Ale nie wszystkie problemy można ukryć. Nie można wrócić życia osobom, które zginęły w wypadkach powodowanych przez pijanych duchownych. Można powiedzieć, że alkoholicy zdarzają się nie tylko wśród księży. Owszem, ale nikt z taką nachalnością jak księża nie uzurpuje sobie prawa do dyktowania innym, w jaki sposób powinni żyć, samemu nijak do własnych zaleceń się nie stosując.

Może to Bóg czuwał

W Olkuszu do dramatu nie doszło. Nieszczęściu udało się zapobiec być może w ostatniej chwili. 57-letni wówczas ksiądz Wiesław W. tak spieszył się na uroczystości Białego Tygodnia, że nie miał kiedy wytrzeźwieć. Gdy jego Mitsubishi zatrzymano do kontroli drogowej, okazało się, że kierowca ma we krwi ponad 1,4 promila alkoholu. Należy zaznaczyć, że mimo niewątpliwych starań ksiądz Wiesław prawa jazdy nie stracił. Ponieważ wcale go nie posiadał...

Także w jednej z wsi w okolicach Bochni 53-letni ksiądz pełnię swego powołania odczuł w chwili, gdy liczba promili alkoholu we krwi przekroczyła magiczną granicę dwóch jednostek. Wskoczył więc za kierownicę Suzuki i w te pędy ruszył przed siebie. Całe szczęście, skończył w rękach policji zanim zdążył kogokolwiek zabić. Znamienna jest jednak reakcja przełożonych niestroniącego od alkoholu duchownego - pod pretekstem złego stanu zdrowia wielebny przeniesiony został do innej parafii.

Księdzu wolno więcej?

Przyzwolenie na występki w Kościele niestety istnieje. Najczęstrzym rowziązaniem jest przeniesienie duchownego pod opiekuńcze skrzydełka innego biskupa. Ze zmowy milczenia wyłamał się znany wszystkim zakonnik z Torunia. Ojciec Tadeusz Rydzyk, komentując nagonkę(!) na księdza, który po alkoholu spowodował wypadek samochodowy, mówił tak:

"Gdzieś kiedyś się zdarzyło księże, że ksiądz, duchowny no wypił kieliszek koniaku. Ciekawy jestem, podnieście rękę, ciekawy jestem, kto w życiu nie wypił kieliszka koniaku czy jakiegoś tam piwa, no? Podnieście rękę. Nie widzę nikogo. Nie widzę nikogo. Jakby wam dali, to byście połowa tu wszyscy wypili zaraz. No i co, pojechał i lekka stłuczka i wszyscy wrzeszczą, cały świat, a co jest najgorsze, że to nie tylko w Polsce, ale to idzie na świat. To jest dobry Polak? Dobry katolik, jak na cały świat pluje w swoje gniazdo? I to Katolicka Agencja Informacyjna to rozpowszechniała. (...) Rozpowszechnili to, mówią, dziennikarze, jacy oni dziennikarze?"

Retoryka godna złotoustego torunianina odbiła się głośnym echem w społeczeństwie. Niewielu osobom spodobała się wypowiedź redemptorysty.

I tak było raz jeszcze - w samym centrum Warszawy, gdzie policja zatrzymała Volkswagena z kierowcą, u którego stwierdzono 2,2 promila alkoholu we krwi. Kierowcą, którym notabene okazał się 54-letnim ksiądz z pobliskiego Bródna. Ciekawe, czy bardziej zaskakujące dla funkcjonariuszy było upojenie alkoholowe kierowcy czy też może fakt, że warszawski ksiądz jechał zwykłym, niedrogim Polo?

Tragedie, których można było uniknąć

Niestety nie zawsze kończy się szczęśliwie - utratą prawa jazdy, zniszczeniem samochodu czy, jeśli chodzi o samą osobę księdza, przeniesieniem do zaściankowej parafii na swoiste rekolekcje w samotności. Kampanie mówiące, że każdy, kto wsiada pijany za kierownicę, jest potencjalnym mordercą, odnoszą się nie tylko do "cywilów". Duchownych dotyczą we wcale nie mniejszym stopniu. Szkoda, że ksiądz z Dziadkowic w województwie podlaskim nie wziął sobie tego do serca, kiedy pijany wjechał swoim Seatem wprost w Mazdę 121.

Bilans wypadku w Malewicach? Jedna tragicznie zmarła ofiara i pięcioro rannych. Niewinnych. Ksiądz Sławomir miał 3,17 promila alkoholu we krwi...

Wyrok trzech lat więzienia i dziesięciu bez prawa do prowadzenia pojazdów mechanicznych nie przypadł wielebnemu do gustu. Wraz ze swoim obrońcą w apelacji domagał się, by ponownie za kierownicę wpuszczono go już po sześciu latach (i dwóch spędzonych w więzieniu). Nic z tego - nieprzychylny wzrok biskupów nie wpłynął na postanowienie sędziego, który prawomocnym wyrokiem podniósł karę księdza do 5 lat pozbawienia wolności (zwolnił jednak winnego z konieczności wypłaty zadośćuczynienia poszkodowanym).

W samochodzie i poza nim bardzo dobrze bawił się też Józef B., wikariusz z Białegostoku. Temu księdzu nie wystarczyło spowodowanie wypadku samochodowego pod wpływem alkoholu, uznał więc, że w zakresie obowiązków sługi Bożego jest również znieważenie i pobicie(!) policjantów z pieśnią na ustach: "wy nawet nie wiecie, kim JA jestem!". 39-letni ksiądz, kim by nie był, miał we krwi 1,65 promila alkoholu. Co najciekawsze, najbardziej poszkodowanym wydaje się funkcjonariusz policji, który w noc wypadku wyciągnął awanturującego się wielebnego z samochodu. W miejscowości, z której pochodzi, jest prześladowany jako ten, który "podniósł rękę na świętości". Ksiądz z kolei przebywa na tak popularnym urlopie spowodowanym złym stanem zdrowia.

Kto na to pozwala?

Najgorsze w Polsce jest nie to, że duchowni po alkoholu wsiadają za kierownicę, wypadki powodują bowiem wszyscy niezależnie od wykonywanego zawodu. Prawdziwym problemem jest społeczne przyzwolenie, z którego księża nagminnie korzystają. Ktoś, kto przyłapie księdza na jeździe "po pijaku" może spodziewać się prędzej ekskomuniki niż uznania za dobrze wykonany obowiązek. Ciekawe, ile jeszcze czasu potrzeba, by religijni hierarchowie zrozumieli, że broniąc czarnych owiec w swym stadzie, szkodzą przede wszystkim polskiemu Kościołowi, którego obraz z dnia na dzień staje się coraz gorszy?