Auto Świat Wiadomości Aktualności Z czego żyje Tesla, gdy nie zarabia na samochodach? To jest absurd, kompletny absurd

Z czego żyje Tesla, gdy nie zarabia na samochodach? To jest absurd, kompletny absurd

Spada nie tylko sprzedaż, ale i ceny samochodów. Obniżki cen pomagają spowolnić spadek popytu na samochody, ale i tak nie są w stanie go zatrzymać. Sytuacja Tesli zrobiła się naprawdę nieciekawa i to w sytuacji, gdy konkurentom rośnie. Dramatycznie spadają zyski, ale... przez pierwsze trzy miesiące 2025 r. Tesla i tak utrzymała się na powierzchni, co zawdzięcza wymuszonym przez przepisy "dotacjom" zapewnianym przez konkurentów produkujących samochody spalinowe. Podobny mechanizm działa i w Unii Europejskiej, i w USA, działa, ale może się wkrótce skończyć.

Salon Tesli – zdjęcie ilustracyjne
Salon Tesli – zdjęcie ilustracyjneZoran Karapancev / Shutterstock
  • Na podstawie oficjalnych wyników Tesli osiągniętych w pierwszych trzech miesiącach 2025 r. można śmiało powiedzieć, że firma zaczęła tracić pieniądze na sprzedaży aut
  • Tak, owszem, Tesla mogła pochwalić się zyskiem przekraczającym 400 milionów dolarów w pierwszym kwartale, ale gdyby policzyć wyłącznie zyski płynące ze sprzedaży samochodów, byłaby już na minusie.
  • Zysk bierze się stąd, że Tesla w pierwszych trzech miesiącach 2025 r. sprzedała prawa emisyjne za blisko 600 mln dolarów. Wyjaśniamy, jak działa ten system i co mu grozi

To swego rodzaju dotacja od innych producentów samochodów. To bardzo wygodne źródło dochodu dla firm takich jak Tesla, które produkują samochody elektryczne, działa i w USA, i w Europie. Jednak zwłaszcza teraz widać, jak absurdalne są to regulacje. I pojawia się groźba – a dla innych szansa – że źródło wyschnie.

Przeczytaj także: Jeździłem nowym Renault 5. Ma dobrą cenę, fantastyczny wygląd i (za bardzo) nie nadaje się w trasę

Tesla zarabia na prawach emisyjnych

Na pozór wszystko jest w porządku: przykładowo w Unii Europejskiej producenci samochodów muszą zmieścić się w znanych wcześniej limitach emisyjnych – to znaczy, że na każdy sprzedany samochód przypada pewna dozwolona liczba gramów dwutlenku węgla, jaką samochód emituje na kilometr jazdy.

Limity te już od dawna są tak obliczone, że w praktyce nie da się ich spełnić, sprzedając wyłącznie samochody spalinowe. Ale do puli aut, które brane są pod uwagę, zaliczane są także auta na prąd, które – z formalnego punktu widzenia – emitują zero gram dwutlenku węgla na kilometr jazdy. Jeśli mamy dwa samochody – jeden spalinowy, który emituje 100 g CO2 na km i drugi elektryczny, który emituje zero, to średnio te dwa samochody emitują 50 g CO2 na km jazdy.

Jeśli producent sprzeda obok aut spalinowych odpowiednią liczbę samochodów elektrycznych, to może zmieścić się w limitach i nie musi płacić kar. Jeśli nie zmieści się w limicie, musi płacić stosowną stawkę za każdy gram ponadnormatywnej średniej emisji swoich samochodów. To potężne pieniądze.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Producencie samochodów spalinowych, wspomóż biednego wytwórcę aut elektrycznych!

Kary są dotkliwe, ale można ominąć je w jeszcze inny sposób, niekoniecznie produkując i sprzedając samochody elektryczne. Otóż można wejść w spółkę z innym producentem, któremu w jakiś sposób zostało trochę limitu, bo na przykład sprzedaje głównie pojazdy hybrydowe albo elektryczne. Samochody różnych firm na potrzeby rozliczeń z Komisją Europejską można wrzucić do jednego worka i – jeśli wspólna emisja samochodów różnych producentów rozliczanych razem mieści się w normach – nie trzeba płacić kar.

Producenci samochodów spalinowych, którzy nie mieszczą się w limitach, mogą więc wykorzystać limity innych. Ale te limity to chodliwy towar – trzeba za nie płacić mnóstwo pieniędzy. Owszem, mniej niż wynoszą kary, ale wciąż dużo.

Taka konstrukcja przepisów emisyjnych ma zachęcać, a lepiej powiedzieć: zmuszać producentów, aby produkowali i sprzedawali jak najwięcej samochodów elektrycznych.

Jednak, gdy się nad tym zastanowić, jest to w obecnej sytuacji nieprawdopodobny absurd. Wyobraźmy sobie, że jakiś producent, na przykład Volkswagen, robi wszystko, aby sprzedać jak najwięcej samochodów elektrycznych, ale nie udaje mu się, bo klienci nie chcą kupić aż tylu samochodów na prąd. Wtedy, bez względu na poziom swojej winy, musi on zapłacić karę albo kupić np. od Tesli jej niewykorzystane prawa emisyjne. Przy założeniu, że europejski producent kupuje prawa emisyjne od producenta z innego kontynentu działającego też w Europie, jest to coś jak oddawanie "europejskich" pieniędzy za darmo. Absurd przekraczający granice zdrowego rozsądku, prawda?

W USA działa dokładnie ten sam system. Tesla od lat żyje z "zerowej emisji"

Tesla Model S
Tesla Model STesla / Auto Świat

Ale niech się Państwu nie wydaje, że jest to wyłącznie unijny wynalazek. Bardzo podobny system obowiązuje w USA, tyle że nie wyłącznie na poziomie państwowym, lecz – głównie –stanowym, na przykład w Kalifornii. Polega on na tym, że producenci na każde 100 sprzedanych samochodów muszą sprzedać odpowiednią liczbę samochodów elektrycznych, ich procent rośnie z roku na rok. Oczywiście, pod groźbą kar. I podobnie jak w UE, mogą oni spełnić te wymagania na trzy sposoby:

  • sprzedać więcej samochodów elektrycznych
  • zmniejszyć sprzedaż samochodów spalinowych
  • kupić limity od innych producentów, którzy mieszczą się z zapasem w normie.

I tu wchodzi Tesla – cała na biało – która produkuje i sprzedaje wyłącznie samochody elektryczne i chętnie sprzeda swoje prawa do sprzedaży samochodów spalinowych innym producentom.

Powtórzmy: w ciągu trzech pierwszych miesięcy dochody Tesli ze sprzedaży praw emisyjnych wyniosły blisko 600 milionów dolarów. W ciągu kilku lat Tesla zarobiła w ten sposób miliardy.

W USA Donald Trump chce zwalczać "przymus elektromobilności". UE się budzi

Ten cały system może upaść bardzo szybko, ponieważ prezydent USA Donald Trump wydał wojnę samochodem elektrycznym. W amerykańskich sądach trwają obecnie batalie pomiędzy stanami a rządem federalnym: stany, które faworyzują auta elektryczne, jak Kalifornia, chcą zachowania praw do wymuszenia przejścia na elektromobilność, rząd federalny z kolei chciałby te prawa im odebrać. Jak to się skończy, nie wiadomo, ale jest pewne, że liczba „kredytów” (praw do sprzedaży samochodów spalinowych) będzie i tak spadać – najpóźniej w 2035 r. Kalifornia chciałaby zakazać sprzedaży samochodów spalinowych.

Ale może się to skończyć znacznie wcześniej – wszystko zależy od tego, na ile sprawczy i konsekwentny będzie Donald Trump.

Jest jeszcze jedna rzecz: aby sprzedawać tak zwane „kupony” uprawniające do sprzedaży samochodów spalinowych w stanach, które mają takie regulacje, najpierw trzeba sprzedawać samochody elektryczne. To samo w Europie: by mieć do sprzedania uprawnienia emisyjne, trzeba najpierw sprzedać samochody na prąd. I tu pojawia się problem, bo sprzedaż Tesli spada.

No i sprzedaż samochodów – po raptem trzech latach przynoszenia zysków – znów przestaje się opłacać. Obecnie Tesla może zapomnieć o takiej marży, jaką uzyskiwała na sprzedaży swoich samochodów w 2022 r. Jednocześnie nad pewnym i nie wymagającym wysiłku źródlem przychodów – "dotacjami" od innych producentów – zbierają się czarne chmury.

Tajemnicą poliszynela jest, że ostatni ruch KE, odsuwający od producentów działających na europejskim rynku dzień zapłaty rachunku „za emisje” po kolejnych zaostrzeniu norm emisyjnych o co najmniej dwa lata, wynika po części z tego, że dostrzeżono, jakim absurdem jest dotowanie firm zewnętrznych pieniędzmi europejskich producentów. Przecież oni i tak ponieśli, i ponoszą, olbrzymie nakłady na elektromobilność.

Dla nas to lepiej, dla Elona gorzej.

Elon już nie jest zbawicielem planety. Jest...

W Londynie trwa akcja anty-Muskowa
W Londynie trwa akcja anty-MuskowaWally Cassidy / Shutterstock

Do problemów sprzedażowych Tesli w Chinach, w Europie i w USA dochodzi absolutnie fatalny wizerunek marki, do którego przyczynił się szef firmy – Elon Musk, otwarcie nazywany przez różne osoby publiczne faszystą. Na przykład w Londynie pojawiły się potężne bilbordy i mniejsze reklamy na przystankach porównujące Elona do nazisty, niektóre nazywające rzeczy wprost po imieniu, inne wykorzystujące subtelną grę słów, np.: „Tesla. The Swasticar. Now with White Power Steering” (luźno tłumacząc: Samochód ze swastyką. Teraz wspomagany białą siłą). Na kilkudziesięciometrowych billboardach można zobaczyć Muska wykonującego rzymski salut.

To nie może skończyć się dobrze, zwłaszcza jeśli cały interes stoi na krawędzi. Spadające ceny zmniejszają zysk ze sprzedaży aut, która i tak maleje, a to pociąga za sobą mniejsze przychody ze sprzedaży praw do emisji.

Autor Maciej Brzeziński
Maciej Brzeziński
Dziennikarz AutoŚwiat.pl
Pokaż listę wszystkich publikacji
materiał promocyjny

Sprawdź nr VIN za darmo

Zanim kupisz auto, poznaj jego przeszłość i sprawdź, czy nie jest kradziony lub po wypadku

Numer VIN powinien mieć 17 znaków