Jeśli ktoś sądzi, że każdemu przedsiębiorcy, który kupuje średniej wielkości ciężarówkę wyposażoną w bliźniacze opony na tylnej osi, zależy, aby miała ona w dokumentach wpisaną jak najwyższą ładowność, to jest w błędzie. Otóż niezwykle często osoby i firmy kupujące ciężarówkę albo przyczepę proszą sprzedawców o to, aby miały one – formalnie – bardzo niską ładowność. Konkretnie: aby dmc (dopuszczalna masa całkowita, a więc masa własna pojazdu wraz z najwyższym dopuszczalnym ładunkiem) nie przekraczała 3,5 tony. To samo dotyczy całkiem dużych przyczep – mają być jak najlżejsze. O co chodzi? O to, aby można było kierować nimi, mając jedynie prawo jazdy kat. B. To ułatwia logistykę, zwalnia właściciela z konieczności zatrudniania kierowcy z prawem jazdy kat. C.

Dostawczak do 3,5t A naprawdę? Foto: GITD
Dostawczak do 3,5t A naprawdę?

W tej sytuacji może się jednak zdarzyć, że zatankowany pojazd bez ładunku waży np. 2,8 tony, czasem więcej. Z powodu formalnych ograniczeń ładunek nie może być ciężki, nawet jeśli – technicznie rzecz biorąc – ciężarówka mogłaby unieść kilka razy większy ciężar.

Mając to na względzie, inspektorzy GITD "zasadzili się" z wagą na trasie S8 na wysokości Wolbórza. Zatrzymali do kontroli 12 dostawczaków z czego... 11 miało przekroczoną dopuszczalną masę całkowitą. Dwa z nich – prawie 2-krotnie. Najcięższy dostawczak wraz z ładunkiem ważył 6,7 tony, kolejny – 6,65 tony.

Zatrzymani kierowcy dostali mandaty, ale mogli kontynuować jazdę po częściowym rozładowaniu "przeciążonych" samochodów, choć... nie wszyscy podjęli się tego zadania. Czyżby masa własna niektórych dostawczaków była wyższa niż ich dmc?