Od dziecka jesteśmy przyzwyczajani do tego, że w życiu nie można mieć wszystkiego. W przypadku opon ta zasada sprawdza się niemal w stu procentach. Trudno bowiem znaleźć ogumienie, które równie dobrze zachowywałoby się na śniegu i na asfalcie, na suchej nawierzchni i na jezdni pokrytej warstewką wody.

To samo dotyczyło do tej pory opon „ekologicznych” – trzeba było wybierać między osiągami a ochroną środowiska. Ogumienie zapewniające optymalną przyczepność było z reguły kiepskie pod względem ekonomiki jazdy, bo miało duże opory toczenia. Z kolei opony niskooporowe pozwalały oszczędzić kilka procent paliwa, za to znacząco pogarszały prowadzenie samochodu. Wszystko wskazuje na to, że producentom udało się ten trend przełamać. Wyniki testów pokazują, że coraz częściej opony o obniżonych oporach toczenia (określane jako „zielone” lub „eko”) osiągami doganiają już zwykłe, nawet te pochodzące z segmentu premium.

Ekoopony: Wciąż czarne, choć zielone Foto: Auto Świat
Ekoopony: Wciąż czarne, choć zielone

Czy można więc mieć wszystko naraz? Niezupełnie – jednak teraz nie musimy już szukać kompromisu między bezpieczeństwem a ekologią, ale między obniżeniem spalania a ceną opon i komfortem jazdy. Nowoczesne, ekologiczne technologie są bowiem drogie, choć przyznać trzeba, że niższe koszty eksploatacji po kilku latach ze znaczną nawiązką wyrównują różnicę w cenie między oponami „czarnymi” a „zielonymi”. Problemem jest jednak przekonanie klientów do tego, żeby wybierając ogumienie, zdecydowali się głębiej sięgnąć do kieszeni.

Prekursorem w dziedzinie „ekoopon” jest firma Michelin, która lansuje od 1992 roku kolejne generacje ogumienia mającego zmniejszać zużycie paliwa. Na razie opony tego rodzaju trafiają głównie do nowych aut jako wyposażenie fabryczne. Tak naprawdę nie chodzi o troskę o środowisko naturalne i portfele nabywców – zastosowanie „zielonego” ogumienia to sposób na to, żeby auto bez poważniejszych modyfikacji spełniało wyśrubowane normy ekologiczne. Każde, nawet tylko kilkuprocentowe zmniejszenie emisji spalin ma bowiem olbrzymie znaczenie. Zakładanie droższych ale energooszczędnych opon jest tańszym rozwiązaniem, niż konstruowanie silników od nowa.

Współczesne auta coraz częściej projektuje się z myślą o stosowaniu opon „ekologicznych”. Wiąże się to m.in. z nieco odmiennym zestopniowaniem przełożeń skrzyń biegów. Jeśli w takim aucie zamiast opon „zielonych” zamontowane zostaną zwykłe, to charakterystyka silnika może okazać się niedostosowana do warunków jazdy. Żeby przezwyciężyć wyższe opory toczenia konieczne staje się włączenie niższego biegu lub mocniejsze wciskanie pedału gazu przy tej samej prędkości jazdy, co oczywiście zwiększa zużycie paliwa.

Pewnym problemem jest też fakt, że opony „ekologiczne” muszą być sztywniejsze, a przez to mniej komfortowe od standardowych. M.in. właśnie dlatego nie należy używać na jednej osi opon „zielonych”, a na drugiej klasycznych.