• Chiny potrzebują nowych rynków zbytu, bo ich możliwości produkcyjne znacznie przekraczają popyt na samochody elektryczne w Chinach
  • UE stała się dla nich łatwym celem, bo europejscy producenci przespali moment, w którym powinni postawić na auta elektryczne. Dzisiejsza sytuacja sprzyja ekspansji Chin
  • W słowach szefów europejskich koncernów motoryzacyjnych da się wyczuć strach
  • Paradoksalnie hejterzy aut elektrycznych są dziś bardzo potrzebni europejskim producentom samochodów
  • Tekst, który właśnie czytasz, to druga część rozbudowanej analizy dotyczącej samochodów elektrycznych, Chin, rynku europejskiego i globalnej polityki krążącej wokół szeroko rozumianej branży moto. Pierwszą część tekstu znajdziesz tu: To nieprawda, że elektryki są w odwrocie. To gra o miliardowe zyski z chińsko-niemiecką wojenką w tle

W przypadku samochodów elektrycznych Chiny powtarzają scenariusz, który zrealizowały w przypadku paneli fotowoltaicznych:

  1. Polityka i wsparcie rządu
  2. Ogromne nakłady na badania, rozwój i produkcję
  3. Korzyści skali i redukcja kosztów
  4. Zalanie tanimi produktami całego świata
  5. Wycięcie/osłabienie konkurencji

W ten sposób w ciągu 15 lat Chiny stały się globalnym PV-liderem. Teraz chcą być BEV-liderem. Ponieważ trudno się im wedrzeć na amerykański rynek chroniony 27,5-procentową stawką celną, wzięli na cel Europę z jej 10-procentowym cłem. Przez trzy ostatnie lata import chińskich elektryków wzrósł tu o 361 proc. A już w 2025 r. co siódmy nowy samochód będzie z Chin. Gdy Komisja Europejska to wyliczyła, natychmiast, czyli w październiku 2023 r., wszczęła śledztwo (nie na wniosek tutejszych producentów, bo ci boją się odwetu na ich fabrykach za Wielkim Murem).