Auto Świat > Wiadomości > Aktualności > Pojechaliśmy po używane auto do Radomia. "Mój opis jest zgodny z rzeczywistością". Serio?

Pojechaliśmy po używane auto do Radomia. "Mój opis jest zgodny z rzeczywistością". Serio?

Zadanie nie było łatwe: znaleźć dużego vana, koniecznie z automatyczną skrzynią biegów i w budżecie do 40 tys. zł. Dosyć oczywistym wyborem przy takich kryteriach był Chrysler Grand Voyager, a największe nagromadzenie ofert tego modelu znaleźliśmy w Radomiu. Wybraliśmy najbardziej obiecujące ogłoszenia i ruszyliśmy w drogę. Obraz, jaki zastaliśmy w pierwszym komisie, przypomniał nam, że treść ogłoszeń o sprzedaży samochodów to taka alternatywna rzeczywistość.

Pojechaliśmy do Radomia po vana z automatyczną skrzynią biegówŹródło: Auto Świat / Maciej Brzeziński
  • Zawodowi handlarze za nic mają przepisy chroniące konsumentów i w ogłoszeniach o sprzedaży aut kłamią jak najęci
  • Wybór auta tylko na podstawie zdjęć i opisów z ogłoszeń w Polsce nie ma sensu – wszystkie oglądane przez nas egzemplarze w ogłoszeniach prezentowały się niemal identycznie, za to na żywo różnice między nimi były olbrzymie
  • Nie sposób wierzyć nie tylko w pisane zapewnienia, lecz także w zdjęcia
  • Co nie znaczy, że na rynku nie ma aut w akceptowalnym stanie – są, ale nie warto korzystać z oferty pierwszej z brzegu

Radom i okolice zamierzaliśmy już zostawić w spokoju – tam już wielokrotnie byliśmy, a w Polsce są przecież i inne regiony bogate w komisy samochodowe. Chcieliśmy jednak pomóc potrzebującemu: "szukam auta z dużym bagażnikiem, aby pomieściło kilka klatek dla psów. Najchętniej van, koniecznie z automatyczną skrzynią biegów, do 40 tys. zł. Automat to warunek progowy".

Przy takim budżecie trzeba szukać samochodu starszego niż 10-letni. Wśród aut popularnych marek z tego okresu więcej jest modeli opcjonalnie wyposażonych w skrzynie nie tyle automatyczne, ile zautomatyzowane lub dwusprzęgłowe, w znacznej części to konstrukcje ryzykowne, które najpóźniej teraz ulegają awariom. Ich usunięcie pociąga za sobą potężne wydatki. Uznaliśmy, że wprawdzie nie idealnym, ale sensownym wyborem może być Chrysler Grand Voyager z konwencjonalną skrzynią automatyczną i niezbyt nowoczesnymi silnikami. Volkswagen T5 w zbliżonej cenie jest wprawdzie nieco przestronniejszy, ale musielibyśmy szukać starszego egzemplarza, a wtajemniczeni wiedzą, że wybór właściwej wersji silnikowej w tym modelu przypomina czasem spacer po polu minowym. Mercedesy klasy V lub Vito z tych lat są zwykle przerdzewiałe na wylot i mają wyższe przebiegi. Przed automatami w Fordach Galaxy z tamtych lat przestrzegają mechanicy. Grand Voyager też ma swoje wady, ale przynajmniej części do niego są łatwo dostępne i względnie tanie.

Akurat komisy w Radomiu i okolicach mają w bieżącej ofercie kilka Grand Voyagerów spełniających – przynajmniej w teorii – nasze kryteria, w innych miastach na niewielkiej przestrzeni takiego nagromadzenia ofert nie stwierdziliśmy. A zatem...

Chrysler numer jeden: w ogłoszeniu auto jest naprawdę bez skazy

"Prawdomówność" radomskich handlarzy samochodami jest wręcz legendarna, o czym przekonaliśmy się nie raz. Z drugiej strony wiemy też, że w Radomiu i okolicach udaje się czasem wyszukać dobry używany samochód – wybór jest olbrzymi, perełki się zdarzają, a my nie tracimy wiary w ludzi. Postanowiliśmy zacząć od weryfikacji ogłoszenia o sprzedaży auta, które byłoby godne rozważenia, gdyby okazało się prawdziwe choćby w 80 procentach. Oto jego fragmenty:

  • "Witam. Mam do zaoferowania Państwu ślicznego Chryslera Grand Voyagera w limitowanej wersji Limited Stow'n Go wyróżniającą się pełnym, elektrycznym wyposażeniem auta (elektryczne fotele, elektrycznie otwierane drzwi, elektryczna klapa, elektrycznie składana kanapa tylna) z niezniszczalną jednostką 2.8 CRD (163 KM) z bezawaryjną automatyczną skrzynią biegów."

Mamy więc auto "śliczne" (pewnie robi dobre pierwsze wrażenie), natomiast całą historię o niezniszczalności silnika i bezawaryjności pomijamy. Czytamy dalej:

  • "Jest to egzemplarz w 100% bezwypadkowy. Jeden właściciel od nowości. Na lakierze nie ma żadnych rys, zadrapań ani odprysków". To już konkret – jeden właściciel od nowości, brak uszkodzeń.
  • "Przebieg 230.000 jest w pełni autentyczny (udokumentowany książką serwisową oraz licznymi rachunkami)". Super. Praktyka wskazuje na to, że auta, które mają udokumentowaną historię serwisową, są naprawdę lepsze od innych. Ktoś o nie dbał, pilnował przeglądów, licznik nie jest cofnięty...
  • "Chrysler prościutki, nie poobijany, nie posiada korozji. Gorąco polecam i zapraszam do obejrzenia i przekonania się osobiście. Gwarantuję, że nie rozczarują się Państwo stanem technicznym i wizualnym, oraz nie będą mieć żadnych uwag ani zastrzeżeń do auta. Samochód jest naprawdę w świetnym stanie, a mój opis wiarygodny i zgodny z rzeczywistością".
Auto z ogłoszenia – idealne, bezwypadkowe
Auto z ogłoszenia – idealne, bezwypadkoweŹródło: OTOMOTO

Skoro tak, to nie mamy już żadnych pytań. Jedziemy. Spieszymy się tym bardziej, iż na zdjęciach w ogłoszeniu auto wygląda naprawdę dobrze – niczym na firmowym folderze, samochód wygląda niemal jak nowy.

Dokumentacja serwisowa? Pan zerknie do schowka...

Chrysler Grand Voyager z ogłoszenia
Chrysler Grand Voyager z ogłoszeniaŹródło: Auto Świat / Piotr Szykana

"Pan zerknie do schowka, może coś tam jest" – radzi przemiły handlarz na placu komisu "Frytex", gdy pytamy o dokumentację serwisową czarnego Chryslera Grand Voyagera. W schowku jest jednak niewiele, na pewno nie ma szczegółowej dokumentacji serwisowej doprowadzonej do końca. – No to nie ma, trzeba sobie sprawdzić w serwisie – mówi handlarz bez mrugnięcia okiem. Niemiły zgrzyt, nie tego się spodziewaliśmy, ale skoro już tu jesteśmy, auto i tak obejrzeć trzeba.

"Na wejściu" rzucają się w oczy... brudy, jakieś liście wewnątrz lewego reflektora. Jak one się tam dostały, trudno stwierdzić. Chodzimy wokół auta z miernikiem grubości lakieru, a przy okazji oglądamy z bliska poszczególne elementy karoserii. Nie, nie jest prawdą i to, że na lakierze nie ma rys ani odprysków. Np. z tyłu na klapie jest wgniecenie. Małe wgniotki i liczne odpryski są też na masce. Owszem, to nie jest nowy samochód, ale miało być inaczej, ogólny widok przeczy twierdzeniom zawartym w ogłoszeniu.

Maska tego auta nie wygląda dobrze – ot stary, sponiewierany samochód
Maska tego auta nie wygląda dobrze – ot stary, sponiewierany samochódŹródło: Auto Świat / Piotr Szykana

Co do lakieru, to grubość powłoki lakierniczej w Chryslerach z tego okresu bywa znaczna i wskazanie na poziomie 150-170 mikronów, a miejscami nawet nieco ponad 200, jak w tym przypadku, o niczym nie przesądza. Prawe przednie drzwi są nieco "grubsze", ale o tym, że auto nie jest dziewicze, przekonuje nas na sto procent dopiero prawy przedni błotnik, który jest dla odmiany pomalowany... cieniutko. Nie pasuje do reszty. Zresztą widać, że nadkole przykręcone jest na niefabryczne wkręty. Przedni pas wygląda nieco podejrzanie. Nie wszystkie śruby mocujące prawy błotnik są fabryczne, przy obu błotnikach brakuje też pasków z pianki, które w tym modelu pełnią rolę wygłuszającą/stabilizującą maskę. Są ślady po tym, że pianka kiedyś tu była. Od spodu auta, ale też na krawędzi błotnika widać trochę rdzy. Brzydko łuszczą się plastikowe "chromy" na drzwiach.

A poza tym, jeśli chodzi o nadwozie, to sprawia one wrażenie dość zmęczonego, co w 13-letnim samochodzie nie dziwi. Z pewnością nie jest jednak tak dobre, jak miało być. Również wnętrze wygląda na dość mocno "przechodzone", choć trzeba przyznać, że wszystko w nim działa. W kilkunastoletnim aucie z pełnym "wypasem" to już niezłe osiągnięcie.

Liczne rachunki? Ale za co?

Ten samochód nie sprawia wrażenia takiego, któremu mogłyby towarzyszyć liczne rachunki za serwis. No bo tak: silnik odpala i pracuje dobrze i bez podejrzanych odgłosów, ale w zbiorniczku wyrównawczym zamiast cieczy chłodzącej widać jakieś błoto. Miły sprzedawca zresztą nie kryje, że przegląd się należy: trzeba wymienić rozrząd, oleje, przejrzeć zawieszenie.

"My wymieniliśmy w nim olej w skrzyni i filtr, niczego innego nie ruszaliśmy" – deklaruje pracownik komisu. Czyli auto musiało się o nią prosić, bo pobieżne oględziny wykazują, że kilku innym elementom przydałoby się też nieco troski.

Silnik wygląda na niedawno myty, a także plakowany, ale jak uwierzyć w to, że samochód był regularnie serwisowany? Na słowo handlarza?

Zawartość zbiorniczka wyrównawczego chłodnicy jest dość niepokojąca
Zawartość zbiorniczka wyrównawczego chłodnicy jest dość niepokojącaŹródło: Auto Świat / Robert Pykała

No i przebieg: w ogłoszeniu stoi 230 tys. km, na liczniku prawie 240 tys. km, a naprawdę...

By się dowiedzieć, kupujemy raport, który zbiera dane na temat samochodów z różnych baz danych: ubezpieczycieli, warsztatów (głównie autoryzowanych), stacji wykonujących przeglądy, itp. Z raportu dowiadujemy się, że w listopadzie 2020 r. stan licznika tego auta wynosił 253 tys. km. Wygląda to tak, jakby ktoś go delikatnie dostosował do akceptowalnej przez klientów średniej rynkowej – nieco ponad 200 tys. km. Kto wie – może jeszcze przed sprowadzeniem do Polski?

Uszkodzenia zapisane w bazach
Uszkodzenia zapisane w bazachŹródło: carVertical

Przy okazji dowiadujemy się, że podejrzenia co do "dzwona" przodem były jak najbardziej uzasadnione. Auto ma za sobą dwie przygody: jedna, związana z uszkodzeniem przodu pojazdu, miała miejsce dawniej, na terenie Belgii. Tam auto naprawiono za równowartość 59 tys. zł, czyli ok. 13 tys. euro. Raczej nie była to więc mała obcierka. Drugi raz naprawę powypadkową – tym razem malutką, za ok. 2,7 tys. euro – auto zaliczyło pod koniec 2020 r. w Niemczech. To przy okazji tej naprawy stan licznika Chryslera trafił do bazy danych. Bo tak w ogóle to serwisów, zwłaszcza w ASO, ten pojazd nie doświadczył wielu. Najwyraźniej miał za to, co najmniej dwóch właścicieli – najpierw w Belgii, potem w Niemczech. Teraz, u kresu życia, szuka spokojnej przystani w Polsce.

Autentyczność przebiegu tego auta okazuje się co najmniej podejrzana
Autentyczność przebiegu tego auta okazuje się co najmniej podejrzanaŹródło: carVertical

Podsumujmy: samochód z nieudokumentowanym przebiegiem, za to z uzasadnionym podejrzeniem, że ktoś cofnął licznik; z wypadkową historią; średnio atrakcyjny wizualnie, na marnych oponach, ze śladami korozji. Za to cena jest do negocjacji, tylko... nie spytaliśmy, z jakiego poziomu. Na placu bowiem cena wynosi blisko 40 tys. zł, a w ogłoszeniu – niecałe 37. Gdyby ten samochód kosztował ok. 30 tys. zł lub mniej, można by rozważyć jego zakup. Niezbędny serwis zaniedbanego auta tej klasy będzie swoje kosztował, nie miejcie co do tego wątpliwości. I żeby było jasne – nie czepiamy się tego, że kilkunastoletnie auto używane nosi wyraźne ślady użytkowania. Skoro jednak ktoś pisze w ogłoszeniu, że jest śliczne i bezwypadkowe, a jego przeszłość i pochodzenie są drobiazgowo udokumentowane, to mamy prawo być rozczarowani. Duży plus za kulturę obsługi na placu – sprzedawca był uczynny i pomocny i poświęcił nam czas, żeby zaprezentować zalety auta, szkoda tylko, że towar nie był pierwszego gatunku.

Jak powstało ogłoszenie o sprzedaży czarnego Chryslera z Radomia?

Jeszcze słowo o ogłoszeniu mówiącym o zaletach i urodzie naszego Chryslera: jeśli myślicie, że handlarze osobno pochylają się na każdym ze stu aut, które mają w ofercie – jesteście w błędzie. Oto otwieramy losowe ogłoszenie tej samej firmy, dotyczy ono akurat sprzedaży Mercedesa ML, i czytamy:

"Witam. Mam do zaoferowania Państwu ślicznego Mercedesa (...) Jest to egzemplarz w 100% bezwypadkowy. Jeden właściciel od nowości. Na lakierze nie ma żadnych rys, zadrapań ani odprysków. Wnętrze również jest bardzo czyste i zadbane, tapicerka nie posiada żadnych plam przetarć ani zabrudzeń nie palono papierosów. Przebieg 264.000 jest w pełni autentyczny (udokumentowany książką serwisową oraz licznymi rachunkami). Nic nie stuka, nic nie puka, silnik bardzo ładnie pracuje, równo, dynamicznie, bez jakichkolwiek wycieków...".

To zwykłe kopiuj-wklej, zapewne w niejednym wypadku tyle samo warte. A na końcu takie coś:

"Ogłoszenie jest tylko i wyłącznie informacją handlową (...) Niniejsze ogłoszenie nie jest i nie może stanowić podstawy do dochodzenia roszczeń w rozumieniu przepisów ustawy...."

Tu się, Panowie z Frytexu, bardzo mylicie. Naprawdę możecie się kiedyś zdziwić.

Chrysler numer dwa (i trzy): "są gorsze, sami zobaczcie"

Całkiem ładne auto – przynajmniej jak na swój wiek i cenę
Całkiem ładne auto – przynajmniej jak na swój wiek i cenęŹródło: Auto Świat / Robert Pykała

Jedziemy na ulicę Słowackiego w Radomiu, aby obejrzeć granatowego Chryslera. To auto podobne do oglądanego przed chwilą, ale za niecałe 30 tys. zł – może i będzie takie samo, ale skoro tak, to po co przepłacać? Pod adresem wskazanym w ogłoszeniu na Otomoto nie ma jednak komisu – to jakaś ściema, to się zdarza. Dzwonimy – nikt nie odbiera. No to bierzemy kolejne ogłoszenie, ale tym razem, nauczeni doświadczeniem, dzwonimy.

Sprzedawca Igor na Otomoto przedstawia się jako osoba prywatna, ale z opisu wynika, że to zawodowy handlarz – oferuje fakturę VAT. Obniża w ten sposób koszt ogłoszeń? W każdym razie auto jest na miejscu, można przyjeżdżać. Dostajemy adres i rzeczywiście trafiamy na plac z samochodami. Jest i nasz Chrysler Grand Voyager. Na pierwszy rzut oka jest dużo lepszy niż oglądany pół godziny wcześniej, a kosztuje tyle samo – 36 tys. 900 zł. Ten przynajmniej wygląda na samochód, o który ktoś dbał.

Dlaczego nie zaczęliśmy od oferty Igora? No cóż – opis w ogłoszeniu jest skromniejszy, choć i tu czytamy: "BEZWYPADKOWY Jest w Bardzo Dobrym Stanie Wizualnym oraz Technicznym. Nie Wymaga Żadnego Wkładu Finansowego".

Pod maską auto wygląda nieźle. Nikt nie zdejmował błotników. Nie zginęły piankowe wygłuszenia zasłaniające dostęp do połączeń elementów nadwozia. Nie ma błota w zbiorniczku z płynem chłodzącym. Tylko ciut niższy stan licznika, ale wnętrze lepiej utrzymane niż w aucie oglądanym wcześniej. Jest pęknięta skóra na fotelu, no ale to niemal nieuniknione w 13-letnim egzemplarzu tego modelu.

Igor oprowadza nas po obiekcie ("jak już widzę, że Pan z tym miernikiem tak sprawdza, to od razu powiem, że "rybki" były robione) – pokazuje, gdzie na nadkolach naprawiono i zalakierowano wykwity korozji, to podobno w tym modelu standard. Rzeczywiście, na nadkolach kończy się skala w mierniku, ale wygląda to na zrobione całkiem dobrze. Auto było podmalowywane też w innych miejscach, ale znów – tragedii nie ma, samochód ma 13 lat i wygląda tak, że można do środka zaprosić rodzinę.

Wnętrze zachowane w ładnym stanie
Wnętrze zachowane w ładnym stanieŹródło: Auto Świat / Piotr Szykana

Sprzedawca przyznaje, że trzeba by może wymienić amortyzatory, bo autem buja na nierównościach – w sumie zachowuje się uczciwie, informuje o wadach towaru, jak należy. Wyłapujemy jeszcze m.in. przepaloną lampę (ksenon), w której poza wymianą samego "palnika" pewnie przydałoby się odświeżenie całego modułu z soczewką, podrdzewiały wydech, a także to, że do auta jest tylko jeden pasujący kluczyk. Oglądamy jeszcze auto od spodu, wskazujemy na niewielkie ślady korozji... i tu się zaczyna ciekawa część tej wizyty. Pan wzrusza ramionami i tłumaczy, że to słaby punkt tych aut, wszystkie w tym miejscu rdzewieją, a ten, na tle innych, prawie wcale. – Zresztą sami zobaczcie – prowadzi nas do tylnej części placu, gdzie stoi podobne auto. – Tu jest korozja. Stoi ten samochód już od dłuższego już czasu, i jakoś nikt go nie chce. – "Ten jest w dużo lepszym stanie" – tłumaczy.

Historia serwisowa? Tu również o solidnej dokumentacji nie może być mowy – o tym, że auto w ostatnich latach widywało mechanika, świadczą głównie zawieszki z serwisów olejowych, których sprzedawca nie usuwał. No i na żywo sprzedawca nie obstaje przy tym, że tak jak w ogłoszeniu, auto "Nie Wymaga Żadnego Wkładu Finansowego" – "No wie Pan, trzeba zrobić mu solidny przegląd, wymienić wszystkie płyny, to nie jest nowe auto".

Powoli się żegnamy, auto zapisujemy w życzliwej pamięci – z zastrzeżeniami, ale będziemy je rekomendować. Ogólnie nie jest złe. Z raportu, który wykupiliśmy, wynika zresztą, że rok temu samochód miał 175 tys. km, dziś ma 15 tys. km więcej – znaczy, że jeździ. Brak wpisów o wypadkach. Faktycznie, raczej były jedynie tzw. poprawki blacharskie.

Oryginalne połączenie błotnika z nadwoziem w tym modelu ukryte jest pod paskiem pianki – tak powinno być, a nie jak w aucie, które oglądaliśmy wcześniej
Oryginalne połączenie błotnika z nadwoziem w tym modelu ukryte jest pod paskiem pianki – tak powinno być, a nie jak w aucie, które oglądaliśmy wcześniejŹródło: Auto Świat / Robert Pykała

Wracając do rozpoczętej historii: gdy już jesteśmy za bramą, odzywa się telefon. – Oddzwaniam – mówi głos w słuchawce. Kojarzymy po numerze, to pan od granatowego Chryslera z ul. Słowackiego ("piękny kolor nadwozia"), gdzie nie było żadnego komisu. – Chcielibyśmy zobaczyć auto, można? – Można, jestem na miejscu – zaprasza sprzedawca. – Poda pan adres? I tu pada adres, umawiamy się, dziękujemy, przetwarzamy w głowach uzyskane dane... zaraz.. przecież byliśmy tam przed chwilą, oglądaliśmy czarnego Chryslera. A obok stał granatowy, ten nadgnity, którego pokazano nam jako przykład typowo zardzewiałego auta tej marki... Porównujemy nasze zdjęcia (może granatowy zaplątał się gdzieś w tle) ze zdjęciami z ogłoszenia – ten sam. Ogłoszenie czytamy jeszcze raz, powoli:

"Auto nie ma rdzy zarówno na nadwoziu jak i podwoziu. Pojazd nie wymaga jakichkolwiek inwestycji. Piękny kolor nadwozia. W aucie nie było palone".

Jak widać, ten sam plac dzielą między siebie różni handlarze, koledzy. A z kolegami wiadomo, jak jest: jeden drugiemu świnię podłoży, pokaże klientowi, gdzie towar kolegi ma dziury prawie na wylot...

Chrysler numer cztery: "czy nadaje się do prasy?"

Tak, zostaliśmy rozpoznani, trudno. Pamiętamy to miejsce z wcześniejszych wypraw (żadnej wpadki wówczas nie było) i sprzedawca też nas rozpoznał. Tym razem oglądamy biedniej wyposażonego Grand Voyagera z dieslem. Bez skóry. To i wada, i zaleta. Podobnie jak brak elektrycznie składanych kanap (tym detalem czarował nas sprzedawca z pierwszego odwiedzonego komisu) – to w pewnym wieku samochodu też zaleta. Na starość – bo oglądane przez nas Chryslery najmłodsze już nie są – im mniej rzeczy do popsucia, tym lepiej. Przy czym "biedniej wyposażony" nie oznacza w tym przypadku absolutnie "golasa" – to wciąż bardzo bogato wyposażony samochód, szczególnie jeśli porównamy go np. do przeciętnego odpowiednika równolatka ze znaczkiem Volkswagena czy Forda.

Opis w ogłoszeniu czyta się niemal jak reklamę nowego auta (pisownia oryginalna):

CHRYSLER GRAND VOYAGER TO JEDEN Z NAJBARDZIEJ POPULARNYCH VANÓW RODZINNYCH. IDEALNIE DOPASOWANA DO TWOJEGO STYLU ŻYCIA. (...) SZEROKIE, BARDZO WYGODNE FOTELE, NASTROJOWE OŚWIETLENIE WNĘTRZA ORAZ MATERIAŁY O SPECJALNEJ STRUKTURZE, W ZESTAWIENIU Z NAJWYŻSZĄ JAKOŚCIĄ WYKONANIA SPRAWIĄ, ŻE DŁUGO BĘDZIESZ POD WRAŻENIEM KOMFORTU I ERGONOMII.

Bo to jest reklama nowego auta! Wklejamy fragment do wyszukiwarki i okazuje się, że przeczucie nas nie myli – to przeklejone teksty reklamowe sprzed lat, a ten konkretny fragment pochodzi z reklamy... Opla Merivy. No ale przecież ogłoszenie to nie praca magisterska, nikt tego "antyplagiatem" badać nie będzie, a my pojechaliśmy do Radomia sprawdzić auto, a nie twórczość pisarską sprzedającego.

Piękne od góry, ale od spodu...

Auto nie stoi w komisie, ale w garażu przed wykańczanym właśnie domem. Pierwsze wrażenie: ten egzemplarz jest po prostu piękny, na pierwszy rzut oka trudno znaleźć wady nadwozia, to jeden z niewielu przypadków, kiedy auto na żywo wygląda lepiej niż w ogłoszeniu. W dodatku stoi na niemal nowych oponach.

Bardzo ładne auto, idealnie wymyte, choć stoi na budowie.
Bardzo ładne auto, idealnie wymyte, choć stoi na budowie.Źródło: Auto Świat / Maciej Brzeziński

– "No ładny jest" – zachwalamy zupełnie niepolitycznie, ale rzeczywiście lśni w słońcu, nie widać żadnych rys, wgniotek czy innych uszkodzeń.

– "Dlatego go w ogóle kupiliśmy, zwykle nie ściągamy aut z tak dużymi silnikami" – wyjaśnia sprzedający.

Zaglądamy do wnętrza i... jest tak samo świetnie, jak na zewnątrz. Stan niemal jak w nowym aucie, absolutnie minimalne ślady użytkowania, a Grand Voyager nie należy wcale do aut, które starzeją się pięknie. Tekstylną tapicerkę łatwiej można doprać i odświeżyć niż skórzaną, ale tu nawet plastiki zachowały się w nienagannym stanie.

Wnętrze auta jest jak nowe, nawet z tyłu czy w bagażniku.
Wnętrze auta jest jak nowe, nawet z tyłu czy w bagażniku.Źródło: Auto Świat / Maciej Brzeziński
Wrażenia prawie jak w salonie – szkoda tylko, że klimatyzacja nie działa. Sprzedawca obiecuje, że to naprawi.
Wrażenia prawie jak w salonie – szkoda tylko, że klimatyzacja nie działa. Sprzedawca obiecuje, że to naprawi.Źródło: Auto Świat / Maciej Brzeziński

Do auta są dwa oryginalne kluczyki.

Gdybyśmy mieli kupować samochód tylko na podstawie pierwszego wrażenia, już podpisywalibyśmy umowę!

Sprawdzamy jednak dalej – pod maską czysto i w miarę schludnie. Silnik zapala i pracuje poprawnie, to kolejny plus. Zauważamy jednak pierwsze wady: nie działa jeden ksenon. Drobiazg — to część eksploatacyjna. Sprzedawca jest zdziwiony — "Jeszcze wczoraj działał".

Testujemy wyposażenie: nie działa klimatyzacja. Sprzedający znów sprawia wrażenie zaskoczonego – albo to dobry aktor, albo mówi prawdę. Nasza teoria: być może chłodnica klimy nie przetrwała dokładnego mycia myjką ciśnieniową i ostrą chemią – rozszczelniła się. Albo "dobicie klimy" w ramach przygotowania do sprzedaży nie poskutkowało na długo. Tak bywa. "Jak będziecie poważnie zainteresowani, to przed sprzedażą to naprawimy, żaden problem" – deklaruje optymistycznie. A w ogłoszeniu było: "Klimatyzacja automatyczna 100% sprawna". Ale OK, zepsuło się, naprawią.

Zaglądamy więc pod spód: w tylnych nadkolach zabezpieczenie antykorozyjne wygląda świeżo. Bardzo świeżo. Zaglądamy więc głębiej. Ktoś tu nie żałował "bitexu", szkoda tylko, że po wielu elementach widać, że masę bitumiczną naniesiono na – miejmy nadzieję, że powierzchowną – rdzę. O ile z wierzchu auto wygląda najlepiej z oglądanych, o tyle jego podwozie prezentuje się najgorzej. Czyżby kombinacja użytkowania w terenie, gdzie drogi zimą posypywane są solą, i trzymania auta w ciepłym garażu?

Było rudo, jest czarno – ktoś zamaskował korozję podwozia świeżą warstwą masy bitumicznej. Sprzedawca twierdzi, że to nie on.  Szkoda tylko, że "bitex" nałożono na nieoczyszczone elementy, pozostaje mieć nadzieję, że korozja była powierzchowna. Bez zdarcia lepiku się o tym nie przekonamy.
Było rudo, jest czarno – ktoś zamaskował korozję podwozia świeżą warstwą masy bitumicznej. Sprzedawca twierdzi, że to nie on. Szkoda tylko, że "bitex" nałożono na nieoczyszczone elementy, pozostaje mieć nadzieję, że korozja była powierzchowna. Bez zdarcia lepiku się o tym nie przekonamy.Źródło: Auto Świat / Maciej Brzeziński

Przygotowane do przeglądu czy do sprzedaży?

Z przodu kolejna ciekawostka: jedna kolumna resorująca wygląda na niemal nową, za to druga to raczej jeszcze fabryczna, kilkunastoletnia część. Takie rzeczy jak amortyzatory wymienia się, zgodnie ze sztuką, parami. No, chyba że niedużym kosztem trzeba przygotować auto do sprzedaży albo... do niemieckiego przeglądu, na co też wskazuje pobieżne maskowanie korozji na podwoziu. Czy jeszcze jakieś usterki zamaskowano? Bez długiej jazdy próbnej i sprawdzenia w warsztacie się tego nie dowiemy.

"Tył też warto sprawdzić" – dodaje w przypływie szczerości sprzedawca. "Na nierównościach coś z tyłu tłucze, pewnie amortyzator". "No i zapalił się check engine, ale sam zgasł. Może to przez akumulator".

Sprawdzamy auto w bazach danych: w historii nie znajdujemy niczego podejrzanego.

Dlaczego w ogłoszeniach jest tyle kłamstw?

Jak widać, ideałów na placach nie ma. Ostatni egzemplarz ma kilka wad, wymaga gruntownego sprawdzenia, ale baza wydaje się niezła. Wiadomo, że mało kto sprzedaje auto, które nie wymaga inwestycji – ostatni z oglądanych egzemplarzy, po usunięciu wad, powinien cieszyć nabywcę najbardziej. A że handlarze w ogłoszeniach często rozmijają się z prawdą?

"Panie, mam samochód nie gorszy albo nawet lepszy od większości tych, które stoją u konkurencji. I co? Napiszę, że to w nim nie działa, to do poprawki, a to takie sobie, jak konkurencja pisze, że wszystko ideał, cud-miód, Niemiec płakał, jak sprzedawał? To do mnie nikt nie przyjedzie, żeby chociaż rzucić okiem na auto! Jak wszyscy zaczną pisać samą prawdę, to ja też będę" – tłumaczy nam fachowiec, który chce pozostać anonimowy. Wniosek z ostatniej wycieczki: opisy w ogłoszeniach lepiej traktować z przymrużeniem oka, a nawet jeśli auto z wierzchu wygląda doskonale, to i tak warto zajrzeć pod spód, a najlepiej zainwestować w dokładne sprawdzenie w zaufanym warsztacie – ale nie może to być zaufany warsztat komisu.

Maciej Brzeziński
Maciej Brzeziński
Dziennikarz AutoŚwiat.pl
Pokaż listę wszystkich publikacji
Piotr Szypulski
Piotr Szypulski
Dziennikarz AutoŚwiat.pl
Pokaż listę wszystkich publikacji
materiał promocyjny

Sprawdź nr VIN za darmo

Zanim kupisz auto, poznaj jego przeszłość i sprawdź, czy nie jest kradziony lub po wypadku

Numer VIN powinien mieć 17 znaków