Obecnie owa "kariera" wygląda nieco inaczej, zaczynając się od otrzymanego na komunię skutera. Następnymi jednośladami w przydomowym garażu są przeważnie stare, wysłużone do granic możliwości japońskie sprzęty, wymagające przeważnie sporych wydatków.

Co więcej, takowe mocne i masywne konstrukcje w mgnieniu oka potrafią przerosnąć możliwości niedoświadczonego jeźdźca, kończąc jego żywot na przydrożnym drzewie. Dlatego co rozsądniejszy młodzian ceniący własne zdrowie, po cherlawym motorowerze nie wsiada od razu na poważny motocykl, jako etap przejściowy traktując tani i słabiutki pojazd na dwóch kołach.

W ofercie japońskich potentatów bez trudu znajdziemy oszczędne i stworzone do nauki jednocylindrowe 125. Jednak ich cena przeważnie przyprawia o zawrót głowy początkującego. Wyjściem z tej sytuacji są chińskie produkty, uchodzące za ucieleśnienie tandety i wszelkiego zła tego świata. Wbrew pozorom, niektórymi warto się zainteresować, chociażby ze względu na łudzące podobieństwo, nie tylko stylistyczne, do renomowanych modeli.

Przeszło sześć lat temu w ofercie rodzimego Rometa pojawił się przystępny cenowo jednoślad spełniający wymagania stawiane przed posiadaczami prawa jazdy kategorii A1. W salonach sprzedaży mogliśmy nabyć klasycznego nakeda K125 lub jego nieco zmodernizowaną wersję Z125 z owiewką oraz inną przednią lampą. Skupmy się na podstawowym "K" przywodzącym na myśl Yamahę YBR 125.

Romet K125 Foto: Onet
Romet K125

Duża przednia okrągła lampa otoczona chromowaną obwódką oparta została na wspólnym stelażu z analogowymi zegarami. Białe cyferblaty wespół ze słabym zielonym podświetleniem nie ułatwiają odczytu, na domiar złego, dokładność wskazań prędkościomierza oraz obrotomierza pozostawia wiele do życzenia. Producent pokusił się także o montaż małego wyświetlacza przekazującego użytkownikowi informację o aktualnym przełożeniu. Resztę potrzebnych wieści o pracy maszyny oznajmiała bateria wielobarwnych kontrolek.

Na stalowej, rurowej ramie umieszczono 14-litrowy zbiornik paliwa z subtelnym przetłoczeniem - powłoka lakiernicza ku ogólnemu zdziwieniu jest bardzo podatna na uszkodzenia, co sprzyja pojawianiu się ognisk korozji. O pozycji za kierownicą nie można powiedzieć złego słowa, pod warunkiem, że zrezygnujemy z pasażerki, w przeciwnym razie oboje ucierpimy na zdrowiu.

Zarówno w czasie miejskiej jazdy jak i nieśpiesznych podróży po okolicy, długa kanapa zapewnia wystarczającą wygodę. Tuż pod nią po bokach maszyny, pod panelami z tandetnego tworzywa (łamiącego się w dłoni) znajdziemy akumulator i elektrykę, natomiast jedyny "schowek" usytuowano pod bagażnikiem z chromowanych rur. By ukryć w nim portfel wystarczy kluczem odbezpieczyć pokrywę. Szukając ordynarnych przejawów oszczędności natrafimy na błotniki, przedni, po bliższych oględzinach razi niską jakością wykonania i chybotliwością.

Dostawcą silników została firma Senke. Postawiono na banalnie prostą w budowie chłodzoną powietrzem jednostkę z jednym cylindrem. Ze 125 cm3 wydobyto 10,3 KM i 18 Nm. Niczym w rasowym motocyklu z epoki, mamy dwie możliwości uruchamiania silnika. Tradycyjnym nożnym starterem, którego ramię skutecznie komplikuje całą procedurę, bądź elektryczny. W obu przypadkach musimy korzystać z trójstopniowego ssania, w przeciwnym razie Romet ani myśli odpalić na zimno.

Co więcej, przed całkowitym wyłączeniem manualnego ssania nie warto ruszać z miejsca, silnik przed osiągnięciem temperatury roboczej nie ma siły do pracy. Po przejściu owej procedury możemy ruszać w trasę, uruchamiamy sprzęgło pracujące z dużym oporem, wbijamy pierwszy bieg - towarzyszy temu charakterystyczne kliknięcie - i ruszamy w drogę. O skrzyni biegów winniśmy powiedzieć tylko tyle, że nie sprawia problemów, pracując lekko i prawie bezbłędnie. Wedle użytkowników biegi możemy przebijać bez użycia sprzęgła, jednak lepiej zaniechać tej praktyki.

W mieście niska masa (115 kg) K125 okazuje się nieoceniona, lawirowanie w korku to bułka z masłem - nie pomagają w tym jedynie małe lusterka. Dotrzymanie tempa innym uczestnikom ruchu jest domeną małych motocykli tego typu, nie inaczej jest i w tym przypadku. Dopiero w okolicach 90 km/h daje o sobie znać brak amortyzacji jednocylindrowca, którego wibracje przenoszą się na motocyklistę.

O ile w mieście nie sprawia to trudności, o tyle utrzymanie tej szybkości w trasie zmusza do częstych postojów. Jak przystało na budżetową propozycję z rynku jednośladów, Romet K125 spożywa małe dawki paliwa. W aglomeracyjnym zgiełku trudno przekroczyć 3 litry, zaś poza nim spalanie poniżej 2 jest bardzo łatwe do osiągnięcia.

Niska cena Rometa nie wzięła się znikąd, nie dziwi zatem proste, lecz sprawdzone zawieszenie. Przednie lagi prezentują się solidnie, niestety zestrojenie elementów tłumiących skłania użytkowników do statecznego przemieszczania - lekarstwem, wedle relacji domorosłych mechaników, jest zmiana oleju na gęstszy. Tylne koło napędzane klasycznym łańcuchem oparto na podwójnym wahaczu, pracującym na dwóch regulowanych amortyzatorach. Całość sprawdza się przyzwoicie, oczywiście bez wspomnianej pasażerki za plecami.

O wytracanie niedużych szybkości dba hamulec tarczowy z przodu i tani w produkcji bęben z tyłu. Skuteczność obu należy uznać za jedynie wystarczającą, duża w tym wina tandetnych seryjnych opon wołających o pomstę do nieba. Większość właścicieli zmienia je od razu na produkty renomowanych marek.

Rometa K125 z drugiej ręki winniśmy kupić już za niespełna 1500 złotych, w zamian otrzymamy prosty w budowie i tani w utrzymaniu motocykl do miejskiej eksploatacji, lub zamiejskich przejażdżek. Za montowanym w Polsce Chińczykiem przemawia także zadziwiająca trwałość silnika, przepracowanie ponad 30 tysięcy kilometrów nie robi na nim dużego wrażenia.