- Hyperdrive to widowisko motoryzacyjne, którego mi dotąd brakowało
- Czy 270-konny Nissan może być szybszy od 1000-konnego Lamborghini Aventador?
- W „Hyperdrive” historie i sylwetki kierowców chwytają za serce, naprawdę można się wzruszyć, ale to rywalizacja na torze jest gwiazdą programu
Tak, specjalnie dla was spędziłem przed ekranem telewizora 10 godzin tylko w jednym celu – sprawdzić, co to jest „Hyperdrive” i czy warto poświęcić swój czas na oglądanie superprodukcji Netflixa. Jeśli nie chcecie czytać dalej, to już na samym początku mogę wam zdradzić, że tak. Podpisuję się pod tym obiema rękami, a potrafię, bo jestem mańkutem, którego w szkole zmuszano do pisania prawą ręką.
Rozrywka dla fanów motoryzacji, to musi być coś wyjątkowego, bo - jak sami wiecie - szybka jazda to za mało, aby przyciągnąć przed ekrany miliony widzów. Jak zatem zrobić to coś, co zadziała? Wydaje mi się, że twórcy programu sięgnęli do sprawdzonych wzorców. Bo kto z nas nie zna, a przynajmniej nie słyszał o programie „Ninja Warrior”?
Zasady są proste: uczestnicy programu muszą pokonać trudny i zaskakujący tor przeszkód. Jednak wszystko jest skonstruowane tak, aby to nie siła mięśni była atutem, oczywiście i to się przydaje, ale całość jest zrobiona tak, aby zawodnicy wykazali się nie tylko sprawnością fizyczną, ale również odwagą, wytrzymałością i strategią. Czyż to nie jest pomysł na sukces przed ekranami? Zdecydowanie tak, „Ninja Warrior” już od ponad 20 lat fascynuje widzów na całym świecie. A gdyby tak rywalizację przenieść do świata motosportu? Dla mnie to przepis na program, który trafi niemal do wszystkich fanów jazdy na krawędzi.
I oto mamy „Hyperdrive”, czyli superprodukcję od Netflixa. Muszę przyznać, że nie jestem fanem „Ninja Warrior”, ale wersji moto musiałem spróbować – z czystej ciekawości. I nie żałuję. Dlaczego? Tu wyjaśnienie będzie długie. Ale warto czytać dalej.
Od lat jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że samochody ścigają się w klasach, które mają podobne osiągi, niemal identyczne zawieszenia. Jedyną różnicą jest kierowca, który nadaje samochodowi kierunek i szybciej, lub wolniej hamuje. Zasady obowiązujące na torze „Hyperdrive” są zupełnie inne. Tak jak w życiu nie ma uczciwej gry, każdy z zawodników dysponuje zupełnie innym autem, a o sukcesie decyduje strategia i umiejętności opanowania samochodu w ekstremalnych sytuacjach.
Przejdźmy zatem do tego, co przygotował dla nas Netflix. Naprawdę jest gubo! W zmaganiach na wymagającym torze bierze udział 28 undergroundowych kierowców z całego świata. Swoich przedstawicieli mają Japonia, Brazylia, Francja, RPA, USA i… Polska. Zapytacie, kto z naszych kierowców trafił do zawodów? Odpowiedź może być tylko jedna: producenci programu szukali wyjątkowych kierowców, którzy są w stanie zaskoczyć nas opanowaniem auta w czasie poślizgu – dlatego nie powinno nikogo dziwić, że w różowym Nissanie pojawiła się Karolina Pilarczyk – chyba najbardziej znana drifterka z naszego kraju. Czy już domyślacie się, co zobaczycie na ekranie? Tak, to będzie głównie drifting, ale nie tylko. Tor to 40 hektarów terenu, na którym ustawiono próby, których nie zobaczycie w żadnych zawodach.
Uwierzcie mi na słowo, do czasu obejrzenia pierwszego odcinka „Hyperdrive” myślałem, że widziałem już wszystko – teraz wiem, że się myliłem. Opuszczona fabryka, 10 torów, kilkadziesiąt przeszkód – to wszystko w jednym miejscu. Każdy z kierowców jeździ zupełnie innym autem. W „Hyperdrive” zobaczycie zarówno 1000-konne Lamborghini Aventador, Nissana 370 Z, Forda Mustanga, czy BMW E30 – rozrzut straszny. Ale czy to coś zmienia? Nic, program został zrobiony po to, aby widzom dostarczyć jak największą dawkę rozrywki.
Czy to się udało? Zdecydowanie tak – wczoraj spędziłem przed monitorem 10 godzin i ani przez chwilę nie miałem ochoty na to, aby przerwać oglądanie. Nie będę wam spojlerować i opowiadać, który próby spodobały mi się najbardziej, ani nie powiem, kto okazał się najlepszym streetracerem w pierwszej edycji „Hyperdrive”, ale możecie być pewni, że jeśli kochacie motoryzację, sportowe samochody i oglądanie sportowej rywalizacji najlepszych kierowców na świecie, to czas spędzony na oglądaniu „Hyperdrive” nie będzie czasem straconym.
Zgadzacie się z moją opinią, a może macie inne zdanie o „Hyperdrive”, czyli najnowszej produkcji Netflixa. Z przyjemnością przeczytam wszystkie komentarze. Ale uwaga - uważam, że ten program jest lepszy od każdego odcinka nowej serii Top Gear. :)