Ponad 20 oskarżonych, mocno nadwyrężona reputacja policji i samochody, które do niczego się nie nadawały. Tak wygląda ciągnąca się już ponad 7 lat sprawa feralnego przetargu na zakup ponad 100 samochodów dla policji. A wszystko zaczęło się w 2004 roku.

Do policyjnych garaży w całej Polsce trafiło wtedy w wyniku przetargu 105 aut ARO, terenówek rumuńskiej produkcji. Miały pomóc policji w codziennej pracy oraz ułatwić działania w trudnym i wymagającym terenie. Szybko jednak stały się udręką i powodem do wstydu dla funkcjonariuszy. Zamiast wyjeżdżać na policyjne akcje, czekały w kolejce do naprawy w warsztatach samochodowych. Wyciekało z nich paliwo, napęd na przednie koła trzeba było uruchamiać ręcznie, zimą rzadko kiedy odpalały, a prędkość, jaką rozwijały, nadawała się co najwyżej do pościgu za rowerzystami. Jeśli cudem udało się dogonić przestępcę, nie było mowy o przewiezieniu go na komisariat. Nijak nie można było wcisnąć go na tylne siedzenie.

Jak to się stało, że do służb trafiły samochody, które nie nadawały się do codziennej pracy? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się w czasie o 9 lat.

Więcej za mniej

W 2004 roku Komenda Główna Policji dostała 6,6 mln zł na zakup samochodów dla funkcjonariuszy. Początkowo zakładano kupno 43 aut, ale z czasem zapotrzebowanie na ilość maszyn zwiększono do 105, nie zwiększając przy tym kwoty, która miała być na nie przeznaczona.

Jedyną firmą, mogącą spełnić wymagania przetargu okazała się warszawska spółka, która prowadziła targowisko na stadionie X-lecia. Taki zbieg okoliczności pozwalał przypuszczać, że przetarg mógł zostać ustawiony. Wkrótce na jaw wyszło, że za samochody znacznie przepłacono, nie sprawdzając uprzednio cen aut bezpośrednio u producenta, u którego auta można było kupić nawet połowę taniej.

- Absolutnie nie został spełniony wymóg uczciwej konkurencji - powiedział w 2006 roku na konferencji prasowej ówczesny Komendant Główny Policji Marek Bieńkowski. To on w 2006 roku wykrył nieprawidłowości przy rozstrzyganiu procedur przetargowych na zakup samochodów.

"Samochody kupione u pośrednika miały wiele usterek, ich dostawa nastąpiła po terminie przewidzianym w umowie, na podstawie wadliwie sformułowanego aneksu. Zachodzi także uzasadnione przypuszczenie, że sam przetarg mógł zostać wcześniej "ustawiony", bowiem cena zakupu pojazdów u pośrednika była niemal dwukrotnie wyższa od kwoty oferowanej przez producenta, zaś liczba zamawianych samochodów oraz przyjęte kryteria rozstrzygnięcia przetargu mogły preferować wybór określonej z góry marki" - podano w oficjalnym komunikacie.

Machlojki w logistyce

W wyniku wykrytych nieprawidłowości Bieńkowski odwołał ze stanowisk oraz polecił wszcząć postępowania dyscyplinarne wobec: p.o. dyrektora biura logistyki, dyrektora biura finansów, zastępcy dyrektora biura finansów, głównej księgowej oraz funkcjonariusza biura logistyki. Bieńkowski sprawę przekazał do prokuratury w Białymstoku. Do dziś zarzuty postawiono 21 osobom z KGP oraz przedstawicielom dealerów samochodowych.

Ruszyły także inne śledztwa, mające wykazać, czy w latach 2001-2005 doszło do innych nieprawidłowości. "Badane są inne przetargi m.in. na komputery, oprogramowanie i zakup kamizelek kuloodpornych. Trwają także kontrole w komendach wojewódzkich policji" - oświadczyła wtedy policja.

Końca nie widać

Choć od wykrycia nieprawidłowości minęło już 7 lat, a od feralnego zakupu prawie 10, sprawa nadal nie ma swojego finału. Od Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku sprawę przejął Sąd Okręgowy w Warszawie. Proces w stołecznym sądzie ruszył w kwietniu ubiegłego roku. Na ławie oskarżonych zasiadło 21 osób. Usłyszały zarzuty dotyczące m.in. poświadczenia nieprawdy w fakturach, przekroczenia uprawnień w celu osiągnięcia korzyści majątkowych. Większość oskarżonych jest już na emeryturze, a do postawionych zarzutów się nie przyznaje.

Tego, kiedy zakończy się proces, nie wiadomo. Kolejne rozprawy przewidziano, jak informuje Maciej Gieros z sekcji prasowej Sądu Okręgowego w Warszawie, na marzec tego roku. Ale wątpliwym jest, byśmy już wtedy poznali ostateczny finał tej sprawy.

O feralnym przetargu przypominają wciąż używane przez policję samochody rumuńskiej produkcji. Choć od 2006 roku policja miała całkowicie pozbyć się awaryjnych i niefunkcjonalnych aut, jak udało nam się ustalić, w niektórych policyjnych garażach nadal można znaleźć samochody ARO. Podkarpacka policja dysponuje jeszcze czterema terenówkami rumuńskiej produkcji.

- Eksploatujemy jeszcze cztery samochody ARO. Opinie policjantów, którzy z ARO korzystali i korzystają, wreszcie mechaników naszej stacji obsługi są dość umiarkowane. ARO nie jest samochodem specjalnie awaryjnym, przynajmniej na tle innych marek, z jakich korzystamy. To wóz mało komfortowy, ale dobry w trudnych, górzystych warunkach. Warto również zaznaczyć, że jego naprawy nie były skomplikowane. Trochę niezasłużoną złą legendą obrósł ten pojazd - mówi komisarz Paweł Międlar, rzecznik prasowy Podkarpackiego Komendanta Wojewódzkiego Policji. Te krążące legendy pomogły jednak wykryć poważne nieprawidłowości, które być może nigdy nie ujrzałyby światła dziennego.