Tu pracuje szef Ferrari Luca di Montezemolo.- Signor Montezemolo, czy sam prowadził Pan kiedyś samochód Formuły 1?- Tak, w roku 1974 na Fiorano. Jechałem samochodem Niki Laudy.-Jak szybko Pan jechał?- Po pierwszych rundach jechałem całkiem szybko. Wówczas samochody wyścigowe miały jeszcze normalne skrzynie biegów. Wspaniałe przeżycie, ale to było tak dawno...- Tytuł mistrza świata Michaela Schumachera ma dopiero dziesięć tygodni. Czy bez Schumachera Ferrari zostałoby w ogóle mistrzem świata?- Dla zwycięstwa w mistrzostwach jego rola była absolutnie decydująca. Jest najlepszym kierowcą wyścigowym świata. Ale Ferrari jest też wyjątkowo ważne dla Schumachera. W tym roku zdołał zdobyć tytuł mając bardzo dobry samochód i fantastyczny zespół. Przy takiej współpracy bardzo trudno jest przyznawać udziały w zasługach.- Dlaczego?- Bo Schumacher i Ferrari stanowią obecnie dojrzały system, który z mojego punktu widzenia powinien trwać jak najdłużej. Tytuł mistrza świata zdobyty z Ferrari rozsławił Schumachera o wiele bardziej niż dwa tytuły zdobyte z Benettonem. Michael dotrzymał wierności Ferrari w naprawdę trudnych czasach. I za to mu serdecznie dziękuję.- Chce Pan więc po zakończeniu kariery przez Schumachera związać go nadal z Ferrari?- Bardzo lubię Michaela i zrobię wszystko, żeby po wygaśnięciu jego kontraktu w roku 2002 nasza współpraca trwała dalej.- A mimo to podobno w roku 1999, kiedy z powodu obrażeń w wypadku Schumacher pauzował, dzwonił Pan do niego i namawiał, żeby zamiast grać w piłkę nożną znów się wziął za ściganie w Ferrari...- To nieprawda. Cała ta historia z moim telefonem, to wszystko jest wyssane z palca.- W jak bliskich osobistych kontaktach pozostaje Pan z Michaelem Schumacherem?- Już nie pracuję z całym zespołem codziennie, jak na początku lat 70. To jest dziś robota Jeana Todta. Wtedy miałem bardzo bliskie kontakty z kierowcami, przede wszystkim z Laudą. Dziś jest inaczej. Ale często rozmawiam z Michaelem przez telefon. Ale z wymienionych tu powodów nasze kontakty nie mogą być zbyt bliskie.- Jaki według Pana jest image Michaela Schumachera we Włoszech?- Większość go lubi, a nawet kocha, bo tyle zrobił dla Ferrari. Ale są też ludzie, którzy oceniają go nie tylko jako kierowcę, ale i jako człowieka, chociaż go osobiście nie znają.- Jak Pan reaguje na te mniej pozytywne głosy?- Nie podobają mi się. Ale dla mnie się liczy, żeby kierowca Ferrari był dokładny, szybko jeździł, żył blisko z zespołem i wygrywał wyścigi. Jest mi wszystko jedno, jak go odbierają inni. Jako aroganta czy inaczej.- Jakich wyników oczekuje Pan po Michaelu Schumacherze w przyszłości?- W najbliższych dwóch latach oczekuję, że będzie jeszcze dwa razy mistrzem świata.- Czy miał Pan kiedyś jakiegoś ulubionego kierowcę Formuły 1?- Jak byłem młodszy, był nim Jim Clark. Potem Niki Lauda i Ayrton Senna. Lubiłem też Nigela Mansella. Ale Michael Schumacher jest podczas wyścigu najlepszym kierowcą, jakiego w życiu widziałem.- Jak w Ferrari zdefiniowana jest rola drugiego kierowcy?- Po pierwsze, kryterium są czasy okrążenia, nieważne jak się nazywa kierowca. Po drugie, nie chcę, żeby kierowcy Ferrari szkodzili zespołowi. Musi o tym wiedzieć również drugi kierowca i odpowiednio do tego się zachowywać. Dlatego uważam pracę Rubensa Barrichello za tak znakomitą.- Jaką rolę odgrywa w Ferrari ten Brazylijczyk?- Jego pierwszy sezon w Ferrari był bardzo dobry. Szczególnie znakomity wyścig i arcyważne zwycięstwo w Hockenheim. Odebrał Häkkinenowi ważne punkty. Nikt nie wie, jak by wyglądał ten sezon, gdyby Rubens nie wygrał dla Ferrari...- ...i gdyby w Kanadzie bez słowa sprzeciwu nie trzymał się za Schumacherem, choć był szybszy.- Właśnie. Właśnie tak rozumiem chronienie Scuderii przed szkodami. Oczekuję, że obaj kierowcy dadzą z siebie maksimum i wspólnie pracować będą dla Ferrari. A nie, jak to niegdyś się zdarzyło, przeciwko sobie.- Czy brał Pan pod uwagę, że Ferrari mogłoby znów zawalić sezon?- Naturalnie.- Jakie byłyby następstwa? Czy Pańska pozycja byłaby zagrożona?- Nie. Byłby to psychologiczny problem. I oczywiście byłbym rozczarowany. Ale i tak w sezonie 2001 wystąpilibyśmy z wielką pewnością siebie. W końcu Ferrari to zespół, który w ciągu ostatnich czterech lat nazbierał najwięcej punktów.- Po Grand Prix Belgii w mistrzostwach świata nagle się wszystko odwróciło na korzyść Ferrari. Co się tam stało?- W Belgii znów byliśmy zdolni do rywalizacji. Ale w Monzy w dwa tygodnie potem musieliśmy zwyciężyć, bo inaczej mistrzostwa byłyby zakończone. W tej sytuacji odbyliśmy bardzo długie zebranie z Jeanem Todtem, Schumacherem, Rossem Brawnem, Rory Byrnem i Paolo Martinellim. Wynik: istniejący samochód był wystarczająco dobry. Musieliśmy tylko lepiej wykorzystać możliwości. I ta decyzja spowodowała zwrot.- A więc przed finałem mistrzostw nie było żadnego dramatycznego zwiększenia budżetu w Ferrari?- Absolutnie nie!- A co Pan powie na plany, by od sezonu 2001 znów jeździć z elektronicznymi pomocami, jak kontrola trakcji?- Na Formule 1 nie mogą ciągle ciążyć podejrzenia o machlojki. Dlatego to, czego komisarze sportowi nie potrafią skontrolować, powinno być uwolnione, techniczne szare strefy muszą zniknąć. Z drugiej strony nie chciałbym, by samochody F1 były zdalnie sterowane.- W ostatnich latach doszło do prawdziwej wojny psychologicznej między Ferrari a McLarenem. Jaki jest dziś Pana stosunek do konkurencyjnego zespołu?- Szanuję ich osiągnięcia. Dla Ferrari jest to prawdziwa chwała, pobić taką firmę w sportowym dwuboju.- Nieczęsto gości Pan na wyścigach Grand Prix. Jak Pan ogląda wyścigi?- W domu przed telewizorem.- A dlaczego tak rzadko na torze?- Tam to zespół jest centralnym punktem. Wystarczy, jeśli pojawię się raz na jakiś czas.- Dziękuję za rozmowęWywiad przeprowadzili dziennikarze "Auto Bilda"
Mistrzostwo świata to obowiązek
Nowoczesne biuro na pierwszym piętrze fabryki Ferrari w Maranello. Na ścianie zdjęcia Enzo Ferrariego i Niki Laudy.