Nowy Ford GT wygląda naprawdę niesamowicie. Auto jest dużo większe od legendarnego poprzednika z lat sześćdziesiątych, mimo wszystko zachowało zarówno klasyczne proporcje, jak i znany wszystkim kształt. Ogromne wrażenie robi fakt, że karoseria jest poprzecinana wlotami powietrza i tunelami powietrznymi. Największy tunel zaczyna się zaraz przy masywnych drzwiach, a kończy poniżej tylnego skrzydła. O ile przód auta jest harmonijny i po prostu ładny, o tyle tył z okrągłymi wlotami powietrza i agresywnym dyfuzorem robi złowrogie wrażenie.
Złowrogo brzmi też silnik. Podczas ostatniego wyścigu na belgijskim torze SPA, Ford GT był zdecydowanie najgłośniejszym z konkurentów. Nawet Aston Martin ze swoim głębokim basem nie miał żadnych szans z potwornym i wściekłym wrzaskiem amerykańskiego osiłka. Ford wprost ogłuszał widzów zebranych na torze, a jego charakterystyczny warkot można było rozpoznać z oddali. Podkreślenie apokaliptycznego dźwięku pracy 3,5-litrowego silnika EcoBoost jest kluczowe. Po pierwsze dlatego, że idealnie wpisuje się on w typologię amerykańskiej motoryzacji. Po drugie w żaden sposób nie były w stanie go oddać telewizyjne relacje.
Wściekłe auto i piekielny dźwięk - Ford GT powrócił!
V-szóstka jest też oczywiście mocna. Motor dysponuje stadem ponad 500 koni mechanicznych, którym towarzyszy moment obrotowy oscylujący w granicy 500 Nm. Piekielna siła napędza lekką karoserię, a pierwsze efekty sprawności Forda GT było widać właśnie na SPA. Na belgijskim torze dwa coupe stanęły naprzeciwko Ferrari, Astonów Martinów i Chevroleta Corvette. Ostateczna próba przed tegoroczną edycją 24-godzinnego wyścigu Le Mans wypadła dosyć dobrze.
Pierwszy Ford GT niestety został wyeliminowany przez wypadek. Wypadł z toru na słynnym zakręcie Eau Rouge i ciężko rozbity trafił na lawecie wprost do boksu. Drugi nie dość, że ukończył wyścig, to jeszcze może się pochwalić drugą lokatą w swojej klasie. Miejsce na podium jest ważną informacją dla Amerykanów. Przede wszystkim stanowi dowód trwałości zastosowanej w GT technologii - auto bez większych problemów i na pełnych obrotach jeździło przez 6 godzin!
Dodatkowo sukces pokazuje, że inżynierowie naprawdę przyłożyli się do pracy. Ford w przeciwieństwie do głównych konkurentów - Ferrari i Astona Martina - nie miał nic wspólnego z wyścigami długodystansowymi od lat. To oznacza, że na etapie opracowywania pojazdu musiał nadrobić wszelkie zaległości wynikające z doświadczenia. Nie miał okazji gruntownego przetestowania proponowanych rozwiązań w praktyce oraz mógł jedynie bazować na intuicji inżynierów i kierowców.
Współczesna kreacja wyścigowego Forda GT jest ważna dla Amerykanów i to głównie z ambicjonalnego punktu widzenia. Pokazuje że markę z niebieskim owalem w logo nadal stać na stworzenie wyścigowego samca alfa, który jest w stanie ustawić do pionu największych rywali. Poza tym ma stanowić dedykację i sposób uczczenia pięćdziesiątej rocznicy zwycięstwa w wyścigu Le Mans klasycznego Forda GT40. Model jest formą wspomnienia ogromnego sukcesu i pozwala marce na przypomnienie potęgi, która na stałe zapisała się w dziejach motosportu.
Winny sukces Forda jest… Enzo Ferrari!
A cała historia zaczęła się bardzo nieśmiało. Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku Ford postanowił wejść do świata wyścigów samochodowych. Pierwszy plan dotyczył wykupienia Ferrari. Ostatecznie jednak właściciel marki - Enzo po wielu miesiącach negocjacji zerwał rozmowy z Amerykanami. Postawa włoskiego przedsiębiorcy zbulwersowała władze marki z Michigan. Te zdążyły już bowiem zainwestować miliony dolarów w przedzakupowe audytowanie Ferrari. Aby odegrać się na kapryśnym Enzo, Ford stworzył auto, które miało upokorzyć wystawiane przez niego bolidy.
Początkowo Ford GT nie radził sobie najlepiej. W roku 1964 i 1965 nie miał żadnych szans na zwycięstwo w Le Mans. O ile w pierwszym występie konstrukcja okazała się zbyt słaba, o tyle w drugim pojawiły się poważne problemy z silnikiem. Już w roku 1966 coupe sięgnęło jednak po trzy pierwsze pozycje w 24-godzinnym wyścigu, pozostawiając tym samym konkurencję - w tym znienawidzone Ferrari - daleko w tyle. Śmiały wyczyn znalazł potwierdzenie w kolejnych latach. GT40 zarezerwował sobie podium w Le Mans przez trzy kolejne lata z rzędu.
Ostateczna ocena starań inżynierów Forda zostanie przeprowadzona 18 czerwca 2016 roku. To właśnie wtedy GT wyjedzie na tor 24-godzinnego wyścigu Le Mans. Czy osiągnie sukces? Matematycznie rzecz ujmując amerykańskie coupe ma na razie niewielkie szanse na triumf. W wyścigach na szczęście rachunek prawdopodobieństwa przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Podczas przejazdu może się wydarzyć wszystko, a to wszystko zarówno ma szansę obrócić się na korzyść, jak i niekorzyść Forda.
Na rozstrzygnięcie zagadki trzeba jeszcze chwilę poczekać. Już dzisiaj można jednak kibicować Fordowi. Powtórzenie sukcesu w jednym z najbardziej prestiżowych wyścigów i to po półwieczu byłoby ogromnym osiągnięciem, które po prostu należy się klasycznemu GT40. Czy jednak porażka musi przemawiać na minus nowego GT? No właśnie nie do końca. To naprawdę wspaniałe auto, które już samo w sobie stanowi wyśmienitą formę dedykacji legendzie z lat sześćdziesiątych.