Na trasie tankowanie jest okazją do chwili odpoczynku, okazją do napicia się kawy, zjedzenia, uzupełnienia prowiantu na dalszą podróż. Jednak jeżdżąc po mieście mamy po prostu potrzebę zatankowania i nic więcej.

Stacje samoobsługowe z założenia mają przyciągać klientów niską ceną. Operator nie musi utrzymywać całej infrastruktury, personelu pracującego na trzy zmiany w piątek, świątek i niedzielę, więc może pozwolić sobie na niższą marżę. Ten model nie sprawdza się do końca na polskim rynku, bowiem tradycyjne stacje wcale dużo nie zarabiają na sprzedaży paliwa.

Ceny paliw są w relacji do naszych zarobków na tyle wysokie, że sprzedawcy muszą walczyć o klientów ceną. Więc schodzą z marżą, na ile mogą. Paradoksalnie, stacje najmniej zarabiają, gdy ropa naftowa jest droga i ceny w hurcie również wysokie. Nie chcąc zniechęcać kierowców podnoszą ceny mniej niż te rosną w hurcie. Obniżają swoją marżę. Gdy ropa tanieje, znów zaczynają zarabiać więcej, bo nawet gdy podniosą marżę, to kierowcy dzięki taniej ropie i tak zapłacą mniej.

Konkurencja cenowa doprowadziła do tego, że marże na tradycyjnych stacjach nie są duże. Zarabiają prowadząc myjnię oraz sprzedając kawę, hot-dogi i wiele, wiele innych artykułów. Dlatego stacjom samoobsługowym trudno jest mieć dużo lepszą ofertę cenową. Zarabiają tylko i wyłącznie na sprzedaży paliwa, więc coś muszą z tej sprzedaż mieć. Z tego powodu różnice w cenach nie są szokujące.

W dodatku mają jedną zasadniczą wadę odczuwaną przez osoby przywiązane do gotówki. Nie można na nich zwyczajnie zatankować do pełna. Nie jesteśmy w stanie z taką precyzją wyliczyć potrzebnej kwoty. Dlatego na takich stacjach tankuje się za za 50 zł, za 100 zł czy więcej, ale jednak za okrągłe kwoty. Ile powietrza zostanie w baku, tyle zostanie. Lepiej nawet, aby zostało, bo automaty nie wydają reszty, zatem lepiej z kwotą nie przeszarżować.

Tu górą są zwolennicy plastikowego pieniądza. Przed tankowaniem po włożeniu karty wbijamy jakąkolwiek kwotę. Gdy chcemy zatankować do pełna i przewidujemy, że będzie to kosztowało około 150 zł, spokojnie możemy wbić 200 zł. Po zatankowaniu do pełna, gdy okazuje się, że dystrybutor pokazuje 156,20 zł, wracamy do urządzenia i ponownie wkładamy kartę. Z konta ściągnięta zostanie dokładnie kwota 156,20 zł

Mamy pierwszą korzyść płacenia kartą – wygoda. Druga jest taka, że wiele banków premiuje swoich klientów za aktywne korzystanie z usług. Możemy zatem otrzymać np. trzyprocentowy zwrot wydatków opłaconych kartą. Czasem bank daje premię, jeśli łączna kwota transakcji kartą w miesiącu osiągnie jakiś pułap. Summa summarum obniża nam to koszty tankowania.

Co też ważne, stacja benzynowa jest miejscem, gdzie nie da się mało zapłacić. Wystarczy parę tankowań w miesiącu, aby uzbierały się wydatki w kwocie kilkuset złotych, u niektórych nawet tysiąca czy więcej. Zostawiając na stacji 700 zł, otrzymujemy od banku 20 zł zwrotu (jeśli mamy zwrot 3 proc. wydatków), a więc mamy kilka litrów gratis, przynajmniej 50 kilometrów przejedziemy gratis.

Tych, których banki nie premiują, przynajmniej nie będą karani. Coraz więcej instytucji wprowadziło zasadę, że aby mieć bezpłatne konto i kartę do niego, musisz wykonać określoną liczbę transakcji lub ich wartość musi przekroczyć wyznaczoną kwotę. Jeśli nie – bank pobiera co miesiąc opłatę za prowadzenie konta lub karty. Dzięki płaceniu za tankowanie kartą z całą pewnością unikniemy tych opłat, bo nie są one aż tak wysokie, jak wydatki na stacji.