W serwisach społecznościowych – na Facebooku czy Instagramie – zdjęcia samochodów z napisem "MILFS" na boku robią ostatnio furorę. Większość z tych zdjęć pochodzi z Berlina, ale są też i z innych miast, m.in. z Hamburga, Monachium, Kolonii czy Stuttgartu. To najróżniejsze modele aut, od aut miejskich, przez auta elektryczne, aż po dostawczaki. To wygląda na zorganizowaną akcję promocyjną firmy, ale prawda jest inna i nie chodzi tu wcale o "atrakcyjne mamuśki", co w wolnym tłumaczeniu oznacza to hasło, spopularyzowane po raz pierwszy przez komedię American Pie. To akcja oddolna, prank, który sam się nakręca w sieci. I inaczej niż w przypadku aut z nalepkami "Fake Taxi" tu nie jest to pomysł właścicieli samochodów – wręcz przeciwnie, właściciel aut oklejonych napisem "MILFS" ma z tym duży i kosztowny problem. Ofiarą tej akcji jest bowiem jedna z większych, niemieckich firm carsharingowych MILES Mobility, której władze traktują to nie jako darmową promocję, ale jako falę wandalizmu generującą olbrzymie koszty finansowe i wizerunkowe dla przedsiębiorstwa.

Miles działa na Niemieckim rynku od 2017 roku, obecnie ma flotę ponad 21 tys. aut jeżdżących po ulicach niemieckich miast. Firma ma dość sprawny marketing i PR, jako jedna z pierwszych wprowadziła do oferty np. auta marki Tesla (z zabawnym hasłem "MUSK have it" na drzwiach), ale prawdziwy rozgłos zyskała dopiero wtedy, kiedy jakiś żartowniś zauważył, jak łatwo przerobić napis "MILES" na "MILFS". Wystarczy zdrapać lub zakleić jedną kreskę w literze "E" napisu na drzwiach czy klapie auta – i gotowe! Zamiast nazwy kojarzącej się z pokonywanymi milami, mamy napis budzący inne, dla niektórych obsceniczne, skojarzenia.

Na tym dostawczaku też ktoś próbował zmienić napis "MILES" na "MILFS". Wyszło średnio. Foto: Shutterstock/Mickis-Fotowelt
Na tym dostawczaku też ktoś próbował zmienić napis "MILES" na "MILFS". Wyszło średnio.

Firma nie jest szczególnie entuzjastycznie nastawiona do zmienionego wyglądu samochodów. Rzeczniczka firmy MILES, Nora Goette, zapytana przez redakcję Auto Bild o przypadki przeróbek napisu odpowiedziała:

– "Każdy z nas ma poczucie humoru, nie chcemy psuć zabawy, ale ten samowolny rebranding odbywa się kosztem naszej firmy i użytkowników naszych aut, ponieważ oznacza dla nas dodatkową pracę i koszty. A przekaz zmienionego napisu... no cóż. Na tyle, na ile jesteśmy w stanie, staramy się na nowo oklejać auta. Niestety, czasem się okazuje, że dowcipnisie przy okazji modyfikowania oryginalnego napisu, uszkadzają też lakier samochodu. W przypadku przyłapania sprawcy na gorącym uczynku zgłaszamy takie przypadki policji jako wandalizm. To jednak zdarza się rzadko".