Jesteśmy w południowoangielskim Dorset na corocznym zlocie pojazdów i maszyn napędzanych silnikami parowymi. Nasz bohater nazywa się Clinker, co znaczy tyle, co... żużel, szlaka – dość skromna nazwa, zwłaszcza gdy porównamy ją z innymi parowcami: Duke of Kent, Lord Kitchener, Admiral Beresford. Tego typu tytularne nazwy są tu typowe, ale zdarzają się też inne – za nami na starcie cicho syczy Little Lucy od Aveling & Porter.
Odpuszczamy hamulec, wrzucamy bieg, otwieramy zawór i... wpadamy plecami na stalowy kokpit. Clinker ruszył. Po naszej prawej stronie obraca się olbrzymie, ważące 500 kg koło zamachowe, a my czujemy się jak ziarnko kawy, które za chwilę ktoś wsypie do młynka. Szybko szukamy jakiegoś punktu zaczepienia, by nasza przygoda z maszynami parowymi nie zakończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Ratunkiem okazuje się uchwyt przy kotle – to, że palce potem wyglądają jak za długo smażone frytki, zauważymy dopiero później. Jedno jest pewne – tego typu maszyny nie są dla ludzi o słabych nerwach. Wszystko tu wygląda jak zminiaturyzowane piekło, z wrzącą wodą i gorącym olejem. Wchodzimy w pierwszy zakręt olbrzymiego owalu. Na stanowisku dowodzenia rządzi pośpiech – Rob szybko kręci znajdującą się bardzo blisko wirującego koła zamachowego kierownicą. Przez moment wydaje się, że nie przynosi to żadnego efektu. Ale nie, łańcuchy pod brzuchem bestii naprężają się i koła przedniej osi zmieniają kąt ustawienia – a więc jednak skręcamy.
OK, teraz zjeżdżamy ze wzniesienia. Zakręcamy lekko zawór, klocki hamulcowe dotykają kół, a my modlimy się, by nikt akurat nie przebiegł przed nami – olbrzymie stalowe cielsko o masie 15,5 t zjeżdża z górki. Podawana przez producenta prędkość maksymalna wynosi 4 mile/h (6,4 km/h). Ale z górki zawsze jest szybciej – mówi Rob.
Następny zakręt i... przerwa. Rob musi zmienić przełożenie – z 3. na 1. bieg. Po zjeździe z górki czeka nas podjazd, a to oznacza prawdziwe wyzwanie dla Clinkera – 200 metrów wzniesienia, po mokrym i śliskim podłożu. Pełen gaz (w zasadzie para), ale z wyczuciem. Clinker ociężale wspina się, niemiłosiernie przy tym sapiąc i dysząc, a z komina w sekundowych taktach wyskakują czarne grzybki dymu. Na razie jeszcze utrzymujemy przyczepność, ale chwila zawahania powoduje, że zaczynamy się ślizgać, a to oznacza zjechanie na sam dół, więc rozpoczynamy wspinaczkę od nowa.
Spokój, chłopcze – mówi czule do swojej drżącej maszyny Rob. Powolutku podjeżdżamy, tym razem się udało. Pojazdy tego kalibru nie są dla początkujących – upewnia nas Rob, który zazwyczaj prowadzi Clinkera z partnerem. Jeden – szef – steruje, a kierowca dorzuca do kotła. Dwa cylindry naszego pojazdu z 1911 roku wytwarzają moc 7 nhp (nominal horse power) – w przeliczeniu oznacza to 63 używane obecnie konie mechaniczne, ale Rob uważa, że jest to mylące i nie ma nic wspólnego z praktyką. Który z dzisiejszych 63--konnych diesli mógłby pociągnąć 100 ton? – dodaje.
Dlatego właśnie w kręgach miłośników maszyn parowych obowiązuje stara, dobra jednostka nhp. Jeszcze we wczesnych latach 20. ubiegłego wieku Clinker ciągnął ciężkie ładunki po drogach południowej Anglii, zamieniając przy tym w parę od 25 do 50 l wody na kilometr. Po 15 km zbiornik wody był pusty, a co 40 km trzeba było dorzucić na pokład 0,5 tony węgla. Nie trzeba chybadodawać, że szybki transport nie był jego specjalnością. Dziś pojazd używany jest do... wycieczkowych jazd przy ładnej pogodzie, także po ogólnodostępnych drogach publicznych! Lokalne władze parowej mekki nie robią z tego powodu żadnych problemów. Wręcz przeciwnie – kopcące kominy brzuchatych potworów na stałe wpisały się w krajobraz miejscowych dróg, a pędzący przed pubem parowy ciągnik nie jest żadną sensacją, lecz ważną częścią składową kultury spędzania wolnego czasu.
Liczni miłośnicy zjeżdżają z całej Wielkiej Brytanii na coroczny, największy na świecie zlot. Duża część przybywa po prostu na kołach. Co roku w spotkaniu bierze udział ok. 300 załóg. W Dorset pojawia się wszystko, co jest napędzane parą – ciągniki, ciężarówki, walce drogowe czy nawet stacjonarne maszyny zapewniające napęd różnego rodzaju urządzeniom. Aż 70 sztuk to Showman’s Engines – gwiazdy tego spotkania, które jeżdżą od imprezy do imprezy, a energia z zabudowanych na nich agregatów prądotwórczych napędza karuzele, organy itp.
Cała impreza odbywa się na areale 240 hektarów. W ciągu czterech dni parowego święta Dorset odwiedza nawet 200 tys. gości. Pojazdy zużywają ok. 200 ton węgla. Od 1850 r. do lat 20. ubiegłego wieku w Zjednoczonym Królestwie panowała złota era maszyn parowych. Podczas zlotu w Dorset jest taka atmosfera, jakby królowa Wiktoria nigdy nie umarła. Panowie z bokobrodami dyskutują przy szklaneczce czegoś mocniejszego o 7 nhp Fowlera, a noszący na głowach obowiązkowe meloniki chłopcy biegają z kanistrami wypełnionymi olejem i dokonują czynności serwisowych. Nasz kompan Rob mówi na koniec: Maszyny parowe są nałogiem i przypominają niektóre kobiety – są ciężkie i głośne.
Galeria zdjęć
Pełną parą! Relacja ze zlotu pojazdów z napędem parowym
Pełną parą! Relacja ze zlotu pojazdów z napędem parowym
Pełną parą! Relacja ze zlotu pojazdów z napędem parowym
Pełną parą! Relacja ze zlotu pojazdów z napędem parowym
Pełną parą! Relacja ze zlotu pojazdów z napędem parowym
Pełną parą! Relacja ze zlotu pojazdów z napędem parowym