Lloyd LP 400 — zapach spalin Lloyda kojarzy się nie tylko z latami 50. XX wieku
Niech was nie zmyli dziwaczna nazwa tego auta, bo Lloyd nie jest brytyjskim samochodem (chociaż niemiecka fabryka miała oczywiście bardzo silne powiązania z brytyjską marką), nie ma też nic wspólnego z którymś ze wzmocnionych Lambo, co mogłoby sugerować oznaczenie "LP 400" (w czasie, gdy powstawał, Lamborghini produkowało jeszcze jedynie traktory).
Gdy produkowano Lloyda, nie było jeszcze nawet muru berlińskiego, a Niemcy dopiero zbierały się po wojennych ekscesach. Jednak właśnie takie, do bólu proste samochody były wtedy potrzebne. Lloyda napędza dwucylindrowy dwusuw, wyposażony w gaźnik Solexa, który generuje raptem 12 KM. Auto niewiele waży, jednak trzybiegowa skrzynia nie pozwala rozwinąć skrzydeł jednostce napędowej, bo użyteczność przełożenia kończy się w okolicy 75 km/h. To z tego powodu nie mogliśmy wykonać niektórych pomiarów.
W porównaniu z Lloydem Trabant, który rozpędzał się według fabryki do 100 km/h, to niemal rakieta! Jeśli wychowywaliście się w czasach PRL-u, to na pewno spodobałby wam się zapach, który wydobywa się tutaj z rury wydechowej, a testowany przez nas Lloyd dymi jak szalony! To oczywiście miks benzyny z olejem, wymagany w przypadku silników tego typu. Mało to ekologiczne, ale w Trabancie jest podobnie, chociaż trzeba przyznać, że to auto mniej dymi.
Oba modele mają także niewiele wspólnego z bezpieczeństwem. Nie myślimy tutaj nawet o czymś takim, jak pasy bezpieczeństwa, ale bardziej o tym, że zbiornik paliwa trafił wprost do komory silnika. Tyle że Lloyd nie jest aż tak przestarzały, jak mogłoby się wydawać, zwłaszcza gdy porówna się go z Volkswagenem Garbusem, ówczesnym niemieckim evergreenem statystyk sprzedaży. Ten miał bowiem napęd na tył, a w Lloydzie są napędzane przednie koła.
Dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale seria 400 była swego czasu bardzo popularna. Spowodowało to, że producent rozszerzył ofertę, nie tylko o wersję z otwartym dachem, lecz także o kombi i bardziej użytkowego vana. Mimo dużej skali produkcyjnej oryginalnych aut przetrwało niewiele, są też często w agonalnym stanie.
Prezentowany egzemplarz został uratowany przez właściciela przed pewną śmiercią – ten człowiek miał Lloyda w młodości i postanowił przypomnieć sobie, jak to było. Niestety, z uwagi na to, że auto nie rozpędza się do 100 km/h, trudno było wykonać podstawowe pomiary na torze. Domyślacie się pewnie, jakie by one były (z naciskiem na próbę hamulców) – kompletnie niewspółmierne do współczesności, bo właśnie taki jest Lloyd, który stanowi pomost między nowoczesną motoryzacją a tym, co działo się przed II wojną światową. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to auto ważne dla rozwoju Niemiec.
Trabant P50 — ma coś z ulubionej przytulanki z dzieciństwa
Kluczem do zrozumienia tego samochodu jest jego poprzednik P70 (oparty w zasadzie na przedwojennym modelu DKW), zbudowany z tworzywa sztucznego (duroplast) i produkowany w byłych zakładach BMW, które po podziale Niemiec znalazły się na terenie NRD. P50 również wykonano z tego materiału, zrezygnowano jednak z drewna w jego konstrukcji, nie znajdziecie też już tutaj ramy.
Jak na swoje czasy było to całkiem nowoczesne auto i wtedy nikt się jeszcze z niego nie śmiał. Nie miało co prawda wskaźnika paliwa, a jego poziom trzeba było sprawdzać specjalnym bagnetem, ale poza tym nie było tak źle (szczególnie gdy porówna się ten model z testowanym przez nas Lloydem). Nazwa "Trabant" oznacza sputnik i została nadana na cześć satelity wystrzelonego przez ZSRR. Model ten miał zmotoryzować NRD i rzeczywiście po latach tak się stało (pod koniec lat 90. ubiegłego wieku w tym kraju notowano największy współczynnik samochodów na osobę w demoludach).
Konstrukcyjnie pierwszy Trabant był zbliżony do Lloyda, tyle że był to nieco nowocześniejszy pojazd. Jego silnik miał więcej koni, a skrzynia biegów – aż cztery przełożenia. Początkowo dwusuw Trabiego generował 18 KM, jednak w wersji P50/1 wzmocniono go do 20 KM. Denerwowała tylko instalacja elektryczna 6 V (stosowano ją długo, nawet w następcy P50, modelu 600), która uniemożliwiała montaż jakiegoś normalnego radia.
Pod kierownicą umieszczono kranik, który włączał rezerwę. Z czasem okazało się, że trwałość silnika nie była rekordowa (do naprawy głównej raczej nie wytrzymywał on więcej niż 30 tys. km), ale można go było wyjąć z auta w bardzo krótkim czasie. Wnętrze pojazdu jest w miarę przestronne, coś w sam raz dla niewielkiej rodziny z małymi dziećmi. W przeciwieństwie do Lloyda P50 ma klapę bagażnika, więc jego użyteczność jest zbliżona do współczesnych samochodów.
Trabant P50 doczekał się dwóch wersji nadwoziowych – oprócz prezentowanego dwudrzwiowego sedana sprzedawano też odmianę kombi, która jest już dzisiaj nie lada gratką dla kolekcjonerów. Ceny Trabantów zaczynają też z roku na rok wzrastać, ale to oczywiste, że jest to model popularny głównie w Niemczech (przede wszystkim we wschodnich landach), a pamiętamy jeszcze, jak po zjednoczeniu Niemiec porzucone Trabanty można było oglądać przy drogach! Były to co prawda głównie nowsze "601-ki", ale również i one mają już duże grono zwolenników w landach byłego NRD.
W Polsce ten model nie jest zbyt popularny, co akurat zrozumiałe, bo wolimy nasze auta z okresu PRL-u. Poza tym Trabant długo był u nas obiektem kpin, tyle że z naszego porównania wynika, że w momencie narodzin nie miał się czego wstydzić.
Naszym zdaniem
Nigdy nie przypuszczaliście, że takie auto, jak Trabant, może wygrać jakieś porównanie, a jednak! W latach 50. ubiegłego wieku ten model był nowoczesny i wyprzedzał małolitrażową konkurencję. Niestety, Lloyd miał szansę na szybką emeryturę, a Trabanta (oczywiście, w wersji 601, która nie różniła się zbytnio założeniami konstrukcyjnymi) produkowano aż do 1991 r.
To dlatego zyskał wiele śmiesznych przydomków, np. "mydelniczka", mimo że nie był to zły samochód. W naszym porównaniu wyraźnie widać, że Trabant jest bardziej przestronny, ma normalny bagażnik, a także mocniejszy silnik, który zapewnia mu jako takie osiągi.