- Dominik M. został skazany na trzy i pół roku więzienia za udział w ponad 40 kolizjach drogowych od 2017 r.
- Łączna suma odszkodowań uzyskanych przez skazanego od firm ubezpieczeniowych wyniosła około 170 tys. zł
- Wielu poszkodowanych początkowo uznawało swoją winę w kolizjach, jednak później w sądzie kwestionowało działania Dominika M.
- Dużo czytania, a mało czasu? Sprawdź skrót artykułu
Kielecki sąd rejonowy ogłosił wyrok w sprawie Dominika M., który od 2017 r. uczestniczył w ponad 40 kolizjach drogowych. Z tytułu każdego zdarzenia otrzymywał świadczenia od firm ubezpieczeniowych, co łącznie dało mu około 170 tys. zł. Mężczyzna podczas procesu utrzymywał, że jest niewinny, jednak sąd był innego zdania.
Poznaj kontekst z AI
- Przeczytaj także: Będzie nowy wyrok. Skręcała w lewo i uderzył w nią wyprzedzający samochód. RPO broni kierującej
Sąd skazał Dominika M. na trzy i pół roku pozbawienia wolności – poinformował Tomasz Durlej, rzecznik Sądu Rejonowego w Kielcach. Ponadto mężczyzna musi zapłacić 10,5 tys. zł grzywny oraz 15 tys. zł kosztów procesu, a także naprawić wyrządzone szkody. Wyrok nie jest prawomocny.
Obrońca Dominika M. zapowiada apelację
– "Z dużym prawdopodobieństwem złożymy apelację" – zapowiedział mecenas Jarosław Kosowski, obrońca skazanego. Podkreślił, że zwracał uwagę sądu na fakt, iż niektórzy pokrzywdzeni sami przyznawali się wcześniej do winy w spowodowaniu kolizji.
Szefowa Prokuratury Rejonowej Kielce-Wschód, Edyta Pawlik-Zatońska, zaznaczyła, że prokuratura poczeka na pisemne uzasadnienie wyroku, zanim podejmie decyzję o ewentualnej apelacji. W trakcie procesu oskarżenie domagało się dla Dominika M. pięciu lat więzienia.
"Ofiarami" wymuszeń kolizji padło wielu kierowców
Wielu kierowców, zanim policja zainteresowała się działalnością Dominika M., przyznawało się do winy i spisywało oświadczenia. Często sądy orzekały na korzyść radomianina. Przykładem jest sytuacja 42-letniej kielczanki, która w 2018 r. uczestniczyła w kolizji z jego udziałem przy centrum handlowym w Kielcach.
Kiedy wyjeżdżała swoim samochodem z parkingu przy centrum handlowym, zderzyła się z autem prowadzonym przez Dominika M, mimo że jego auto było tak daleko, że w normalnych okolicznościach wyjechać zdążyłoby niejedno auto. W sądzie zastanawiała się, czy przypadkiem kierowca samochodu, z którym się zderzyła, "przypadkiem" gwałtownie nie przyspieszył tuż przed kontaktem obu aut.
– "Teraz, mądrzejsza o wiele innych zachowań na drodze, nie podpisałabym niczego, tylko wezwałabym policję i poprosiłabym o monitoring" – mówiła kobieta podczas procesu. Wtedy jednak, nieświadoma schematów działania Dominika M., uznała swoją winę.
Inny przypadek dotyczył Magdy, która w 2019 r. jechała z pasażerami do Świętokrzyskiego Centrum Onkologii. Na jednej z kieleckich ulic samochód przed nią nagle zahamował, mimo że na przejściu nie było pieszych. Nie zdążyła wyhamować i doszło do kolizji.
– Lekarz z karetki powiedział mi, że ten pan ciągle powoduje kolizje i żeby na niego uważać – wspominała w sądzie, ponieważ Dominik M. wezwał na miejsce pogotowie ratunkowe, bo źle się poczuł.
Inni uczestnicy "wypadków" też mieli wątpliwości
Do podobnych sytuacji dochodziło wielokrotnie. Andrzej, zawodowy kierowca z 40-letnim stażem, również padł ofiarą Dominika M. – "Wystarczyło, żeby przyhamował" – mówił o zdarzeniu, w którym uczestniczył. Pan Andrzej co prawda przyznał się, że wjechał na skrzyżowanie na żółtym świetle, ale auto prowadzone przez Dominika M. musiało przejechać całe skrzyżowanie, aby się zderzyć z jego busem.
Partner jednej z pokrzywdzonych, której kontakt z autem prowadzonym przez Dominika M. miał miejsce podczas zmiany pasa przy niskiej prędkości, zauważył natomiast, że uszkodzenia samochodu Dominika M. były nieadekwatne do siły kolizji. – "Prędkość była tak mała, że zderzak nie powinien odpaść" – podkreślał w sądzie.
Przed Dominikiem M ostrzegali w internecie
O zachowaniu Dominika M. ostrzegali również internauci. W sieci pojawiały się komentarze sugerujące, by omijać go z daleka, ponieważ często doprowadza do niebezpiecznych sytuacji na drodze. – Syn znalazł w internecie informacje, że jest taki pan, który "podkłada się pod samochody" – opowiadała jedna z pokrzywdzonych.