Aston Martin, myślisz 007. Ale jeśli nie stać cię na flagowe coupé DBS, nikt bez silnej wady wzroku nie weźmie cię za tajnego agenta Jej Królewskiej Mości. Wszyscy wiedzą, jakim pojazdem Daniel Craig poruszał się w "Casino Royale" i w "Quantum of Solace". Większość przeciętniaków nie ma nawet pojęcia, że istnieją jakieś inne modele wytwarzane w fabryce w Gaydon. Dla tych, którzy chcą mieć Astona i czekają na przedwczesną śmierć bogatych krewnych, mam dobrą wiadomość. Już najtańszy model jest przyzwoitym samochodem sportowym. Kto wie, czy nie najbardziej harmonijnym Astonem w cenniku.

Próba wody w górach Eifel

Stoi przede mną opalizujący tysiącem barw, pozornie czerwony Aston Martin V8 Vantage Roadster. Pod maską 426-konny, wolnossący silnik V8 o pojemności 4,7 litra. Z tylną osią, gdzie znajduje się mechaniczna skrzynia biegów sprzężona z dyfrem o zwiększonym tarciu wewnętrznym, łączy go wysokoobrotowy wał z włókna węglowego. Na papierze auto rozpędza się do setki w 4,9 s i osiąga maksymalnie 290 km/h. Nasz testowy egzemplarz lśni czystością w garażu centrum testowego Astona Martina koło niemieckiego Nürburg. Auto ma dodatkowo pakiet Sports Pack, obejmujący inne sprężyny, aluminiowe amortyzatory Bilstein oraz felgi o obniżonej masie. I co z tego. Na zewnątrz leje tak, że o dziewiątej rano jest zupełnie ciemno, a zwięrzętom domowym chce się spać. Trudno o gorsze warunki do badania granic możliwości mocnego sportowego auta.

Przez myśl przelatuje mi wizja nieskazitelnych krzywizn aluminiowego nadwozia podrapanych o nity z bariery Armco. Wstrząsa mną dreszcz. Muszę pozbyć się tej myśli. Uszkodzenie takiego auta to jak pobicie supermodelki. Dość defetyzmu. Deszcz też jest dla ludzi, nawet w otaczających legendarny tor górach Eifel, w których drogi są kręte i śliskie jak sumienie współczesnego polityka. Wślizguję się za kierownicę, ignoruję obrzydliwą nawigację rodem z Volvo i przyciski na drzwiach, też z Volvo. Wpycham w podłogę pedał sprzęgła i wciskam do końca szklany pseudokluczyk o kiczowatej nazwie Emotion Control Unit. Silnik ożywa z metalicznym burknięciem, by po chwili uspokoić się na biegu jałowym. Jedynka w skrzyni Graziano wchodzi dokładnie, ale nie bez wysiłku. Gdy opuszczam bramę centrum, deszcz ustaje, choć drogi pozostają śliskie jak naoliwione. Przynajmniej fotograf nie będzie miał zapalenia płuc.

Dusza bezwzględnego Anglika

Przejeżdżam pierwsze serie zakrętów i widzę jednak w tym aucie duszę bezwzględnego, zimnego Anglika, który bez wahania zabija wrogów Zjednoczonego Królestwa. Kogoś takiego, kto dla pragmatycznego celu był gotów wyeliminować Naczelnego Wodza sojuszniczego państwa. Kogoś twardego, nieustępliwego, o lodowatym spojrzeniu niebieskich oczu. A jednocześnie to właśnie stylizacja nadwozia, o takiej aparycji, że każda kobieta chce kogoś takiego mieć w swojej pościeli. Przynajmniej na chwilę. Jest piękny i brzmi jak bombowiec lecący ze śmiercionośnym ładunkiem do Zagłębia Ruhry.

Położony za przednią osią silnik daje tak dobrą dystrybucję masy, że nawet bardzo przeciętnego kierowcy ten samochód nie przerazi. 470 Nm momentu pozwala kręcić dymiące bączki nawet na suchym asfalcie (ESP można całkowicie wyłączyć), a jednocześnie na śliskim nie dzieje się nic głupiego. Wystarczy pamiętać, że angielski agent jest bezwzględny, lecz osób, które nie wchodzą mu w drogę, nie zabija. Wielkim plusem tego modelu jest niebywała wręcz sztywność nadwozia, doskonała nie tylko jak na roadster. Znam parę sportowych wozów, które dobrze wyglądają na parkingu przed knajpą dla nastolatek, ale na wyboistej drodze przypominają rzadką galaretę, zresztą tak jak goście, którzy nimi zazwyczaj jeżdżą. Hamulec ręczny typu fly-off (jak w starych Jaguarach) wymaga przyzwyczajenia. Tak samo jak obrotomierz, którego wskazówka porusza się pod prąd ruchu wskazówek zegara. Jak jedzie się naprawdę pełnym ogniem, wskazówki prędkościomierza i obrotomierza starają się przed każdą zmianą biegu spotkać w górnej części tarcz. Trochę dziwne, ale jest o czym opowiadać pasażerce.

Polowanie na jedenastki

Można przyjąć, że z racji gabarytów V8 Vantage to rynkowy konkurent Porsche 911. Tylko że to mylne założenie. To prawdziwy samochód sportowy, którym można bardzo szybko jeździć po drogach i po torze (sprawdzone). Pozbawiony handikapu silnika wywieszonego gdzieś z tyłu, jest bardziej przewidywalny niż 911-tki sprzed ery elektroniki. Jednocześnie wygląda tak elegancko i dystyngowanie, że pasuje do każdego środowiska, gdzie ludzie majętni pokazują się w swoich drogich autach, niemających w sobie cienia taniego blichtru. Kupią go inni ludzie, bardziej ceniący wygląd i przyjazne zachowanie na drodze niż dziesiąte części sekundy urwane z czasu okrążenia Nordschleife. Niektórzy wolą chude brunetki, inni korpulentne blondyny. I jest to najprawdziwszy współczesny Aston, a nie tańszy substytut. Angielski pisarz, Sebastian Faulks, który próbuje ciągnąć dzieło Iana Fleminga, pisząc (nieźle) nowe przygody Jamesa Bonda, wprowadził do fabuły agentkę wywiadu brytyjskiego, również o kryptonimie z dwoma zerami. Mogłaby jeździć w filmie Astonem V8 Vantage i zaręczam wam, że nie narzekałaby na brak równouprawnienia.