B-King wystawił cierpliwość koneserów jednośladów bez owiewek na ciężką próbę. W 2001 roku Suzuki zaprezentowało prototyp B-Kinga. Na widok potężnej maszyny serca wielu zabiły szybciej. Niestety na rozpoczęcie sprzedaży sprzętu zainteresowani zakupem musieli czekać aż sześć lat!

Patrząc na efekt pracy japońskich inżynierów trzeba przyznać, że czekać było warto. B-King to potężny motocykl. Nie tylko z nazwy. Nie często spotyka się równie rozłożysty zbiornik paliwa, masywną lampę, szeroką kanapę i tylną oponę w rozmiarze 200/50ZR17. Na postoju 259-kilogramowy B-King sprawia wrażenie ociężałego. Wystarczy ruszyć z miejsca i "nadwaga" znika, jak ręką odjął. Prowadzenie potężnego Suzuki nie wymaga przykładania siły. Dzięki nisko położonemu środkowi ciężkości jednoślad nie straszy niestabilnością nawet przy prędkościach, z którymi jego kierowca postanowi wyminąć samochody stojące w korku.

Za sprawą łatwości manewrowania, zawieszenia stanowiącego kompromis między komfortem i dobrym prowadzeniem oraz wygodnej pozycji za kierownicą potężne Suzuki całkiem dobrze nadaje się do codziennej eksploatacji. Zastosowany silnik sprawia, że motocykl spisze się dobrze także na torze wyścigowym. Czterocylindrowa jednostka napędowa została zaadaptowana z Suzuki Hayabusa - jednego z najszybszych motocykli świata. Na potrzeby B-Kinga zmodyfikowano ją w sposób gwarantujący niedźwiedzią siłę od najniższych obrotów.

Parametry jednostki napędowej robią wrażenie nawet na papierze - 1340 ccm, 184 KM przy 9500 obr./min i 146 Nm przy 7200 obr./min. Jak silnik spisuje się podczas jazdy? Po zwolnieniu klamki twardo pracującego sprzęgła B-King rusza z nieco ochrypłym dźwiękiem, ostro wyrywając do przodu już od 2000 obr./min. Inni użytkownicy dróg zostają z tyłu.

Mocniejsze odkręcenie manetki powyżej 5500 obr./min. potrafi zmienić spojrzenie na prędkość. B-King jest obłędnie szybki. Przyśpiesza w tempie zawstydzającym nawet sportowe motocykle, osiągając tempo autostradowe już na pierwszym biegu! A kierowca ma w odwodzie jeszcze sześć przełożeń… Dla formalności dodajmy, że na sprint od 0 do 100 km/h Suzuki potrzebuje trzech sekund.

Równie imponująca jest elastyczność jednostki napędowej. Szósty bieg można z powodzeniem wrzucić już przy 70 km/h. Nawet wtedy sercu B-Kinga nie zabraknie siły niezbędnej do nagłego zwiększenia prędkości. Konstruktorzy maszyny postanowili ułatwić nabywcy okiełznanie jej. Silnik może pracować w dwóch trybach - A i B. Pierwszy jest wybrany domyślnie po odpaleniu i gwarantuje pełną moc. Tryb B elektronicznie zmniejsza ilość momentu obrotowego. Ograniczenie tendencji tylnego koła do buksowania ułatwia jazdę po zimnych, mokrych, zakurzonych i brukowanych nawierzchniach.

Elektroniczne wyposażenie motocykla obejmuje także komputer pokładowy, który może obliczyć czas jazdy, średnią prędkość oraz przebytą odległość, a do tego informuje o wybranym przełożeniu. Standardem jest też ABS i amortyzator skrętu.

Wyraźne wady B-Kinga trudno wskazać. Podczas miejskiej jazdy napór powietrza związany z brakiem owiewek nie jest dokuczliwy. Do braku najmniejszego nawet schowka można się przyzwyczaić, podobnie jak do plastików starających się udawać elementy z włókna węglowego oraz pochromowanego metalu. Z powodów znanych tylko inżynierom Suzuki tryb pracy jednostki napędowej można zmieniać wyłącznie po ustawieniu skrzyni biegów w pozycji neutralnej. Za zaletę trudno uznać pojemność zbiornika paliwa. Jest w stanie pomieścić 16,5 litra, zmuszając posiadacza Suzuki do częstych wizyt na stacjach. Podczas niezbyt forsownej eksploatacji B-King zużywa około 7 l/100km. Wystarczy zapędzić wskazówkę obrotomierza, by uzyskać wynik 9 l/100km.

Dla wielu największą bolączką seryjnego B-Kinga będą groteskowo wielkie obudowy rur wydechowych. Testowany egzemplarz otrzymał akcesoryjny wydech Yoshimury. W okolicach 3000 obr./min. obłożone karbonem puszki grzmią pięknym basem i strzelają po odjęciu gazu, by przy wyższych obrotach uwalniać do otoczenia znaczne ilości decybeli. Po ich zamówieniu do B-Kinga z rocznika modelowego 2010 lepiej nie liczyć na cenę poniżej 60 tysięcy złotych. Za egzemplarze z 2009 roku Suzuki życzy sobie 54 tysiące złotych.