Auto Świat Wiadomości Aktualności Nie, księżniczko, nie oddam ci mojego Fiata (Fiat 500 1.2 Pop)

Nie, księżniczko, nie oddam ci mojego Fiata (Fiat 500 1.2 Pop)

Autor Clarkson Jeremy
Clarkson Jeremy

Jeśli jest wśród was biznesmen z północy, którego firma od rozwiązań systemowych została właśnie kupiona za 33 miliony funtów, na pewno aż roi się wokół niego od ludzi z radami, jak wydać świeżo zainkasowaną forsę. Ja osobiście uważam, że najlepszą osobą do skonsultowania się w tej kwestii jest wąsaty niegdyś gwiazdor popu - Peter Sarstedt.

Jeremy Clarkson
Onet
Jeremy Clarkson

Dziś Peter wypełnia sobie czas tworzeniem piosenek o globalnym ociepleniu, co musi być dość nużące, ale w roku 1969 spisał wyczerpujący zestaw porad, jak pokierować swoim życiem w przypadku, gdyby Mammon znienacka zwymiotował na wasz rachunek bankowy niewysłowionym bogactwem. Chodzi mi o jego piosenkę Where Do You Go To (My Lovely).

Sarstedt podpowiada w niej, kto powinien uszyć wam ubrania, co powinniście nosić we włosach, czyje płyty kupować, jaki pić gatunek brandy, a nawet co trzeba zrobić, gdyby Aga Khan zechciał wysłać wam na Gwiazdkę konia wyścigowego: "Zatrzymaj go tak dla zabawy, tak dla hecy. Ha, ha, ha, ha".

Pozostawieni sami sobie, moglibyście nieopatrznie wyjechać na wakacje w jakieś okropne miejsce, takie jak Grecja. Jeśli jednak wysłuchacie roztropnych słów starego Pete’a, dowiecie się, że powinniście się wybrać do Juan-les-Pins. Podobnie, chcąc kupić jakąś metę w Paryżu, żeby przechowywać tam stare płyty Rolling Stonesów, moglibyście się skusić na apartament przy rue Saint-Honoré. Nigdy w życiu! Pete twierdzi, że powinniście szukać mieszkania przy Boulevard Saint-Michel. I ma rację.

Daje nawet całkiem rozsądną radę, gdzie należy się udać, kiedy pada śnieg. Pracownik biura podróży będzie wam opowiadał o ogromnej Val d’Isere czy rozległej China Bowl w Vail. Będzie perorował o tym, że hotel Park Hyatt w Beaver Creek to wspaniały obiekt ski-in/ski-out, a może też spróbuje was skusić czymś bardziej kameralnym i przyjaznym - czymś w rodzaju La Clusaz. To nonsens. Jedźcie, tak jak sugeruje Pete, wraz "z innymi znanymi i bogatymi" do Sankt Moritz.

Sankt Moritz to najbardziej szalone miasto na świecie. Na pierwszy rzut oka wygląda jak każdy inny ośrodek narciarski, to znaczy przypomina peryferie Warszawy w roku 1956, ale jeśli chodzi o ludzi… Wow. Nigdy jeszcze nie widziałem tylu kosztownych fryzur. Jasne, na włosach Rosjan jest więcej oleju, niż można znaleźć w odwiercie w Kazachstanie, a ich żony są tak pomarańczowe, jak wnętrze przeciętnego Lamborghini. Ale w przeważającej mierze miejsce to aż roi się od osób tak czarująco pięknych, że pośród nich nawet Keira Knightley czułaby się jak okaz zoologiczny.

No i te wszystkie tytuły… Jeden gość przedstawiał mnie swojemu towarzyszowi, a ja mało nie umarłem ze starości, czekając aż skończy: "To jest księżniczka di contessa di Sant Agata de baronessa, wdowa de Luxembourg, principessa…" i tak przez jakiś tydzień. Aż w końcu powiedział: "A to Jeremy Clarkson", a ja po raz pierwszy w życiu poczułem, że mam piętnaście centymetrów wzrostu.

Lojalnie uprzedzam, gdy tylko postawicie nogę w którymkolwiek z tamtejszych sklepów, poczujecie się jeszcze mniejsi, bo od razu stanie się jasne, że nie jesteście Billem Gatesem - nie będziecie sobie mogli pozwolić na żadną z oferowanych tam rzeczy. Cały ich asortyment to Hermes i Armani. Bóg jeden raczy wiedzieć, gdzie miejscowi kupują karmę dla psa czy papier toaletowy.

Oczywiście, możecie kupić sobie zegarek. Niektóre z nich nawet nie są drogie - kosztują zaledwie 32 tysiące funtów. Większość jest jednak droższa; zegarki te mają po szesnaście tarczy, schowanego w środku szwajcarskiego karzełka, który nakręca wszystkie sprężyny i zawiaduje zębatkami, czterysta Koh-i-noorów w ramce szkiełka, urządzenie wzywające szwajcarskie oddziały specjalne, kiedy zostajecie uprowadzeni, oraz funkcję konwersji dolarów na euro, która, za dotknięciem jednego przycisku, może skonwertować waszych konkurentów w biznesie na paszę dla świń. Takie zegarki są na ogół większe niż traktorkokosiarka.

Co dziwne, mimo że miejsce to można z pewnością uznać za światową stolicę chronometrów, nikt nie pojawia się tu na czas. Kiedy ktoś mówi, że przybędzie o ósmej, ma na myśli, że zjawi się albo o drugiej nad ranem albo, co jest bardziej prawdopodobne, nie zjawi się wcale. Być może wynika to z faktu, że znani i bogaci tak naprawdę nie mają poczucia czasu. Nie muszą się martwić, czy zdążą na samolot, bo mają swój własny, który na nich poczeka. Nie muszą być o czwartej na spotkaniu w City, bo nie mają pracy. Nie muszą nawet gotować jajek, bo mają menedżera jajek. Kiedyś spotkałem osobę, która zatrudniała własnego kinooperatora. I wiecie co? Strasznie mi się to podoba! Zawsze fascynował mnie świat znanych i bogatych i jeśli dana byłaby mi szansa powrócić na ziemię jako dowolnie wybrana osoba w dowolnie wybranym momencie historii, wcale nie chciałbym być Warrenem Beatty na planie filmu Shampoo w 1975 roku, ani hipisem mieszkającym przy skrzyżowaniu ulic Haight i Ashbury w roku 1967. Nic z tych rzeczy. Chciałbym być Giannim Agnellim na łodzi wyścigowej Riva w Juan-les-Pins w roku 1959.

W tamtych czasach łatwe podróżowanie dopiero co stało się dostępne dla superbogatych; nagle okazało się, że mogą zjeść śniadanie w Turynie, posilić się lunchem w Saint-Tropez, znaleźć czas na koktajl w Sankt Moritz i o dziesiątej wieczorem być na operze w Mediolanie. Wszystko to wymyślali na bieżąco, ustalając zasady, które następnie spisał Peter Sarstetd. Jednak jakimś cudem nie udało się im wypracować spójnej wizji, jakim rodzajem samochodu powinni się poruszać. Ten problem w Sankt Moritz od razu rzuca się w oczy. Pewien facet przyjechał tu nowiutkim, białym Rolls-Royce’em Phantomem z miękkim dachem i… pomysł ten okazał się zupełnie chybiony. Przebył tym wozem całą drogę z Anglii, a na miejscu biel swojego samochodu eksponował na tle ośnieżonych gór. Przykro mi, ale wyglądało to po prostu głupio.

Ja jeździłem Mercedesem Klasy M. Miał V-ósemkę AMG o pojemności 6,2 litra, cztery rury wydechowe i powściągliwą, aczkolwiek bardzo dobrze prezentującą się sylwetkę. Wóz bardzo mi się podobał, ale do Sankt Moritz zupełnie się nie nadawał. Z pewnością zbędny okazał się w nim napęd na cztery koła - to Szwajcaria, więc gdy na drogi spadnie śnieg, od razu go aresztują.

Zauważyłem, że Rosjanie mają słabość do Range Roverów, podobnie zresztą jak do onyksowych szafek na telewizor, i że przeważająca większość starej gwardii - chodzi o tych z tytułami, za które dostaje się najwięcej punktów w Scrabble - jeździ najzwyklejszą wersją Vogue. Od razu mnie to uderzyło i doszedłem do wniosku, że to z ich strony pewien wykręt. Po prostu nie wiedzą, co innego mogliby kupić.

Pod każdym z wielkich hoteli - Kulm, Palace i Carlton - pośród Maybachów i Phantomów, które używane są tutaj jako taksówki, stoi zaparkowane Audi R8. R-ósemki nie przyciągały jednak niczyjej uwagi, bo zrobił to inny samochód, który wpasował się w to miejsce lepiej niż sama księżna Karolina. Nowy Fiat 500. Fiaty były tam wszędzie i każdy chciał zgarnąć jednego dla siebie.

Ostatnimi laty zaznacza się trend, polegający na wskrzeszaniu starych projektów. Zainicjował to Volkswagen, kiedy odświeżył Garbusa; potem był Ford, który dał nam nowego GT. BMW powtórnie wprowadziło na rynek Mini, a teraz przyszła kolej na Fiata, który składa hołd swojemu małemu samochodzikowi dla ludu sprzed pięćdziesięciu lat. I jest to najbardziej udany comeback spośród wszystkich wyżej wymienionych.

Po pierwsze, Fiat jest tani. Naprawdę tani. Podstawowy model z silnikiem o pojemności 1,2 litra, którym jeździłem po powrocie do domu, kosztuje 7900 funtów. To całe 3700 funtów mniej w porównaniu do najtańszego Mini. Fiat ma poza tym przestronniejsze wnętrze i - co najważniejsze - lepiej wygląda. Wygląda po prostu fantastycznie.

Wygląda tak fantastycznie, że pewnie nie będziecie się w ogóle przejmowali jego wadami. A jest ich kilka.

Fiat ma beznadziejne reflektory i kiepską widoczność: na skośnym skrzyżowaniu naprawdę nie widać nadjeżdżających z lewej. Silnik nie radzi sobie ze wzniesieniami, a krótki rozstaw osi sprawia, że podczas jazdy okropnie trzęsie. Czasem staje się to wręcz nieznośne.

Na tym właśnie polega geniusz Mini. BMW dało temu samochodowi szyk i wygląd wzbudzający pożądanie, ale pod całą tą otoczką znajduje się samochód z prawdziwego zdarzenia. Taki, którego możecie używać w każdej sytuacji i każdego dnia.

Fiat natomiast jest samochodem do przejeżdżania z punktu A do punktu B i to wyłącznie wtedy, kiedy punkt B nie jest zbyt odległy.

Ale… mój Boże! Zza kierownicy tego samochodu wysiądziecie rozkochani w nim! Jest zawadiacki i zupełnie niegroźny, nie będąc przy tym żałosnym. Jest praktyczny, ale nie przynudza. Ma korzystną cenę. I jeszcze coś.

Przyszedł na świat w ubogiej dzielnicy Neapolu i dzięki swojej ambicji strząsnął z siebie etykietkę nisko urodzonego. Teraz zaś zabawia się ze znanymi i bogatymi w Sankt Moritz. Kogoś wam to przypomina?

Autor Clarkson Jeremy
Clarkson Jeremy
materiał promocyjny

Sprawdź nr VIN za darmo

Zanim kupisz auto, poznaj jego przeszłość i sprawdź, czy nie jest kradziony lub po wypadku

Numer VIN powinien mieć 17 znaków