I co z tego, że serial o czterech pancernych i psie jest niepoprawny politycznie, że promuje prosowiecki punkt widzenia na wojnę i powtarza liczne historyczne kłamstwa? Jest przecież jednocześnie świetnym filmem przygodowym, w którym dobrzy zwyciężają ze złymi i w którym jeżdżą czołgi. Dla młodego chłopaka z poprzednich pokoleń czołg pod względem atrakcyjności stał na równi z Lamborghini Countach.

Teraz pewnie jest inaczej i głównym marzeniem jest bycie bogatym leniem, wcinającym chipsy o smaku cebulowym w hali pełnej gier komputerowych. Ja urodziłem się w czasach, gdy "Czterej pancerni" wchodzili do telewizji, i twierdzę, że ktokolwiek z mojej generacji mówi, iż nigdy nie pragnął być czołgistą, to albo jest kobietą, albo po prostu łże jak pies.

Pełen humoru amerykański klasyczny film, znany u nas pod wymyślonym przez komunistycznego tłumacza tytułem "Złoto dla zuchwałych", oryginalnie nazywa się "Kelly’s Heroes". Poukładany wewnętrznie bohater, grany przez Clinta Eastwooda, sprzymierza się z całą armią militarnych dziwolągów, w tym z czołgistą hipisem, w którego postać po mistrzowsku wcielił się Donald Sutherland.

Ja mam długie włosy i choć klimatu hipisowskiego nie znoszę, mnie przypadnie rola niebezpiecznego pacyfisty dziwaka w dziwnym pojeździe. Pojazdem tym, którym wraz z czołgami mam wybrać się za linie wroga, jest znany naszym czytelnikom prototypowy Huzar, trzyosiowy opancerzony pojazd patrolowy na bazie Land Rovera. Ma silnik o mocy zaledwie 122 KM i maksymalnie obciążony waży ponad 5 ton.

Spotykamy się na poligonie 10. Brygady Kawalerii Pancernej ze Świętoszowa, naszej jedynej jednostki wyposażonej w niemieckie czołgi Leopard 2A4. Każdy ma silnik MTU (ta firma jest następcą przedsiębiorstwa Maybach Motorenwerke z Friedrichshafen) o mocy 1500 KM i waży 55 ton. Wspaniała armata Rheinmetall kaliber 120 mm to główne uzbrojenie Leoparda. Zmodyfikowany, hm, graficznie Huzar pozbawiony jest stałego uzbrojenia, za to, ku mojemu zaskoczeniu, ma podobny stosunek mocy do masy. Czyli teoretycznie ma szansę w kopnym piachu świętoszowskiego poligonu nadążyć za pędzącym po złoto czołgiem.

Tylko że czołg jedzie na gąsienicach (z gumowymi nakładkami), na których potrafi na asfalcie rozbujać się do 105 km/h! Nawet na wstecznym (w zasadzie na obydwu biegach wstecznych, bo automatyczna przekładnia Leoparda zmienia biegi podczas jazdy do tyłu) zasuwa z prędkością 35 km/h. To maszyna zbudowana kiedyś przez koncern Krauss Maffei Wegmann do obrony RFN przed sowieckimi czołgami, które w każdej chwili mogły nadjechać ze wschodu. Czołg bardzo dobry, nad którym żołnierze z 10. Brygady panują w pełni. Mam najgorsze przeczucia, gdy stajemy obok siebie w palącym słońcu.

Zacznijmy opis naszej rywalizacji od kilku istotnych szczegółów. Znaleźliśmy się tutaj dzięki pomocy organizatora rajdu terenowego M-T Rally. Dlatego też nasz Huzar w kwiatki trafił w środek kolumny terenówek, których kierowcy na widok dziwacznego wehikułu kręcili głowami, nie wierząc, by w głębokim, szczególnie sypkim piachu w ogóle potrafił się zbliżyć do czołgu. Żeby nie było żadnych wątpliwości, do konstrukcji Huzara i do więzy czołgu przymocowaliśmy dwa specjalne moduły firmy Finder, wysyłające do centrali co 5 sekund dokładną pozycję i prędkość danego pojazdu.

Korzystając z zamontowanej w Huzarze sprężarki, podpompowałem miechy powietrzne w zawieszeniu ostatniej osi, by podczas przejeżdżania przez poprzeczne rowy poligonu nie zawisnąć na długim zadzie naszego POPB (Pacyfistycznego Opancerzonego Pojazdu Bojowego). Dlaczego tak go nazwałem? Bo wojsko w każdym kraju uwielbia skróty. Kołowy transporter opancerzony to KTO, zwalczanie okrętów podwodnych to ZOP i tak dalej. Bez odpowiednich skrótów natychmiast spada zdolność bojowa, jestem o tym przekonany. Stajemy obok siebie. Kierowca Leoparda głębiej wciska gaz. Wielki diesel MTU brzmi tak niesamowicie, że usłyszawszy jego brzmienie, harleyowcy powinni natychmiast posprzedawać swoje motocykle, których silniki to przy motorze Leoparda wręcz kosiarki przy amerykańskim V-8. Opada chorągiewka i ruszamy.

Zerkam kątem oka na czołg, którego gąsienice przez moment bezradnie mielą piach w miejscu. Zyskuję trochę na starcie, sześć kół Huzara wyrzuca w tył strugi dwutlenku krzemu (no, piachu, tylko inaczej). Jestem tuż przed czołgiem, ale przede mną lewy zakręt za kępą zakurzonych drzew. W lusterku iście iracki tuman kurzu, cholera, nie wiem, gdzie jest czołg. Jeśli zwolnię, przejedzie po mnie jak po puszce od konserw. Nie ujmuję gazu i według zeznań świadków podobno odrywam na chwilę od podłoża trzy lewe koła mojego wozu.

W Huzarze jest bardzo głośno, czuję się, jakbym trzymał głowę w stalowym garnku, w który ktoś uparcie wali wielką chochlą. Dłuższa prosta, mogę się trochę rozpędzić. Jak później pokażą dane Findera, udało mi się tu osiągnąć prędkość 56 km/h, czołg rozpędził się do 47 km/h. Na metę dwukilometrowego wyścigu w warunkach pustynnych wpadam ze sporą przewagą nad Leopardem. Gdyby jego załoga chciała zagrać nie fair, wystarczyłby jeden strzał z działa, nawet betonowym pociskiem ćwiczebnym, i zostałaby ze mnie chmurka plazmy.

Wyścig dowiódł, że w takich warunkach za Leopardem może nadążyć pojazd kołowy. Pierwszy kilometr trasy, ze startu stojącego, Huzar pokonał w nieco ponad półtorej minuty, czołg potrzebował na to o 10 sekund więcej. Gdyby nawierzchnia była twardsza, pojazd kołowy miałby znacznie mniejsze szanse. Notabene kiedyś Sowieci, szykujący się do podboju całej Europy, budowali oparte na pomyśle pewnego Amerykanina czołgi, które mogły po bezdrożach jeździć na gąsienicach, a po lepszych drogach - na kołach. Ale to zupełnie inna historia.