Do wypadku doszło na przedmieściach Houston. Tesla Model S wjechała w drzewo i się zapaliła. W środku uwięzionych zostało dwóch mężczyzn. Niestety, mimo szybkiej reakcji straży i wylania ponad 30 tys. galonów wody, auto wraz z pasażerami niemal doszczętnie spłonęło.

Dochodzenie policyjne nadal trwa, ale ze wstępnych ustaleń wynika, że żaden z mężczyzn nie siedział za kierownicą samochodu podczas wypadku. Jeden znajdował się na miejscu pasażera, a drugi siedział za nim na tylnej kanapie.

Wszystko wskazuje zatem, że Tesla podczas wypadku jechała na autopilocie. Świadkowie twierdzą, że auto poruszało się z bardzo dużą prędkością, kiedy straciło przyczepność na zakręcie i uderzyło w drzewo. Zaraz po tym Tesla stanęła w płomieniach. Strażacy walczyli z ogniem przez wiele godzin, ale akumulatory pojazdu wciąż się paliły. Po ugaszeniu pożaru niewiele zostało z tego, co kiedyś było Modelem S z 2019 r.

Do wypadku doszło już po uruchomieniu programu testów beta oprogramowania Full Self Driving (FSD) i jest rozszerzeniem systemu Autopilota. Nie wiadomo jednak, czy rozbite auto było w niego już wyposażone i brało udział we wspomnianych testach.

Tesla nie skomentowała wypadku, ale Elon Musk zamieścił na Tweeterze wpis, w którym zacytował fragment raportu, według którego Tesle z włączonym Autopilotem uczestniczą w niemal dziesięć razy mniejszej liczbie wypadków niż samochody bez niego.