Najlepiej PRL oceniają starsi Polacy (35 lat i więcej). 54 proc. z nich dobrze wspomina miniony ustrój. Wśród osób poniżej 34. roku życia ciepło myśli o PRL jedynie 24 proc. badanych, źle – 45 proc.
Czy tzw. powszechne wyobrażenia odpowiadają rzeczywistości? Spojrzymy na sprawę z naszej, spaczonej, motoryzacyjnej perspektywy.
W PRL było kilka możliwości stania się posiadaczem samochodu. Pierwszą z nich było zdobycie tzw. talonu. Taki magiczny skrawek papieru upoważniał jego właściciela do zakupu auta za mniej więcej połowę jego ceny rynkowej (czyli wtedy giełdowej). Niestety “talony” (nie tylko na samochody z resztą; talony wydawano na wszelkie pożądane i deficytowe dobra: pralki, wczasy, telewizory itp) były rozdzielane przez nomenklaturę partyjną i dla szarego przedstawiciela klasy robotniczej czy inteligencji pracującej były praktycznie niedostępne.
Sposobem drugim był zakup auta w systemie eksportu wewnętrznego, czyli w Pewexie i wreszcie można było kupić samochód na giełdzie.
Od roku 1973 powstała jeszcze jedna możliwość – rząd i partia wprowadziły wtedy system przedpłat na Fiata 126p, którego produkcję właśnie rozpoczęto. Pieniądze wpłacano na książeczkę PKO a cenę “Malucha” ustalono na 69 tysięcy złotych.
Kiedy w czerwcu 1973 ruszyła produkcja maluchy kosztowały na giełdzie ok. 110 tysięcy złotych. Przedpłaty spotkały się z tak wielkim zainteresowaniem, że już w roku 1976 na książeczkach samochodowych uzbierano 27,5 miliarda złotych (więcej niż na książeczkach mieszkaniowych). Wtedy , w roku 1977, wprowadzono coś co nazwano “ceną ekspresową” – która była równa giełdowej (ustalono ją na wysokości 120 tysięcy złotych).
Wielu Polaków, szczególnie tych których młodość przypadała na schyłkowy okres komunizmu, pamięta PRL jako krainę ciągłego niedoboru towarów, które jednak, o ile potrafiło się do nich dotrzeć, czyli “załatwić”, były tanie. Czy naprawdę tanie? To powszechne wśród pokolenia dzisiejszych seniorów przekonanie warto porównać z danymi dotyczącymi zarobków i cen w PRL.
Jak więc przedstawiała się finansowa sytuacja obywatela zmotoryzowanego w PRL? Zanim przejdziemy do cen samochodów, zacznijmy od podstawowej motoryzacyjne substancji – benzyny:
W roku 1960 litr benzyny (tzw “niebieskiej” o liczbie oktanowej 78, bo należy pamiętać, że ówczesne paliwo klasy premium czyli benzyna “żółta” o liczbie oktanowej 94 kosztowała już 6,50 złotych za litr) kosztował 4,80 zł a średnie wynagrodzenie to 1560 złotych.
Dla porównania w roku 2009 przy średniej płacy netto 2300 złotych litr E95 kosztował średnio 4,20 złotych. Co to oznacza? Otóż za średnią pensję w roku 1960 Polak-kierowca mógł kupić 325 litrów benzyny “niebieskiej”, a w roku 2009 547 litrów E95. Należy jednak przy takim porównaniu pamiętać o kwestii paliwożerności niegdysiejszych i współczesnych aut.
Załóżmy więc, że Polak ad. 1960 jeździł Syrenką a Polak współczesny porównywalnym z nią Matizem. Jaką trasę mogli oni przebyć inwestując całą miesięczną wypłatę na stacji benzynowej?
Syrenka spalała ok. 12 litrów na 100 kilometrów natomiast Matiz (właściwie już Chevrolet Spark) około 6 litrów. Podróż w roku 1960 musiała się więc definitywnie zakończyć po przejechaniu 2700 kilometrów podczas gdy dzisiejszy kierowca Matiza może przejechać aż 9100 kilometrów, czyli prawie 3,5 krotnie dłuższa trasę!
W roku 1970 obywatel PRL zarabiający średnio 2235 złotych, przesiada się do Fiata 125p, którego produkcję rozpoczęto w roku 1967. To auto potrzebuje droższej benzyny “żółtej” sprzedawanej po 6,50 złotych za litr. Średnie spalanie “dużego” Fiata to ok. 10 litrów, więc “Podróż za jedną pensję” mogła odbywać się na trasie 3400 kilometrów. To znaczny postęp w porównaniu do roku 1960.
Rolę odpowiednika dużego Fiata w roku 2009 przyjmie Skoda Fabia 1.4 spalająca średnio ok. 6 litrów benzyny na setkę. Przeciętnie zarabiający Polak za swoją przeciętną pensję przejedzie 7900 kilometrów. To wciąż ponad dwukrotnie większa odległość od tej, którą obywatel PRL mógł pokonać swoim Fiatem.
Przechodzimy do kryzysowego roku 1980. Mieszkańcy PRL z Fiata przesiadają się do Polonezów, a ich portfele co miesiąc wypełniają się uśrednioną kwotą 5789 złotych. Spory wzrost zarobków, ale i benzyna podrożała. Litr “żółtej” to już wydatek 29 złotych. Trasa jaką można pokonać za miesięczną pensję, przy średnim spalaniu Poloneza ok. 8 litrów, skraca się w porównaniu z rokiem 1970 aż o 900 kilometrów do 2500 kilometrów. Kierowcy wyraźnie i boleśnie odczuwają, że epoka, w której Polska rosła w siłę a ludziom żyło się dostatniej definitywnie się zakończyła.
Te wyliczenia straciły sens już rok później, kiedy władanie krajem przejął towarzysz pierwszy sekretarz komitetu centralnego partii o wiodącej roli- przewodniczący rady państwa-generał armii Jaruzelski. Wprowadzono wtedy reglamentację paliwa. Posiadacz Fiata 126p miał prawo kupić 30 litrów benzyny miesięcznie a Fiata 125p 45 litrów.
Ciekawostką tamtych czasów jest status taksówkarzy, którzy mieli prawo do zakupu 250 litrów benzyny. Pamiętać jednak należy, że wielu z nich poruszało się wtedy jeszcze starymi Warszawami, które spalały przy w miarę oszczędnej jeździe 12 litrów na stekę. Po wprowadzeniu kartek, wielu taksówkarzy wymieniło więc silniki na diesle z dostawczych "multikarów" (to takie NRDowskie pojazdy, będące czymś w rodzaju skrzyżowania "melexa" i spalinowej drezyny).
Było bardzo sprytne posunięcie, ponieważ olej napędowy był dostepny bez kartek. Taksówkarz jeździł na ropie, a swój przydział sprzedawał pracownikom CPNu. Po co? Otóż zdarzało się, że do PRL przyjeżdżali obcokrajowcy (najczęściej w poszukiwaniu tanich rozrywek zaspokajających niskie popędy ). Na granicy, taki spragniony wdzięków urodziwych Polek, powiedzmy Niemiec otrzymywał specjalne kartki na benzynę. Jednak cena benzyny kupionej na takie kartki wynosiła 1 markę niemiecką za litr. A cena urzędowa dla Polaka to było ok. 15 fenigów. Co więc robił sprytny CPNiarz, kiedy tankował u niego ten Niemiec? Używał "na podkładkę" kartek kupionych wcześniej od taksówkarza, który już jeździł sobie na dieslu, a różnicę pomiędzy ceną “zagraniczną”, która inkasował od Niemca, a “krajową” wkładał do własnej kieszeni. Wg opowieści świadków tamtych czasów można było na takim procederze zarobic na czysto (po zapłaceniu łapówek milicjantom) do 20 dolarów miesięcznie – wtedy majątek. Koniec dygresji.
Co w roku 2009 mogło być odpowiednikiem Poloneza z roku 1980? Trudny wybór… Wybierzemy Kia Ceed 1.4 DOHC spalającą ok. 7 litrów na setkę. Przejechać za średnią pensję można 7800 kilometrów.
A ile samochodu, można było kupić za średnie zarobki, lub też wyrażając się protekcyjniej lat trzeba było żyć oszczędniej niż Mahatma Gandhi – czyli odżywiając się powietrzem i mieszkając nago pod gołym niebem, aby w końcu móc nabyć wymarzone auto?
W przypadku PRL sprawa jest dość skomplikowana, bowiem auta w cenach oficjalnych były praktycznie niedostępne i słuszniejszym byłoby opieranie się na cenach giełdowych bądź dolarowych cenach w Pewexie, przy czym w tym wypadku trzeba brać pod uwagę czarnorynkowy a nie oficjalny kurs amerykańskiej waluty.
Dla uproszczenia przyjmiemy, że w roku 1960 nabywamy Syrenkę po cenie oficjalnie wynoszącej wtedy 72 tysiące złotych. Na to auto trzeba było więc oszczędzać całą wypłatę przez 46 miesięcy - czyli 3 lata i 10 miesięcy. Współczesny Polak na Sparka-Matiza za 25 tysięcy złotych musi oszczędzać jedynie przez 11 miesięcy. Olbrzymia różnica. Choć pewnie łatwiej było oszczędzać przed pół wiekiem, ponieważ nie było w Polsce zbyt wielu okazji do wydawania pieniędzy.
Rok 1970. Duży Fiat kosztuje 175 000 złotych. To 78 średnich pensji. To 6 i pół roku absolutnego zaciskania pasa. Za taką sumę można było w roku 1970 kupić bilety na ponad 20 000 seansów kinowych (ok 8 złotych za bilet). Nie starczyłoby nam na to czasu, bo musielibyśmy przez te 6 i pół roku być w kinie na 8 seansach każdego dnia!
Na Skodę Fabie w roku 2009 kosztującą ok. 40 000 złotych, Polak musiał oszczędzać całą pensję przez 17 miesięcy. Za to do kina mógłby pójść za tę kwotę zaledwie na 2000 filmów. Jak widać kino było w PRL tanie. Tyle, że nie bardzo było co w nim oglądać.
Początek lat 80-tych. Nowy Polonez w roku 1981 kosztował….no właśnie ile? W tym momencie nie warto zajmować się już cenami oficjalnymi, ponieważ były zupełną fikcją. Kto chciał kupić nowego Poloneza musiał udać się do Pewexu i zapłacić dolarami. Polonez 1500 w wersji Lux to wydatek 3990 dolarów. Potrzebną walutę można było kupić na tzw czarnym rynku (i wyłącznie tam) za ok. 400 złotych za dolara. Średnia pensja w 1981 roku to 7689 złotych, czyli ok. 20 dolarów. To już było dno gospodarczej katastrofy, (do momentu kiedy towarzysz Generał udowodnił, że potrafi Polskę wtłoczyć w jeszcze głębszą zapaść).
Na Poloneza z Pewexu trzeba było odkładać całą średnią pensję przez 200 miesięcy! - czyli 16 lat! Pewexy nie były przeznaczone dla zwykłych śmiertelników. Na giełdzie w roku 1981 roczny Polonez kosztował 390 000 złotych czyli ok. 50 ówczesnych pensji. To już zdecydowanie lepiej. Na rocznego używanego Poloneza wystarczyło odkładać wszystkie zarobione pieniądze przez niespełna 5 lat. Dla porównania dzisiaj przeciętnie zarabiający Polak mógłby teoretycznie kupić nowe auto Kia Cee'd (ok. 45 000 złotych) już po 20 miesiącach. A używaną roczną Kię (ok.32 000 złotych) już po 15 miesiącach.
Na koniec naszej opowieści jeszcze krótkie zestawienie cen giełdowych nowych samochodów na giełdzie w Słomczynie na początku roku 1981:
Fiat 126p 205 000zł – 27 pensjiSyrena 105 120 000zł – 15 pensjiFiat 125p 370 000zł – 48 pensjiPolonez 390 000zł (roczny) – 51 pensjiWołga 500 000zł – 65 pensjiGolf (1979) 450 000zł (dwuletni) – 58 pensjiToyota Corolla 720 000zł – 95 pensji! Mimo wszystko można oczywiście znaleźć jakieś aspekty życia kierowcy, które w PRL były lepsze niż obecnie. Z cała pewnością ulice miast nie były tak zatłoczone jak dziś. Miejskie korki i płatne strefy parkowania były zjawiskiem zupełnie nie znanym. Na krajowych drogach też było luźno. Tylko, że.... trafnie ujął to kiedyś niezapomniany Janek Himilisbach: "Tyle tych dróg nabudowali a nie ma dokąd pójść.". Dlaczego? Na ten temat inny Janek, reżyser Hochwander 28 filmów nakręcił, więc powinniście to już z samych filmów wiedzieć.