Z jednej strony przeklinający, zarośnięty, ociekający testosteronem samochód sportowy z umięśnionymi ramionami, a z drugiej cnotliwy, pokorny i grzeczny niczym uczeń w liceum katolickim pojazd elektryczny. Musiało między nimi zgrzytać, iskrzyć, dochodzić do rękoczynów! Drapanie, wyrywanie się, gryzienie, ciągniecie za włosy – wszystko się działo w czasie tego niemalże gwałtu, jestem o tym przekonany!

Nissan Esflow wygląda jak 370Z (geny dostał po ojcu, nie ma co do tego wątpliwości), ma napęd na tył, dwa miejsca i jest muskularny, męski, przystojny. Po matce, czyli modelu Leaf (choć nazwa ta brzmi męsko, więc może Esflow ma dwóch ojców?!), prototyp odziedziczył charakter, czyli napęd elektryczny.

Baterie są z przodu, a dwa silniki elektryczne z tyłu i każdy z nich napędza jedno koło. Komputer natomiast tak steruje przepływem mocy, by model ten świetnie się prowadził i w mgnieniu oka pokonywał zakręty.

Matko-ojciec Leaf na pewno jest dumny, że Esflow jest przyjazny dla środowiska i na jednym ładowaniu przejeżdża aż 240 km, ale nie pochwala zapewne, że osiąga setkę w nieprzyzwoicie szybkim czasie 5 s. Z tego jest zapewne dumny ojciec 370Z.