W powszechnym mniemaniu to, co grozi kierowcom w miastach, to zakaz wjazdu do centrów miast. Nic bardziej błędnego – projekt ustawy nie wspomina słowem o „centrach”. Mamy za to „strefy czystego transportu” ustanawiane na obszarach zwartej zabudowy mieszkaniowej z koncentracją budynków użyteczności publicznej.

A co to jest budynek użyteczności publicznej? To szerokie określenie obejmujące: urzędy, teatry, kina, muzea, restauracje, biura, itp. By zobrazować sytuację, można powiedzieć, że stolica mogłaby się składać z wielu stref czystego transportu, zaś darmowa jazda (czy w ogóle jazda) po mieście autem spalinowym byłaby możliwa tylko pomiędzy strefami. A np. do warszawskiego zagłębia biurowego, tzw. Mordoru na Służewcu, można by dojechać jedynie autem na prąd albo komunikacją publiczną.

Wstępnie rząd, by promować samochody niskoemisyjne, wymyślił, że do stref mogłyby swobodnie wjeżdżać jedynie auta elektryczne, napędzane wodorem i na gaz ziemny (nie mylić z LPG). Reszta mogłaby wjechać za opłatą, jednak nie wyższą niż 30 zł dziennie. Licząc tylko dni robocze to „zaledwie” 600 zł na miesiąc, a rząd łaskawie przewidział możliwość sprzedawania wjazdów do stref w abonamencie, czyli taniej. Gdyby ktoś się pomylił i wjechał bez opłaty, dostałby 500 zł kary.

Ma się rozumieć, przewidziano wyłączenia: dotyczyć mają one mieszkańców stref (logiczne jednak jest, że będąc mieszkańcem, wjedziemy gratis tylko do swojej strefy, do sąsiedniej już nie), a także wszelkich pojazdów rządowych i urzędowych, m.in. policji, ITD, ABW, SKW, SWW, CBA, BOR, SW, Krajowej Administracji Skarbowej, zarządów dróg, służb ratowniczych i pożarniczych, aut Kancelarii Premiera. Wiadomo: ten, kto ustanawia zakaz, tego ów zakaz czy opłata nie dotyczy, to chyba oczywiste.

Na przedostatniej prostej przyjęto jednak poprawkę posła Kukiz '15 wykreślającą punkty o opłatach za wjazd do stref – jak należy się domyślać – dla dobra nas, kierowców. Tyle, że wykreślenie tych artykułów w praktyce oznacza jedynie zastąpienie płatnego wjazdu do stref całkowitym zakazem wjazdu do stref. Autor poprawki kwitnie z dumy, bo nie rozumie sytuacji.

Jest jednak nadzieja: nie jest wcale trudno zostać strażakiem-ochotnikiem. By ominąć zakaz, będziemy jeździć do pracy w kasku i z toporkiem, za to w aucie – jak należy – z silnikiem spalinowym. Nie ma bowiem takiej głupoty, której nie da się obejść.

Naszym zdaniem

Ustawę uchwali rząd, a samorządy wykorzystają – jakoś tym razem nie mam wątpliwości. Tyle, że to nie pomoże na smog, bo ten pojawia się (przypadkiem?) głównie w chłodniejsze dni, gdy ludzie zaczynają ogrzewać domy.