Wojenki podjazdowe w branży motoryzacyjnej są prowadzone za naszą wschodnią granicą cały czas. Zaczęło się od wyższego cła na import samochodów. Obowiązujący od kwietnia nowy podatek nie pomógł rosyjskiej branży motoryzacyjnej, już będącej w kryzysie. W odwecie rosyjskie koncerny paliwowe regularnie podwyższają ceny paliw dostarczanych na Ukrainę.

- Ukraina już teraz płaci ceny wyższe, niż by chciała z racji swej tradycyjnej więzi z Rosją – komentuje jeden z ekspertów zbliżonych do Komisji Europejskiej. Ze względu na prowadzoną politykę, musi zachować anonimowość.

- Najniższe ceny ma Białoruś. Jak mówił Janukowicz, Ukraina ma już stawki zbliżone do np. Niemiec. Tak że to nie strach zwykłego mieszkańca, ale wszystkich. Każdy się boi podwyższania cen na produkty pierwszej potrzeby, w tym benzyny, ropy i gazu. I jeśli tylko umowa stowarzyszeniowa zostanie podpisana, Moskwa przyciśnie Kijów maksymalnie, ile może - dodaje.

- Jednak jest coś, co Ukrainę ratuje od zamarznięcia: o ile Moskwa podniesie ceny paliw dla Ukrainy (a jednocześnie zamknie swój rynek na ukraińskie towary oraz wydali ukraińskich robotników), to jednak przez Ukrainę przechodzą rurociągi, które dostarczają paliwa do Europy. Te będą mogły być kontrolowane przez Kijów. Choć to political fiction. Wiadomo, że nikt nigdy nie pozwoli, żeby Ukraina coś ugrała – podsumowuje ekspert.

Według Moskwy Ukraina nie powinna wstępować do umowy stowarzyszeniowej z UE, lecz do prowadzonej przez Kreml Unii Celnej, docelowo Euroazjatyckiej Unii (Gospodarczej), która bez Ukrainy nie ma sensu istnienia. Na razie skupia Rosję, Białoruś i Kazachstan. Niebawem ma dołączyć Armenia, którą Moskwa już odciągnęła od umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską.

Podpisanie przez Ukrainę umowy o pogłębionej strefie wolnego handlu (DCFTA) z UE ma różne taryfy celne od Unii Celnej, stąd wedle zasad Międzynarodowej Organizacji Handlu, są one wykluczające się - można należeć do jednej, ale nie do obydwu naraz. Tym samym pieniądz ze sprzedaży m.in. paliw zostanie w Rosji, a nie na Ukrainie.

- Zwykły mieszkaniec odczuje to w swoim portfelu, ale dla Kremla jest to walka o coś więcej, niż tylko podniesienie cen paliw. Choć tylko na chwilę, ponieważ na dłuższą metę niekorzystne dla samej Moskwy jest zawyżanie cen. To podkopuje jej wiarygodność i zmusza europejskich partnerów do poszukiwania nowych źródeł energii – mówi dalej ekspert.

Jak mogliśmy usłyszeć, dla Moskwy jest to walka o utrzymanie swoich zasad gry na terenie tzw. bliskiej zagranicy, zachowanie wpływów oraz nieoddanie pola Unii.

- Już wcześniej batalie na rynku paliw toczyły rosyjskie koncerny, kiedy Ukraina zbliżała się do Europy. Między innymi TNK-BP, Łukoil czy Aljans. Ale kiedy te chciały podnieść ceny na swoich stacjach, ówczesny rząd Julii Tymoszenko zdecydowanie sprzeciwiał się zmowie cenowej i wprowadził ograniczenia. Ciężko teraz przewidzieć co się stanie, Janukowycz nie ma takiej siły – mówi Jurij Nowak, politolog.

Cenowej odpowiedzi Rosji na wierzganie "ukraińskiego kucyka" boją się "zwykli" mieszkańcy Ukrainy. Dla nich każda próba integracji z Unią Europejską, kończy się tak samo. Strachem i przeliczaniem hrywien.

- Jak będzie umowa stowarzyszeniowa z Unią Europejską, może być tak samo, jak kilka lat temu. Tego nikt nie mówi głośno, ale to przecież rosyjskie paliwo u nich płynie. Kto nam i Ukraińcom zapłaci za straty w naszym codziennym życiu? – pyta Kamil, mieszkaniec Przemyśla. Poznaliśmy go przy realizacji poprzednich reportaży związanych z przemytem paliwa z Ukrainy do Polski.

- Teraz paliwo jest po dolara. My z tego żyjemy. Trochę handlujemy w Polsce, trochę u nich. Opłaca się jeździć. Nawet przywozić w bakach i kanistrach benzynę. Jeśli Ukraina zbliży się do Unii, będzie to cios dla najbiedniejszych ludzi, bo przecież taka polityka, o której mówią wszyscy dotyczy tylko tych najbogatszych, a benzyna będzie kosztowała 2 dolary. Ani Ukraińca, ani Polaka na to nie stać – kończy.