Warszawę dzieli od Almerii (miasto na południu Hiszpanii z popularnym portem promowym) około 3300 km. Dystans wydaje się duży, ale pamiętajmy, że podróżujemy po „cywilizowanej” Europie, praktycznie nie zjeżdżając z autostrad. Dwóch doświadczonych kierowców może pokonać odległość w dwie doby, a to oznacza, że szybciej zajedziemy na południe Hiszpanii niż do Albanii…
Kolejny krok to przeprawa promowa, która trwa około 7 godz. i kosztuje 600 euro w obie strony (za auto i dwie osoby). Warto przy tym „zainwestować” w kajutę, bo choć rejs nie jest długi, możemy odpocząć i nie musimy przeglądać całego menu licznych współpasażerów… Chwilę później można już rozkoszować się prawdziwie afrykańskimi klimatami. Marakesz, Fez, Casablanca, Agadir – o tych miejscach słyszał niemal każdy i bez wątpienia warto przynajmniej część z nich odwiedzić. Tym razem jednak skupimy się nie na opisie zabytków, a raczej miejscowych zwyczajów i odpowiedzi na pytanie, czy taką wycieczkę warto odbyć seryjnym samochodem.
Tym co rzuca się w oczy każdemu przybyszowi jest niezliczona ilość dzieci „atakująca” turystów. Najbardziej zapadł nam w pamięć obrazek dziewczynki biegnącej do auta po kamieniach, kilkaset metrów, na bosaka! Najczęściej jest to niegroźne zainteresowanie połączone z chęcią otrzymania drobnych prezentów, ale – sporadycznie – zdarzają się sytuacje z latającymi kamieniami i blokadami z kamieni na drogach – gdy kierowca wysiada uprzątnąć drogę dzieci pojawiają się znikąd (jak zwykle zresztą) i zabierają z auta, co wpadnie im w ręce.
Kolejnym elementem, do którego warto się przyzwyczaić jest fakt, że wszędzie (dosłownie) ktoś próbuje wcisnąć coś turystom. Przeważnie to pustynne minerały i metalowa biżuteria własnej roboty. Poza tym w większości miasteczek znajdziemy małe targowiska. Marokańczycy bardzo chcą też zostać naszymi „przewodnikami”. Oczywiście, najczęściej to zwykłe naciągactwo, ale czasem warto z takich usług skorzystać.
Za parę euro przewodnik oprowadzi nas po targu, zaś dzięki rozdawanym przez niego „łapówkom” w postaci drobnych dirhamów, będziemy mogli np. porobić trochę zdjęć. Przy okazji dowiemy się dokładnie, co widzimy, na co są konkretne zioła itp. Pamiętajmy też, że należy targować się bez skrupułów. Każdy „poważny” biznes jest obgadywany przy herbacie na siedząco. Ale uwaga – nie ma targów z kobietami. Przewodnik może też pojechać na objazd po okolicy, np. pokazać stare Kazby. W okolicy wydm można załatwić przejażdżki czy np. wycieczki na oglądanie wschodu słońca.
Zdziwi się ten, kto myśląc o Maroku, przed oczami miał morze piasku. Takie krajobrazy można zobaczyć dopiero w Mauretanii, tutaj mamy zupełnie co innego. Większą część kraju pokrywa pustynia, ale… skalista. Kamieniste przestrzenie pocięte są wyschniętymiquedami (po opadach deszczu pojawiają się liczne rzeki).Jazda po takiej „nawierzchni” może okazać się mocno szkodliwa dla sprzętu.
Myśląc o bardziej zaawansowanych penetracjach kraju, warto zadbać o osłony podwozia i opony AT. Warto wziąć jeszcze pod uwagę, że miejscowe krzaki, a nawet kępy traw są bardzo twarde – albo trzeba je wycinać, albo zadbać wcześniej o zabezpieczenie lakieru. Kolejny kłopot to fakt, że jedyne oznaczenia dróg na pustyni to kilka ułożonych na sobie kamieni (punkty zwrotne). „Pisane” znaki to prawdziwy rarytas. Sprawdza się jazda na azymut z wykorzystaniem odbiorników GPS, choć można wpaść w pułapkę, np. pomiędzy głębokie quedy albo kanały z wodą.
Podczas jednej z naszych przygód okazało się, że wystarczyło przejechać przez kanał w miejscu oznaczonym trzema kamieniami, gdzie było płytko. Północna część Maroka to regiony górskie. Tutaj zdarzają się nawet miejsca zalesione. Ale bywa też niebezpiecznie – serpentyny z przepaścią z jednej i skałami z drugiej strony, bez barierek i asfaltu to chleb powszedni.
Warto zaznaczyć, że nie zjeżdżając z asfaltu, też można podziwiać fantastyczne widoki, trafić na liczne ciekawostki (np. ruiny wiosek, studnie) i można dojechać niemal wszędzie. Przeważnie oznaczeniasą niezłe i to nie tylko w wersji „szlaczkowej” (arabskiej). Nawet na tych drogach trzeba uważać jednak na stada lub pojedyncze zwierzaki, na pędzące, przeładowane ciężarówki i na policję, która łapie na „suszarki” (na szczęście dla turystów takie spotkanie kończy się zazwyczaj ugodowo). Ale nie zdziwmy się gdy zobaczymy blokady policyjne z rozciągniętymi kolczatkami i uzbrojonymi funkcjonariuszami.
Zaskoczenia uniknąć nie można, kiedy w górach, po ciężkiej walce z ledwo przejezdnymi kamieniami, naszą odpoczywającą terenówkę minie stary jak świat Mercedes bus wypchany tubylcami lub gdy zza kolejnego „trudnego” zakrętu spokojnie wyłaniają się objuczone osiołki.
Warto podkreślić, że jeżdżąc długi czas po Maroku, nigdy nie spotkaliśmy wrogości – „namolność” jak najbardziej, ale bez jakiegokolwiek zagrożenia. Znacznie łatwiej – szczególnie w okolicach położonych z dala od typowych miejsc turystycznych – spotkać się z życzliwością. Gdy w górach Atlas odbiliśmy z asfaltowego szlaku w boczną drogę, która według mapy po kilkunastu km z powrotem miała połączyć się ze szlakiem, pojawiły się spore kłopoty nawigacyjne.
Po drodze przejeżdżaliśmy przez parę osad, mijaliśmy ludzi myjących warzywa w strumieniu. Parę razy pytaliśmy o drogę, bo ginęła w wiosce. Na koniecstanęliśmy na krańcu zarwanej drogi przed strumieniem. Okazało się, że parę lat temu drogę zabrała rzeka. Miły człowiek pracujący obok na polu, widząc rozterki, podszedł, wszystko nam wyjaśnił, po czym… zaprosił do swojego domu. Pozostawiliśmy auto nad strumykiem i przez prowizoryczną kładkę udaliśmy się do wioski.
Domy w wioskach są „posklejane” – stanowią jeden ciąg. Idzie się ciemnym korytarzem i co chwila mija kolejne wejścia. Wprowadził nas do swojego domu. Składał się z trzech izb: kuchni, spiżarni i salonu. Klimat mroczny – średniowieczny. Zaprosił nas do salonu, przy wejściu zostawiliśmy buty. Na wyposażenie składał się stolik z małymi nóżkami i coś w rodzajumateracy porozkładanych dookoła pod ścianami.
Opowiedział nam przy pysznej przesłodzonej herbacie miętowej historię swojego życia, m.in. że ma dwoje dzieci i mieszka z matką. Matka w międzyczasie przyniosła łuskane orzechy włoskie i świeży, jeszcze ciepły placek chlebowy („prawdziwy”, najlepszy spośród wszystkich, których udało się posmakować). Wszystko przynosiła do progu, gdzie gospodarz przejmował i nosił do stolika. Było biednie, ale i tak bardzo bogato w porównaniu z ludźmi mieszkającymi na pustyni w sztukowanych ze szmat i odpadów namiotach.
Czy warto przyjechać do Maroka na wycieczkę seryjnym autem 4x4? Zdecydowanie tak, choć nie jest to tanie. Najwięcej pochłania paliwo – w przypadku Jeepa ponad 4 tys. zł. Bardzo kosztowne okazują się też autostrady (ponad 1000 zł w obie strony) i prom. Miejscowe hotele to mniejszy wydatek. Z drugiej jednak strony urlop dla 4 osób za 8-9 tys. zł nie wydaje się „przeceniony”, zaś duże wrażenia mamy gwarantowane! Dysponując terenówką czy SUV-em, zupełnie swobodnie zapuszczamy się w górskie szutrówki i kamienisty interior.
To doskonałe miejsce do testu pikapa z mieszkalną nadstawką – bez kłopotu przemieszczamy się z miejsca na miejsce, zaś np. w okolicy wydm zrzucamy zabudowę i szalejemy po piasku. Dodajmy, że wyjazdu do Maroka właściwie nie trzeba przygotowywać – nie są wymagane wizy, działa ubezpieczenie OC (Zielona Karta), a najczęściej również AC. Wystarczy tylko przewodnik (żeby wybrać najbardziej interesujące miejsca do zwiedzania) i w drogę!
Mamy nadzieję, że sytuacja w Afryce Północnej szybko się ustabilizuje i wyjazd w te regiony nie będzie wiązał się z dodatkowym ryzykiem. Na szczęście w Maroku obeszło się (miejmy nadzieję, że tak pozostanie!) bez krwawej rewolucji, choć i ten kraj ma zatargi dotyczące terytorium Sahary Zachodniej. Najczęściej spotkamy tu otwartych, zadowolonych z życia ludzi, niestety, zobaczymy też biedę, zaś sceny przed załadunkiem na prom to coś nie spotykanego – ludzie próbują chować się np. pod lawety, czepiają promu itp.