To oznacza, że prywatna wojna, jaką Jeremy Clarkson prowadzi z wrogami zdrowego rozsądku, nie została jeszcze wygrana. Nasz bohater powraca więc w wielkim stylu i swoim ostrym piórem rozprawia się z tym wszystkim, co drażni, przeszkadza i irytuje. Z Części 3. Świata według Clarksona dowiecie się między innymi:

- jak zachować wieczną młodość;

- dlaczego za nadciągający upadek naszej cywilizacji odpowiada YouTube;

- czym należy się kierować, wybierając miejsce na wakacje;

- jakie zwierzę najlepiej (i najtaniej) trzymać w domu;

- czy kobiece pończochy są w stanie zapobiec zdziczeniu mężczyzny;

- na czym polega problem z Ameryką.

Czy wiedzieliście, że Clarkson to najpunktualniejszy człowiek na świecie? A słyszeliście może o jego tajemniczej szafie i jej zawartości?

Część 3. Świata według Clarksona to nie tylko kolejny, śmiały i kontrowersyjny manifest filozofii życiowej miłośnika szybkich samochodów, perkusisty amatora i przeciwnika angielskich pubów. To również pełna humoru i rozbrajających komentarzy lektura, która sprawi, że będziecie pękać ze śmiechu.

A gdy już skończycie się śmiać, dojdziecie do wniosku, że… Clarkson rzeczywiście ma rację!

Poniżej przedstawiamy pierwszy z fragmentów tej książki

Świat według Clarksona, część 3: Na litość boską!

Nie ma bólu, nie ma wyników (nie ma sensu)

Z pozoru człowiek jako istota żywa jest projektem pełnym wad. Oczywiście, nasze mózgi są wspaniałe, a nasze przeciwstawne kciuki pozwalają nam używać kluczy. Taki na przykład słoń nie może.

Jest jednak coś nie tak z naszym żołądkiem. Niezależnie od tego, jak wieloma kuflami odżywczego piwa byśmy go nie napełnili, zawsze będzie potrzebował jeszcze jednego pieczonego ziemniaka. A potem, zamiast wydalić z organizmu wszelki nadmiarowy tłuszcz, żołądek dostarcza go do naszych serc i żył, co dla wszystkich z nas kończy się śmiercią.

Naturalnie że możemy skorzystać z siły woli i przezwyciężyć jego żądania, ale to sprawia, że stajemy się nudni, a nasze życie - pozbawione sensu. Wystarczy tylko rzucić okiem na liczbę kobiet w dziale ogłoszeń "samotnych serc", które nie piją i nie palą, by przekonać się, że mam rację. Gdyby to robiły, miałyby męża. To takie proste.

Jeśli chodzi o kwestie utrzymywania formy, zanadto się tym nie przejmuję. Sporo jem, a potem przesiaduję w fotelu. Dobre strony tego są takie, że mam szczęśliwą rodzinę i wielu znajomych. Wadą jest to, że gdy idę do lodówki po kolejne udko kurczaka, chwieję się na nogach i chrapliwie oddycham.

Niestety, niedługo się to skończy, bo w kwietniu wyruszam na wyprawę.

Nie mogę wam zdradzić dokąd, bo to tajemnica, ale mogę wam powiedzieć, że będzie to ekspedycja pełna niebezpieczeństw - będę mógł na przykład zostać pożarty. W dodatku, jeśli sprawy przybiorą zły obrót, będę musiał pokonać pieszo wiele mil w niewyobrażalnie trudnym terenie.

W związku z tym wyjazdem w zeszłym tygodniu wysłano mnie na obóz szkoleniowy.

Instruktor, były żołnierz brytyjskiej piechoty morskiej, nie mógł się nadziwić, jak potworny koktajl smalcu i ślamazarności skrywa moje ciało. Diagnoza była prosta.

Dopóki nie zrobię czegoś radykalnego z moją szeroko pojętą sprawnością fizyczną, nie pojadę. Kupiłem więc przyrząd do treningu wioślarskiego.

Strasznie dużo kosztował i zajmuje więcej miejsca niż mały van. Jest wzorowany, jak mniemam, na czymś rodem z piwnic KGB: przywiązujesz stopy do dwóch pedałów, a potem poruszasz się w tył i w przód, aż do chwili, w której twoje ramiona zaczynają krzyczeć tak głośno, że faktycznie je słyszysz.

Zgodnie z cyfrowym odczytem - zasilanym moim wysiłkiem, chciałbym to zaznaczyć - przebyłem 32 metry. Stanowiło to o wiele mniej niż wstępnie założone przeze mnie 4 kilometry, zacisnąłem więc zęby i kontynuowałem trening.

W końcu, po kilku godzinach, wyprodukowałem wystarczającą ilość elektryczności, by zasilić Glasgow i osiągnąłem swój cel. Spróbowałem więc się wydostać. Nie poszło mi za dobrze. Mój wspaniały mózg był tak dostrojony do tego, co koordynował przed chwilą, że stracił kontrolę nad nogami. Poczułem, że kręci mi się w głowie i zbiera na wymioty. Może się rozczulam, ale zaczęło mi się również wydawać, że mrowi mnie w lewej ręce i boli w klatce piersiowej.

Częściowo problem wziął się stąd, że aby wyruszyć na ekspedycję, mogłem mieć co najwyżej 3 kilogramy nadwagi. To zaś oznaczało, że powinienem schudnąć ponad 6 kilo, w związku z czym żyłem na diecie złożonej z marchwi i coca-coli "zero", co najnormalniej w świecie nie zapewniało wystarczającej ilości kalorii, by kołysać się w przód i w tył przez pół dnia w mojej oranżerii.

Tak naprawdę to "oranżeria" nie jest w tym przypadku właściwym słowem. Podczas ćwiczeń wydzieliłem tyle potu, że pomieszczenie zmieniło się praktycznie w basen.

W tym miejscu powinienem wyjaśnić jedną rzecz, a mianowicie to, że zawsze z wielkim entuzjazmem podchodzę do nowych projektów, ale tylko przez bardzo krótki czas. Jeśli mam faktycznie stać się sprawny i szczupły, muszę zrobić to szybko, zanim przestanie mnie to interesować. Tak więc jak tylko powróciło mi czucie w nogach, wybrałem się na spacer. I od tej chwili czas zaczął mi się wydawać mętną mieszanką jazdy na rowerze, pieszych wędrówek i wiosłowania; odkryłem, że do pobliskiego miasta mam pod górkę i że droga powrotna też biegnie pod górkę.

Wszystko to sprawiło, że stałem się nudny, otępiały, a ponieważ w moim organizmie w nocy nie było piwa ani wina, cierpiałem na jeszcze większą bezsenność. W dodatku przez cały czas odnosiłem wrażenie, że to, co robię, jest z biologicznego punktu widzenia niezdrowe.

Ból jest pomyślany tak, by informował ciało, że coś jest nie tak i że musisz szybko coś zrobić, by zniknął. Po co więc sadowić się w przyrządzie do wiosłowania i próbować walczyć z czymś, co sam Bóg w celach ostrzegawczych zainstalował w naszym ciele? To tak, jakby nie zwolnić, mimo że tablica nad autostradą informuje o mgle.

Dziś zatem mój wspaniały mózg kwestionuje całą filozofię reżimu ćwiczeń fizycznych. Jeżeli Bóg chciał, by na naszych brzuchach rysował się wspaniały sześciopak, to dlaczego dał nam sześciopak piwa?

Dawnymi czasy ludzie musieli sporo się nabiegać, by upolować jelenia, dlatego mieli boysbandowe torsy i zdrowe zęby.

Od tamtych czasów zdążyliśmy wyewoluować i pracujemy dziś w samochodzie. Nasze wysiłki, by wyglądać jak XII-wieczny Afrykanin, są tak głupie, jak wysiłki foki, która chciałaby, by odrosły jej nogi.

Naprawdę. Ewolucja ma to do siebie, że każdy krok wzdłuż wyznaczonej przez nią drogi ma swój sens. Krowy wykształciły wymiona, by można je było podłączyć do mechanicznych dojarek. Z kolei ludzie wykształcili piloty zdalnego sterowania, by mogli spędzać więcej czasu nie ruszając się z miejsca.

Fanatycy sprawności fizycznej powinni wziąć przykład z natury. Nikt nie patrzy na wodę sugerując, że byłoby zdrowiej, gdyby spędzała 20 minut dziennie próbując płynąć w górę rzeki; nikomu też nie przychodzi do głowy, że lew mógłby schwytać więcej antylop gnu, gdyby każdego dnia poświęcał mniej czasu na leniuchowanie.

A zatem nasze żołądki skonstruowane są tak, by domagać się jedzenia i z jakiegoś powodu dostarczać go do naszych tętnic. Nie wiem co prawda z jakiego, ale myślę, że wiąże się to z globalnym ociepleniem. Bo wszystko inne się z nim wiąże.

Jeremy Clarkson, Niedziela, 21 stycznia 2007 r.

Już wkrótce kolejne fragmenty tylko na moto.onet.pl