- Chińskie marki samochodowe coraz mocniej wchodzą na europejski rynek, oferując atrakcyjnie wyposażone pojazdy w konkurencyjnych cenach
- Nieufność wobec chińskich aut pozostaje duża, ale zainteresowanie wśród klientów rośnie, co widać m.in. w salonach i na targach motoryzacyjnych
- Niektóre modele sprowadzane są w ograniczonych seriach, by przetestować ich popularność, zanim zostaną dostosowane do unijnych wymogów. Wiele marek i modeli może zniknąć równie szybko, jak się pojawiły
– "Wkrótce będę wymieniał auta służbowe w mojej firmie. Zadałem pytanie pracownikom, którzy ich używają: chcecie jeździć takimi samymi autami jak dotychczas (czyli skromnymi wersjami aut europejskiej marki z segmentu budżetowego – dopisek redakcji), czy tym razem może wolicie jeździć "chińczykami", ale za to z pełnym wypasem. Wynik: 10:0 dla Chin." – opowiada pan Marcin, warszawski przedsiębiorca, który z coraz większym zainteresowaniem analizuje, co mają do zaoferowania nowe na polskim rynku marki. Sam jeździ autami europejskich marek premium, ale to kwestia prestiżu. Chociaż na widok elektrycznego SUV-a Hongqi, w którego projektowanie zaangażowany był były designer Rolls Royce'a, zaczyna się chyba sam zastanawiać nad ewentualną zmianą – "Za...sty jest. I kosztuje tylko 400 tysięcy złotych?".
Pracownicy pana Marcina też nie są bezwarunkowymi fanami aut z Chin, bo prywatnie przyznają się do tego, że raczej wolą trzymać w swoich garażach "coś fajnego", dla przyjemności, ale nie mają nic przeciwko temu, żeby do pracy używać tańszych aut nowych marek, skoro za taką samą cenę oferują one więcej.
Przeczytaj także: Z czego żyje Tesla, gdy nie zarabia na samochodach? To jest absurd, kompletny absurd. Nie żartujemy
Czy firmy przesiądą się na auta z Chin?
Z jednej strony nieufność wobec aut z Chin jest wciąż duża, ale z drugiej – coraz więcej ludzi się nimi poważnie interesuje. Jako dziennikarz motoryzacyjny mam okazję takimi autami jeździć i sam regularnie tego doświadczam. Na parkingach, podczas tankowania, przed sklepem – bardzo często, kiedy wysiadam z chińskiego auta, ktoś podchodzi, przygląda się autu i zaczyna rozmowę. "Warte to coś? Jak się tym jeździ? Ile to kosztuje?" – to pytania, które słyszę regularnie. W salonach, które oferują auta chińskich marek, ruch jest spory, a na niedawnych targach Poznań Motor Show widać było gołym okiem, że to właśnie nowe marki cieszą się największym zainteresowaniem. Oczywiście, większość oglądających robi to na razie wyłącznie z ciekawości, ale ceny – choć nie tak niskie, jak sądzą niektórzy, wydają się kuszące.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoCzy to oznacza, że wkrótce firmy i floty, dla których przecież kryteria ekonomiczne są zwykle decydujące, masowo zaczną się przesiadać na auta z Chin? To nie takie proste.
Przede wszystkim, choć wiele chińskich aut jest do siebie zadziwiająco wręcz podobnych, to mimo wszystko marka marce nierówna. Możemy już (lub będziemy mogli wkrótce) kupić w Polsce auta marek m.in. MG, BYD, BAIC, OMODA, JAECOO, Maxus, Forthing, Hongqui, Dongfeng, Voyah, Leapmotor, DFSK, JAC, Foton, Bestune, Skywell, Chery, Xpeng i zapewne jeszcze co najmniej kilku innych – listę można w zasadzie z tygodnia na tydzień aktualizować. Większość z oferowanych przez te marki aut prezentuje się bardzo nowocześnie i ciekawie, a kiedy zaczniemy zgłębiać ich pochodzenie, często okazuje się, że za nieznanymi w Europie markami kryją się wielkie koncerny, wytwarzające setki tysięcy, a czasem wręcz miliony aut rocznie. To nie są "firmy-krzaki"! Tyle że wcale nie wiadomo, ile z tych marek na dłużej zagości na europejskim rynku, który – jak na standardy azjatyckich koncernów, jest dosyć ciasny. To widać też po tym, w jakiej formie auta te do nas trafiają. Niektóre sprowadzane są niejako na próbę. Importerzy korzystają z luk w europejskich przepisach, dzięki którym da się sprowadzać niewielkie serie pojazdów, które nie spełniają niektórych z europejskich wymogów dotyczących m.in. wyposażenia obowiązkowego. Prawdopodobnie plan jest taki, że jeśli dany model "się przyjmie", to firma zainwestuje i kolejne jego wersje będą już w pełni dostosowane do unijnych wymagań. A jeśli nie? To marka zniknie z Europy, bez ponoszenia zbędnych kosztów.
Nawet na chińskim rynku trwa zacięta walka konkurencyjna, którą nie wszystkie tamtejsze firmy przetrwają – tylko w latach 2020-2024 w Chinach działalność zamknęło co najmniej kilkadziesiąt firm produkujących lub chcących produkować samochody. Istniejący producenci mają niskie marże, a eksperci szacują, że moce przerobowe chińskich fabryk produkujących samochody są wykorzystane zaledwie w ok. 60 proc., co też jest jednym z powodów obecnej ofensywy azjatyckich firm na rynku europejskim – bez znalezienia zbytu mogą nie utrzymać się na rynku.
Auta dla firm: liczy się wiarygodność i dostępność serwisu
Wśród chińskich marek są oczywiście i takie, które najwyraźniej mają zamiar zostać z nami na dłużej. Nie tylko inwestują w rozwój sieci dilerskiej i serwisowej, ale też zadbały o to, żeby modele miały europejską homologację i były zgodne z tutejszymi wymogami, zostały przebadane pod kątem bezpieczeństwa przez EuroNCAP – to już o czymś świadczy.
Za to los tych klientów, którzy dziś skuszą się na zakup auta jednej z nowych marek, które tak szybko znikną z rynku, jak się na nim pojawiły, jest nie do pozazdroszczenia. Takie auta z dnia na dzień staną się niemal niesprzedawalne, a jeśli nawet ktoś będzie chciał w takim przypadku korzystać z nich dłużej, to też może się to nie udać, bo nie będzie części, żeby utrzymać je na chodzie, albo choćby naprawić w razie kolizji. Niech was nie zwiodą długoletnie gwarancje – jeśli firma zniknie z rynku, będą warte tyle, ile papier, na którym je wydrukowano.
Warto wiedzieć, że przypadku zakupu aut przez firmy, wcale nie decyduje niska cena zakupu – tu sprawa jest bardziej skomplikowana. Przede wszystkim liczy się wartość rezydualna, bo auta w firmach używane są zwykle najwyżej kilka lat, a koszt ich finansowania zależy przede wszystkim od tego, ile będą warte przy odsprzedaży. To właśnie m.in. z powodu trudnej do przewidzenia i niestabilnej wartości rezydualnej wiele firm postanowiło zrezygnować np. z aut marki Tesla – przez agresywną politykę cenową i regularne promocje, trudno znaleźć nabywców na młode auta używane, skoro niewiele drożej da się czasem w promocji kupić "nówkę".
Druga ważna kwestia to dostępność serwisu i części. Auto, które stoi w warsztacie, nie zarabia, a i tak generuje koszty. Dla firmy to, że np. da się do jakiegoś modelu zamówić tanie części z Alieexpressu, nie jest żadnym rozwiązaniem. Czas to pieniądz. Z tego samego powodu ważne są niezawodność, ale też np. oferowane warunki assistance i gwarancji.
Jaki z tego wniosek? Z wielu badań wynika, że lojalność klientów wobec tradycyjnych marek spada, szczególnie jeśli mogą liczyć na atrakcyjną ofertę od mniej znanej konkurencji. W przypadku wyboru aut z Chin ryzyko wciąż jest duże, ale chętnych na przecieranie szlaków jest coraz więcej. Tyle że firmy europejskie już dostrzegły problem i znacznie elastyczniej niż dotychczas podchodzą np. do cen z cenników. Przed podjęciem decyzji o wyborze konkretnego auta dziś bardziej niż kiedykolwiek warto przyłożyć się do porównania ofert. Nie wystarczy przewertować cenniki, czy prześledzić historię i powiązania nowych marek. Warto też porozmawiać z handlowcami w salonach – może się zdarzyć, że różnice w rzeczywistych cenach między modelami z Chin a autami od producentów, których znamy od lat, są mniejsze, niż mogłoby się wydawać.