aczyna się rozpisana na długie miesiące, a nawet lata batalia. Czy eko-protesty grożą Polsce rozwojowym paraliżem? A może tylko aktywiści są w stanie uchronić faunę i florę przed degradacją?

Do legendy przeszła już historia sporu o Rospudę. Przypomnijmy: plany budowy obwodnicy Augustowa zakładały, że zwiększy ona bezpieczeństwo mieszkańców i przebiegać będzie przez chroniony obszar Natura 2000. Zieloni działacze protestowali –  najpierw drogą formalną, a w 2007 roku blokując wycinkę drzew na trasie nowej drogi. W końcu inwestycję zablokowała decyzja Unii Europejskiej. W 2008 roku, opracowano wariant trasy godzący interesy mieszkańców i ekologów. Spór o Rospudę to jeszcze nic – obie strony doszły do jakiegoś porozumienia. Problem polega na tym, że "zielone protesty" budzą coraz więcej wątpliwości. Czy zawsze chodzi tylko o dobro natury?

Doraźni miłośnicy natury

Przeciwnicy "zielonych" uważają, że wiele organizacji "pro-eko" odstępuje od protestów za…wynagrodzeniem. Nieufność widać na forach internetowych, jak pisze na forum gazeta.pl jeden z użytkowników: "Ekoterroryści na fali obecnej mody klepią gigantyczną kasę za nieblokowanie inwestycji. Zwykle jak da się takiemu w łapkę, to nagle się okazuje, że ptaszki jednak nie są ślepe i głupie i w most nie uderzą w locie, cenne ekologicznie tereny przestają być raptem cenne a wały nie niszczą ekosystemu rzeki".

Ludziom trudno się dziwić – każdy chce przecież żyć wygodnie i bezpiecznie, a tu nagle grupa ludzi z organizacji X twierdzi, że wdrażana inwestycja nie może być kontynuowana, bo zagraża roślinności lub zwierzętom. Kontrowersje w 2010 r. wzbudziła np. budowa wałów na Wilanowie, która była od lat blokowana przez ekologów a sprawę szeroko opisywały media. Co jakiś czas powraca też kwestia protestów dotyczących wydobycia gazu łupkowego. Nowelizacja ustawy o jego wydobyciu ma zakładać, że protest wobec budowy może wnieść organizacja istniejąca już wcześniej przez okres min. 12 miesięcy. Zapis ten budzi ogromne emocje. Zieloni boją się, że stracą „głos” a inwestorzy uważają, że to sposób na powstrzymanie okazyjnych awanturników.

A gdzie odpowiedzialność?

Istotne w debacie o eko-blokadach jest pytanie, na ile argumenty ekoaktywistów są uzasadnione merytorycznie, a na ile kształtuje je czynnik emocjonalny, czy chęć wypromowania organizacji. Blokowanie inwestycji jest dosyć proste choć wymaga wytrwałości – wystarczy przecież pisać odwołania do sądów administracyjnych, skargi, zażalenia i apele do różnych organów z Ministrem Środowiska na czele. Efekt? Inwestycja stoi i czeka, frustracja rośnie. Jak zweryfikować intencje protestujących i kto miałby to zresztą robić? Kto poniesie odpowiedzialność za skutki odwołania inwestycji koniecznych z punktu widzenia bezpieczeństwa?

W tym wszystkim nie ulega wątpliwości jeden fakt – blokady powinny uczulać inwestorów na to, aby dokładnie poznali środowiskowe wymogi miejsca, w którym planują rozwinąć biznes lub budować drogi. Przydałaby się także lepsza komunikacja na linii inwestor – urzędnicy – ekolodzy. Bez tego ani rusz – i to dosłownie.