Zdaniem Federacji, team mógł naruszyć Międzynarodowy Kodeks Sportowy.

Media w Wielkiej Brytanii komentują dziś ostro wypowiedź dyrektora zespołu McLaren-Mercedes, Rona Dennisa, który powiedział po wczorajszym wyścigu, że postanowiono nie dopuścić do rywalizacji między Fernando Alonso i Lewisem Hamiltonem.

Regulamin Formuły 1 wyraźnie zabrania jednak wydawania takich poleceń kierowcom. Jeśli więc FIA udowodni hamowanie zawodników przez kierownictwo, zespół może ponieść sankcje karne.

"Stosowne dowody są w trakcie badań. Kolejny komunikat ogłoszony zostanie we właściwym czasie." - głosi oficjalne oświadczenie Międzynarodowej Federacji Samochodowej.

Ron Dennis mówił, że team stanowi dwóch kierowców i muszą oni współpracować ze sobą, jechać zespołowo.

- Na tym polega moja praca, żeby ustalić przebieg wyścigu - mówił Ron.

Wyjaśnił też, że nie lubi hamować zawodników, ale celem nadrzędnym jest zawsze dobro ich i zespołu. Należało się asekurować, bowiem mogło dojść w każdej chwili do niespodziewanych sytuacji - choćby wyjazdu samochodu bezpieczeństwa. W czasie rywalizacji bezpośredniej pomiędzy Fernendo i Lewisem, w ferworze walki niewykluczona byłaby kolizja, rozbicie samochody, utrata punktów.

- Wtedy wszyscy by mówili: co za idiota z tego szefa, że pozwolił swoim kierowcom konkurować ze sobą! - komentował Dennis.

Strategia jest tym, co przygotowujesz, by wygrać Grand Prix. A "team orders" służą do manipulowania wyścigiem. My nie manipulujemy - i nigdy nie manipulowaliśmy!

Lewis Hamilton jest debiutantem, w sumie niewiele może jeszcze wiedzieć o prawach rządzących sportem. Jego wypowiedź (o ile rzeczywiście jej udzielił!), że nie jest dla niego zrozumiała taktyka, wzywająca go zbyt wcześnie do boksu na tankowanie może być poszlaką w sprawie. Jego (?) zdaniem - gdyby pojechał bowiem dalej (kilka okrążeń) lekkim bolidem, prawdopodobnie zdołałby wyprzedzić Alonso i zostać liderem.

Sprawa nie jest łatwa, o dowody będzie w sumie trudno. Chyba, że Lewis zechce "podciąć gałąź na które siedzi" i będzie się starał pogrążyć swojego szefa. Dla nielojalnych miejsca w bolidzie jednak raczej nie ma - mógłby to być dla niego koniec tak świetnie zapowiadającej się kariery kierowcy F1...

Na razie trwa wrzawa. I padają pytania o etykę z jednej strony, a o interesy z drugiej. Jak się jednak wydaje, więcej osób skłania się do twierdzenia, że to zespół ma w takich sytuacjach zawsze rację. Bo kierowca jest tylko najemnikiem, wykonuje pracę, za którą pobiera wielką gażę. Musi się więc podporządkować poleceniom kierownictwa. Nawet kosztem własnych ambicji.

W Monaco zadecydowała ocena ryzyka, stąd taka "bezpieczna" decyzja.

Przepisy Międzynarodowego Kodeksu Sportowego dotyczą sytuacji, kiedy kierownictwo zespołu np. każe przepuścić jednemu zawodnikowi - innego kierowcę teamu, lub jechać wolno, aby ktoś inny - z racji "wyższych" celów - uzyskał lepszy czas (tak jak to się zdarzało niegdyś w rajdach czy w Grand Prix Austrii 2002, kiedy to na ostatnim zakręcie Michael Schumacher wyprzedził Rubensa Barrichello). Apel o zwolnienie tempa, nie ryzykowanie jest rzeczą normalną w sytuacji, gdy wyprzedzanie jest niemożliwe i wiąże się z zagrożeniem.

Powyższa teorię potwierdza rzecznik prasowy zespołu McLaren:

- Jesteśmy bardzo pewni wyniku śledztwa FIA związanego z naszą strategią. Wszystkie decyzje, jakie były podjęte przed i w trakcie wyścigu, całkowicie respektują Międzynarodowy Kodeks Sportowy!

FIA ostatnio znana jest z podejmowania kontrowersyjnych decyzji. Nie wykluczone więc, że cała sprawa znajdzie swój epilog dopiero w sądzie i tam zapadną ostateczne rozstrzygnięcia.