Podobno Czady można spotkać tu i dzisiaj, ale że i starych drzew, w których dziuplach mieszkają, jest już mniej, to i duszki te spotyka się rzadziej. Czady czuwają nad pięknem tej polskiej krainy. Na turystów rzucają słodki czar, który sprawia, że nie można zapomnieć jej uroku. Dlatego też w Bieszczady przyjeżdża się tylko raz, potem się tylko wraca.
Marian Hess
Słowa z broszurki znalezionej pod Siekierezadą w Cisnej utkwiły mi mocno w pamięci. Jak wspaniale przypomieć sobie, że naturalne jedzenie nie musi być luksusem, życie w zgodzie z naturą egzotyką z Chłopów Reymonta, a życzliwość ludzka mechanizmem sprzedażowym. Że w świecie wartości z terminem ważności i ogłupiającej konsumpcji są miejsca, gdzie wszystko jest… normalne. Tak, to dobre słowo. W Bieszczadach wszystko jest normalne.
Chciałbym podzielić się z Wami kilkoma obrazkami z ostatniej przygody na bieszczadkiej pętli, do której zainspirował mnie klubowy scenariusz gran turismo Pętla bieszczadzka - polski Nurburgring.
"Jak na pętle, to bierz STi" - zasugerował Marcin, kiedy zgłosiłem się po samochód na weekend. Ten obrazek, tak charakterytyczny dla doładowanych AWD, łącznie przez dwa dni zarejestrowałem sześć razy :). No cóż, jak skomentował Marcin po moim powrocie, "na biednego nie trafiło"…
Jeśli Nurburgring to Zielone Piekło, to na swój sposób, jadąc w Bieszczady, również zbliżam się do czeluści. Tym bardziej, że miejscowa kultura aż kipi od diabłów, biesów, ciemności i ognia. Tutaj w przydrożnej restauracji w Rymanowie.
Pierwsza ciekawostka, stacja benzynowa w Lesku, na północno-zachodnim krańcu pętli bieszczadzkiej. Wspólnie z Orlenem w Ustrzykach Dolnych (jedynych w Bieszczadach stacjach benzynowych z PB98) są ponoć najdroższymi stacjami w całej Polsce. Co jest o tyle dziwne, że zza wschodniej granicy paliwo można dostać już za 2 zł/l.
Już 40 km za Leskiem, okrążając pętle jej zachodnim łukiem, trafiamy na dziewięciokilometrowy, fantastyczny kawałek asfaltu. Droga wpleciona jest w przełęcz między Wołosaniem a Łopiennikiem łącząc Cisną z Jabłonkami i znana jest szerzej z rozgrywanego tu rokrocznie wyścigu górskiego. Jest absolutnie bezkonkurencyjna pod względem przyjemności z jazdy przez liczne szczyty, siodła, profilowane pod dużym kątem zakręty, w których im szybciej jedziesz, tym więcej masz przyczepności. Magnifique!
Jako bazę wybrałem rekomendowane w scenariuszu Siedlisko Brzeziniak w Przysłupie, fajną agroturystykę między Cisną a Wetliną.
Relaks. Ciepła herbata z zasuszonych łodyg malin, na wodzie z przepływającego obok strumyka. Za oknem majestetyczne połoniny Wetlinska i Caryńska, absolutna cisza i spokój. Wtem odzywa się ujadanie przydomowego Burka - to wataha wilków przemykająca nieopodal na tropie saren. Ponoć wczoraj bobry zwaliły trzy drzewa do rzeki i zalało pole sąsiadom. Tu jest normalnie.
Ale dość zamulania, czas w drogę. Cisna - Jabłonki tak bardzo mnie pobudziła, że wracam do akcji. Pogoda nie rozpieszcza, na drodze ciągle sporo piasku. Widać, że śnieg zszedł z drogi bardzo niedawno. Fajnie, bo Impreza zdaje się pomijać, to co ma pod kołami i cały czas prowadzi się tak samo pewnie.
W wyższych partiach pętli śnieg ciągle zalega na poboczu. Przełęcz Berehy to prawie 900 m n.p.m.
Troll w Cisnej, bardzo awangardowa i fenomenalnie zaaranżowana w środku restauracja. Placek po Łemkowsku pierwsza klasa!
Dla człowieka z Mazowsza rzecz to niesłychana - 200 kilometrów zakrętów. Próżno szukać tutaj kawałków prostej dłuższych niż 400 m. Przejeżdżając pętle cały czas masz ręce pełne roboty na kierownicy, nawet przez moment się nie nudzisz. Co zakręt to inna geometria, inna technika wejścia, inny moment napędzania. Czysta orgia dla ambitnie jeżdżącego kierowcy, katorga dla kapelusznika. Co ciekawe, przez półtorej godziny jazdy minąłem tu pięć samochodów. Pięć…!
Z racji na zbieżność imion (i charakteru) nie mogłem sobie odmówić zatrzymania się w tej karczmie. Co prawda chwilę wcześniej zładłem chyba pół populacji bieszczadzkiej fauny, ale kawki nie mogłem sobie odmówić… I małego racucha… I zapaliłem cygaro (mam nadzieję, że żona tego nie czyta!)
… a nawet jeśli czytasz Kochanie, to tutaj taka ludowa mądrość
Ta bliskość z naturą jest tak pociągająca, ale jednocześnie budząca respekt. Nawet na afrykańskim safari zwierzęta przywykają do obecności ludzkiego intruza. Tutaj fauna pozostaje w dziewiczej postaci i to człowiek się do niej dostosowywuje, a nie na odwrót. Co ciekawe, miejscowi ostrzegają mnie tu bardziej przed bobrami niż niedźwiedziami, gdyż te pierwsze wykazują się większą agresywnością w kontakcie z człowiekiem.
Chwila odpoczynku w Werlasie, małej wiosce turystycznej nad Soliną. W to miejsce, jak przystało na pętle bieszczadką, prowadzi fenomenalna droga krajobrazowa wycięta w zboczu góry, ze straszącą przepaścią na poboczu.
Lutowiska i taras widokowy na wysokie Bieszczady. Dopiero tutaj odczuwam w pełni piękno tych gór, tak różnych od reszty znanych mi Beskidów.
Niedziela, ciut przed 15. To odpowiedni moment, żeby wracać do domu, zanim pomyśli o tym reszta zmotoryzowanych. Choć póki co, w kategoriach drogowych, trafiłem tu chyba na najlepszy moment w roku. Całkowicie puste drogi i znikomy ruch pieszy na poboczach. Tylko od Leska aż do tego miejsca licznik kilometrów pokazał symptomatyczną liczbę 666 - trudno ukryć, że się najeździłem i co więcej byłem w tym ‘nie całkiem święty’…
Wnioski? Bieszczady to wyjątkowe miejsce dla kierowcy i ograniczę się tylko do tego opisu, gdyż wolę nie popaść w trywialność. Tutaj trzeba być, zobaczyć te góry, posłuchać tej ciszy, poznać tych ludzi, najeść się tym jedzeniem i pojeździć po tych drogach. Wtedy zaczyna się rozumieć, dlaczego w Bieszczady ‘jeździ się tylko raz, a później tylko wraca’.