• Zatłoczone metro czy autobus to miejsca znakomite do transmisji groźnych drobnoustrojów
  • Największe miasta na świecie planują odciążenie transportu publicznego na czas po wygaszeniu epidemii
  • Znaczny procent Polaków deklaruje korzystanie z prywatnych aut zamiast z transportu publicznego – to samo dotyczy wielu miejsc na świecie
  • Jednocześnie ilość miejsca dostępnego dla użytkowników prywatnych aut w miastach może zostać radykalnie ograniczona

Jeszcze w grudniu 2019 roku preferowanym przez obywateli Chin środkiem transportu była kolej i autobusy, podczas gdy prywatne samochody jako środek transportu były wybierane w trzeciej kolejności. Gdy pod koniec lutego międzynarodowa firma badawcza Ipsos przepytała ponad 1600 obywateli Chin o preferowany środek transportu, prywatne auta były już – przynajmniej deklaratywnie – na pierwszym miejscu. Nie zmieniła się popularność jednośladów (drugie miejsce), natomiast transport publiczny – jako potencjalne miejsce transmisji chorób zakaźnych – spadł na miejsce trzecie.

Polski sondaż na temat sposobów przemieszczania się można znaleźć m.in. na portalu zmianyspołeczne.pl, wynika z niego, że już dziś jazda prywatnym samochodem jest podstawowym środkiem transportu dla prawie 74 proc. pytanych, a co więcej, kolejne 4,8 proc. respondentów, którzy dziś jeżdżą (dotąd jeździli) komunikacją publiczną, planuje w przyszłości korzystać z samochodu.

Zawiedzeni przez transport publiczny

Zatłoczone w godzinach szczytu metro było „siedliskiem zarazy” już wcześniej, tylko nikt się tym dotąd specjalnie nie przejmował. Co roku miliony ludzi w Polsce (i w większości innych krajów) zapadało na grypę i inne infekcje, czemu sprzyjał właśnie transport publiczny: zakatarzeni, kaszlący ludzie w autobusie czy w tramwaju to widok dotąd naturalny i w większości przypadków akceptowany. Strach przed koronawirusem zmienia wszystko: nie tylko nie jesteśmy skłonni zaakceptować obok siebie obcej osoby z objawami infekcji, lecz także sama myśl o tłoczeniu się w pociągu, gdzie nie dwa metry, a dwadzieścia centymetrów dystansu od współpasażerów to luksus często nieosiągalny, stanowi poważny dyskomfort. Na tym tle prywatne auto, gdzie nikt obcy nie kicha nam w twarz, jest ogromnym luksusem.

Ale nie tylko w kwestiach zdrowotnych transport publiczny nie spełnia naszych obecnych oczekiwań. To także fakt, że nie sposób mu zaufać, wiemy już, że niewielki nawet kryzys może sprawić, że z dnia na dzień, z godziny na godzinę transport publiczny przestaje działać, a nasz prywatny interes czy bezpieczeństwo nie ma w przypadku odgórnie narzucanych decyzji żadnego znaczenia. Kto wiosną pojechał prywatnym autem za granicę, ten spokojnie wrócił; wielu z tych, którzy polecieli samolotem, zostali nagle w obcym kraju bez szans na powrót w terminie. Nawet jeśli mieli bilety, i tak musieli kupić nowe, dużo droższe, a ci najbardziej pechowi wracali do kraju tygodniami.

Pociągi? To samo – do dziś kursują krajowe kursują z ograniczeniami, a z tych, które przekraczają granice – żaden. Ograniczenia, które zgodnie z planem jeszcze z zeszłego tygodnia miały w poniedziałek 27. kwietnia być zniesione, przedłużono bezterminowo. W pierwszych dniach epidemii, gdy jeszcze transport kolejowy – przynajmniej w teorii – działał na 100 procent, pociągi odwoływano bez ostrzeżenia i w kompletnym chaosie. A samochód? Stoi w garażu czy pod domem w gotowości i to ja decyduję, gdzie i kiedy nim pojadę!

Zaletą prywatnego auta jest nie tylko to, że jest, lecz także to, że mamy na niego większy wpływ. Mogą „zwinąć” metro, ale nie zabiorą mi samochodu, prawda?

Rowery miejskie, uważane w wielu krajach za bezpieczny środek transportu, w Polsce zostały zawieszone przez przepisy krajowe. Do odwołania Foto: Auto Świat
Rowery miejskie, uważane w wielu krajach za bezpieczny środek transportu, w Polsce zostały zawieszone przez przepisy krajowe. Do odwołania

W miastach zawiodły też, choć nie z własnej winy, rowery miejskie. Decyzją polityczną korzystanie z nich zostało bezterminowo zabronione, choć ten los nie spotkał np. elektrycznych hulajnóg na minuty. To akurat decyzja dość powszechnie komentowana jako skrajnie głupia i – na tle innych krajów europejskich – wyjątkowa. A zatem nawet rower lepiej mieć własny.

Mniej miejsca w metrze i... mniej prywatnych aut?

To, że zatłoczone metro czy autobusy miejskie nie mają racji bytu– przynajmniej dopóki nie ma szczepionki na koronawirusa – wiadomo już od Warszawy po Mediolan. A właśnie władze Mediolanu, jednego z najbardziej dotkniętych epidemią miast we Włoszech, zapowiadają rewolucję w transporcie miejskim, przedstawiają też konkretne działania na kolejne miesiące:

  • zmiana przepustowości metra – z 1,4 mln przejazdów dziennie do maksimum 400 tys. dziennie. To do przeprowadzenia stosunkowo łatwe: po stwierdzeniu, że liczba pasażerów zbliża się do ustalonego limitu, bedą czasowo (np. na 20 minut) zamykane stacje
  • Specjalne oznakowania we wszystkich autobusach i w metrze – okręgi wymalowane na podłogach autobusów i pociągów pomogą zachować odpowiedni dystans od współpasażerów
  • by rozciągnąć w czasie szczyt komunikacyjny, szkoły i miejsca publiczne będą otwierane o różnych porach – np. pd 8 do 10 rano
  • choć prywatne samochody to obecnie także we Włoszech preferowany środek transportu, miasto zamierza poszerzyć chodniki i drogi dla rowerów. Kosztem – a jakże – szerokości ulic. Władze miejskie argumentują, że i tak nie ma dość miejsca na ulicach dla większej niż wcześniej liczby aut, nie ma też odpowiedniej liczby miejsc parkingowych
  • ograniczenie prędkości w wielu punktach miasta do 30 km/h – ze względu na większą liczbę rowerów i pieszych
  • zachęcanie do pracy zdalnej, gdziekolwiek jest to możliwe

Polska: jednak więcej prywatnych aut

Kto się dotąd skutecznie opierał motoryzacji, ten teraz kupi sobie samochód. W sytuacji, gdy bezterminowo i radykalnie ograniczono liczbę pasażerów w środkach publicznego transportu, prywatny samochód wydaje się jedynym sensownym rozwiązaniem. Jest tak zwłaszcza poza centrami dużych miast, które jeszcze (w czasach powszechnej pracy z domu) z transportem radzą sobie stosunkowo nieźle. Wszędzie indziej, jeśli nie masz auta, siedzisz w domu! Samochód przyda się też w wakacje – choć nie wiadomo, jak te wakacje będą wyglądać, prywatne auto z całą pewnością poszerza możliwości – teraz i na przyszłość. W te wakacje, jeśli gdzieś pojedziemy, to zapewne rozjedziemy się o kraju. Za rok lub dwa być może jedynym sensownym kosztowo i pewnym sposobem na podróż zagraniczną będzie samochód – czyli inaczej niż było dotąd, bardziej jak kilkanaście lat temu. O tanich biletach lotniczych, jak wieszczy wielu analityków, można już zapomnieć.

Polska: pokochamy swoje (stare) samochody!

To, że park samochodowy statystycznie postarzeje się za sprawą koronawirusa, jest więcej niż pewne. Już sam wielotygodniowy przestój fabryk większości producentów podpowiada, że nie może być inaczej. Dochodzi kwestia kosztów: dziś osoby, które jeszcze miesiąc temu gotowe były wziąć kredyt na nowe auto albo unieść ciężar rat leasingowych, woli się wstrzymać. Jaki bowiem samochód jest najlepszy? Taki, na który nas stać! Ja też – jeszcze niedawno patrzyłem ze znudzeniem na (wiekową) zawartość swojego garażu. Dziś doceniam, że auto stoi i czeka, działa – czego chcieć więcej? Tak uważa bardzo wielu prywatnych użytkowników czterech kółek, co przekłada się na trendy na rynku aut używanych:

  • niższa podaż aut używanych, zwłaszcza tych sprowadzanych z zagranicy. To może być trend długofalowy, dotyczący szczególnie samochodów w stosunkowo dobrym stanie; w innych krajach ludzie też odkładają plany zmiany samochodów na nowe;
  • wyższe ceny – wynikające częściowo z punktu pierwszego, lecz także spowodowane spadkiem wartości złotego. Dla krajów z narodową walutą (tak jak Polska) zakupy za granicą w krajach strefy Euro stały się droższe;
  • ogromne zainteresowanie samochodami z najniższej półki cenowej – już dziś widać, że auta oferowane są 2-3 tysiące złotych znikają, niektóre trafiają na wyższą półkę cenową
  • z racji niższych cen paliw ilość zużywanego paliwa traci na znaczeniu; mniejszy sens ma inwestycja w instalację gazową
  • mniejsza chęć do zmiany samochodu – ci, którzy jakieś auto mają, wolą nie ryzykować zmiany

Pojawiają się też głosy, że miasta (np. Warszawa) powinny szybko poszerzać ulice, by przygotować się na ekspansję prywatnej motoryzacji. Całkowicie nierealne, choć z braku inwestycji w bardziej przepustowe ulice nie wszyscy będą zadowoleni.

Prywatne auto: a gdy już minie epidemia...

Niestety, pomysł, by wszyscy dojeżdżali do pracy prywatnymi samochodami, może się sprawdzić tylko do czasu, gdy ostatni pracownicy wrócą do biur. Teraz jest pięknie: mniejszy ruch na ulicach (w niedzielę spada o ponad połowę w stosunku do czasu sprzed epidemii, w dni powszednie o 20-30 proc.), tańsze paliwo, brak problemów z parkowaniem... Niestety, ulice miast nie są z gumy i większa niż dotąd liczba aut zwyczajnie się na nich nie zmieści. Jeszcze większe niż wcześniej korki szybko zweryfikują plany dotyczące dojazdów do pracy prywatnym samochodem, zresztą stare i zużyte auta źle takie warunki znoszą. A wtedy okaże się, że model „zachodnioeupeuropejski” jednak ma zalety: już po majowym weekendzie całe centrum Brukseli stanie się strefą uprzywilejowania rowerzystów i pieszych ( pierwszeństwo przed samochodami) z prędkością samochodów ograniczoną do 20 km/h, ze poszerzanymi regularnie strefami, do których mogą wjeżdżać jedynie pojazdy uprzywilejowane i dostawcze. We Francji pospiesznie budowane są i poszerzane istniejące drogi dla rowerów, a plan jest taki, aby rowerem można było bezpiecznie przejechać z centrum aż do granic miasta.

A w Polsce? No cóż.. inwestycja w prywatny samochód może się jeszcze długo opłacać. A co do prywatnych rowerów wykorzystywanych do dojazdów do pracy, to Polacy już je docenili. Problem w tym, że drogi dla rowerów już przed epidemią były za wąskie, bardzo niebezpieczne (hulajnogi elektryczne) i wciąż było ich za mało. A więc jednak samochód. I korki.