Gdzieś w Polsce, lecz nie wiadomo dokładnie gdzie, funkcjonuje tajny warsztat należący do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Odwiedzili go dziennikarze "Wall Street Journal" pod warunkiem że nie ujawnią, gdzie znajduje się ten obiekt. Jego wielkość ma mieć powierzchnię podobną do tej, jaką zajmuje boisko piłkarskie.

Warsztat przez cały czas jest obserwowany przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW), którzy mają za zadanie rozpoznawać ewentualne działania sabotażowe. Każdy z około 400 pracowników i odwiedzających teren musi być obywatelem Polski, a proces selekcji nowych pracowników trwa nawet kilka miesięcy.

Aby pracownicy mogli wejść do hali, najpierw muszą przejść kilkuetapową weryfikację. Praca w warsztacie trwa przez całą dobę na trzy zmiany i są tam naprawiane polskie Kraby, które przyjeżdżają z pola bitwy i to dosłownie. Mają na sobie jeszcze ziemię, gałęzie i liście. W środku pojazdów pracownicy znajdują nawet prywatne rzeczy załogi, m.in. szczoteczki do zębów, zdjęcia rodzinne, a nawet niedokończone jedzenie.

Pojazdy rzecz jasna są uszkodzone, podziurawione od pocisków, z pogiętymi blachami, uszkodzonymi lub zniszczonymi lufami, czy zniszczonymi gąsienicami. Kraby przebywają tam maksymalnie przez dwa miesiące, po czym naprawione trafiają znów na front.

Przez cały czas są połączeni z frontem

Co więcej, pracownicy zajmują się nie tylko naprawianiem Krabów. Mechanicy są cały czas w stałym kontakcie z Ukraińcami na polu walki i za pomocą aplikacji i zaszyfrowanych wiadomości przekazują informacje jak najlepiej rozwiązywać bieżące problemy ze sprzętem.

Jak informuje "Wall Street Journal", Polska może odegrać również kluczową rolę w naprawie i konserwacji Leopardów wysłanych na front. Ponadto polscy urzędnicy powiedzieli, że warsztat może rozszerzyć swoje działania o naprawę pojazdów zagranicznych, lecz odmówili podania szczegółów.