Według projektu PO: włodarze dużych miast dostaną prawo do decydowania o tym, które samochody dostaną pozwolenie na wjazd do centrum miasta, a które będą musiały zostać pozostawione na obrzeżach danej miejscowości.

W oparciu o informacje, które pojawiły się w mediach, nie będą istniały twarde wytyczne. O tym, czy takie obostrzenia zostaną wprowadzone, które to będą samochody i co rozumie się pod pojęciem "strefy ochrony" zadecydują burmistrzowie i prezydenci miast.

Pomysłodawcy uważają, że możliwość wjazdu do strefy powinny mieć modele, które spełniają normy Euro4 i Euro5, czyli obowiązujące od 2005 i 2009 roku. Ma to - przynajmniej w teorii - poprawić jakość powietrza w miastach.

Najbardziej dramatyczna sytuacja związana z zanieczyszczeniem powietrza ma miejsce w Krakowie, który od lat "walczy" ze smogiem. Niestety niezbyt skutecznie.

Co bardziej złośliwi mówią, że w stolicy małopolski powietrze jest dobre, ale trzeba je dobrze pogryźć. Na tym terenie powstało wiele inicjatyw, między innymi Krakowski Alarm Smogowy, czyli ruch społeczny założony w odpowiedzi na dramatyczną jakość powietrza w Krakowie.

- Od kilku lat docierały do nas informacje, że oddychamy najbardziej zanieczyszczonym powietrzem spośród miast europejskich, a także że ponadnormatywne stężenia są przekraczane w Krakowie przez ponad 200 dni w roku. Działania miasta w zakresie likwidacji niskiej emisji wydawały nam się niewystarczające, zaś środki finansowe przeznaczona na tę walkę nieadekwatne do skali problemu - mówią o sobie przedstawiciele Krakowskiego Alarmu Smogowego.

Czy problemem są samochody?

Zdania są podzielone. Część społeczeństwa uważa, że stoi za tym między innymi zły plan zabudowania miasta - brak korytarzy powietrznych. Pojawiają się zarzuty, że włodarze wyprzedali działki otaczające Kraków, gdzie znajdował się wspomniany korytarz powietrzny i zostały tam zbudowane blokowiska, blokujące - nomen omen - dostęp do świeżego powietrza.

Co więcej pomiary wskazują, że w lecie zanieczyszczenie sięga około 50 do 100 proc, normy, a w zimie, czyli okresie grzewczym, nawet 800 proc.! Rekord to 1050 proc. przekroczenia. Według części mieszkańców Krakowa wynika z tego, że samochody odpowiadają za jedną ósma problemu, a przemysł i ogrzewanie za resztę.

Odpowiedź na pytanie czy smog to wina kierowców, czy mieszkańców ogrzewających mieszkania węlem próbują znaleźć naukowcy z Akademii Górniczo-Huntniczej, którzy na przełomie marca i kwietnia zaprezentują wynika badań.

Nie wyszło z podatkiem, zablokują miasta?

Czy zapowiadany projekt zmian w przepisach jest pokłosiem na nieudane próby wprowadzenie podatku ekologicznego? Nie chcę ferować wyroków, ale wydaje się, że tak.

O podatku ekologicznym zaczęto wspominać w 2005 roku, kiedy to rząd Kazimierza Marcinkiewicza zapowiedział likwidację podatku akcyzowego. Miała go zastąpić nowa danina, w niesprecyzowanej jeszcze wtedy formie. Projekt został odrzucony przez sejm.

Na przełomie 2009 i 2010 roku temat podatku ekologicznego powrócił i nabrał wstępnych kształtów. Nieoficjalnie mówiło się o wprowadzeniu stałej opłaty, której wysokość uzależniona byłaby od emisji CO2 do środowiska.

Pierwsze informacje, jakie wtedy do nas dotarły sugerowały, iż najwięcej zapłacą kierowcy jeżdżący motoryzacyjnymi starociami - np. 3 tys. zł miałby płacić właściciel auta sprzed 1992 r. Właściciele pojazdów, których wiek nieprzekraczałby 9 lat mieli zapłacić około 500 zł.

Podatek ekologiczny chciano wprowadzić po cichu

Szum medialny jaki utworzył się wokół podatku ekologicznego spowodował, że rząd nie zdecydował się na prowadzenie go w 2010 roku. Według naszych nieoficjalnych informacji nieprzychylne opinie mediów spowodowały, że Ministerstwo Finansów postanowiło wprowadzić podatek bez rozgłosu.

Zmiany uderzą w najuboższych i miłośników youngtimerów

Biorąc pod uwagę ilość samochodów, które są zarejestrowane w Polsce i z racji wieku nie spełniają norm Euro4 i Euro5, to zmiany uderzą w większą część społeczeństwa. Głównie najuboższych.

Czy podatek ekologiczny i ograniczenia mają sens?

Blokowanie importu poprzez wprowadzenie podatku ekologicznego lub nakładanie kolejnych ograniczeń na właścicieli starszych samochodów spowoduje spadek mobilności społeczeństwa i może tym samym zwiększyć bezrobocie.

Nie każdy będzie mógł dojechać do pracy alternatywnymi środkami transportu - komunikacją miejską czy rowerem. Głównymi klientami na importowane używane samochody są bowiem mieszkańcy mniejszych miejscowości i wsi, czyli obszarów, gdzie stopa bezrobocia i tak jest wyższa niż w większych miastach, a liczba połączeń kolejowych z pobliskimi ośrodkami miejskimi jest stale redukowana.

Dla tych, którzy mimo wszystko byliby zmuszeni kupić nowsze samochody, by móc dojeżdżać do pracy czy szkoły, oznaczać to będzie obniżenie standardu życia i zmniejszenie konsumpcji w innych obszarach. Zatem wątpliwy wzrost przychodów budżetu państwa w wyniku teoretycznego powiększenia sprzedaży nowych samochodów odbiłby się natychmiast na ograniczeniu wpływów z innych sektorów gospodarki.

Nie wolno zapominać, że import aut używanych daje pracę tysiącom mechaników, dostawców części, etc., czyli całego sektora usług związanego, z nazwijmy to, eksploatacją pojazdu.

Podatek ekologiczny i ograniczenie ruchu mają niewiele wspólnego z ekologią

Podatek ekologiczny w rzeczywistości ma niewiele wspólnego z ekologią i jego wpływ na ochronę środowiska będzie znikomy. Emisje z transportu stanowią około 20 proc. światowej emisji dwutlenku węgla. Z tego zdecydowana większość zanieczyszczeń wytwarzanych jest przez samochody ciężarowe. Jeśli zatem podatek ekologiczny obniżyłby redukcję zanieczyszczeń emitowanych przez samochody osobowe np. o 3 proc. będzie to znaczyło redukcję gazów cieplarnianych zaledwie o kilka setnych procenta.

Poza tym do produkcji samochodów wymagane jest duże zapotrzebowanie na różnego rodzaju metale - głównie żelazo, aluminium, miedź, ołów, cynę, cynk. Z wydobyciem i wytopem metali wiążą się takie problemy, jak rosnące składowiska odpadów, oczyszczanie ścieków przemysłowych, groźnych dla wód powierzchniowych i gleb, ochrona powietrza przed emisją toksycznych gazów i pyłów.

Nie zawsze też wymiana starszych pojazdów na nowsze, z założenia ekologicznie "czystsze", przyczynia się do zmniejszenia emisji szkodliwych substancji, w tym dwutlenku węgla (CO2). Tak stało się np. we Francji, w której właściciele nowych pojazdów, faktycznie zużywających mniej paliwa, zaczęli po prostu… więcej nimi jeździć. Wydając mniej na przejechanie każdych 100 km, mogli częściej używać swoich pojazdów, nie przeznaczając na to większych kwot.

Czy rząd strzeli sobie w kolano?

Nad podatkiem ekologicznym rząd pracuje od 2005 roku. Na razie nie przedstawiono żadnego konkretnego rozwiązania. Nie wiadomo również, kiedy podatek mógłby wejść w życie. Wydaje mi się również, że próba wprowadzenia ograniczeń dla starszych pojazdów jest niczym innym, jak paniczną próbą przypomnienia elektoratowi o swoim nazwisku. Wszak wybory zbliżają się wielkimi krokami.

Jakie będą dalsze losy "nowego przepisu"? Mam nadzieję, że takie same, jak podatku ekologicznego. W tej formie ograniczenia są nie do przyjęcia, a rząd jak zwykle zaczyna zmiany od tyłu. Osobiście proponuję najpierw, aby nasi włodarze zbudowali w Polsce podwaliny ekonomiczne, aby przeciętny Polak mógł sobie pozwolić, może nie na nowy, ale np. na 3- letni samochód. Wtedy możemy się zastanowić nad wprowadzaniem ograniczeń i nowych norm. Mówi się, że z "pustego w próżne się nie naleje", a to chce chyba uczynić poseł Arkit z PO, który opowiada się za wprowadzeniem tych przepisów.

Warto też pamiętać, że ograniczenia i podatek ekologiczny spowoduje w naszym ubogim społeczeństwie, że import używanych samochodów spowolni. Wielu ludzi po prostu nie będzie stać na własne "cztery kółka". Z dróg zniknie też wiele pojazdów, których eksploatacja stałaby się po prostu nieopłacalna. W konsekwencji pozorny wzrost dochodów do budżetu państwa z tytułu nowego podatku mógłby zostać zniwelowany przez mniejsze wpływy np. z akcyzy od sprzedaży paliw. A obniżenie wpływów z akcyzy spowoduje jej podwyżki, czego byliśmy już świadkami.

Dajcie więc ludziom wędkę, a oni samo już złapią sobie rybę.