Po co to wszystko? Jak twierdzi Audi, czasy się zmieniają, jeden silnik może występować w wielu różnych wersjach mocy. I samo suche „2.0 TFSI” na tylnej klapie nic nikomu nie powie. No a poza tym w natarciu są napędy alternatywne (hybrydy, „elektryki”), więc pojemność skokowa traci na znaczeniu – jedyny słuszny sposób na to, by móc porównać ze sobą różne napędy, to moc układu.

W teorii całkiem słuszne założenie, ale gdy dojdziemy do sedna, zrobi się nieco gorzej. Bo od końca zeszłego roku – czyli od wprowadzenia nowej „A8-ki” – na modelach Audi zaczęły pojawiać się różne kombinacje cyfr, np. „50” i „55”. Pod nimi kryje się właśnie moc nominalna – wiadomo, że im większa liczba, tym mocniejszy silnik.

Progi kształtują się następująco:

25 – do 80 kW (do 109 KM);

30 – 81-96 kW (110-130 KM);

35 – 110-120 kW (150-163 KM);

40 – 125-150 kW (170-204 KM);

45 – 169-185 kW (230-252 KM);

50 – 210-230 kW (286-313 KM);

55 – 245-275 kW (333-374 KM).

Na razie fanom marki nie pozostaje więc nic innego, jak nauczyć się nowych kodów na pamięć. Co ciekawe, osoba odpowiedzialna za nową nomenklaturę już w Audi nie pracuje, ale akurat z innego powodu – chodziło między innymi o pogorszenie wyników sprzedaży na rynku chińskim. Są jednak i dobre wiadomości: rodzaje napędu będą nazywały się jak dotąd (TFSI – turbobenzyna, TDI – turbodiesel, e-tron – elektryk lub hybryda, g-tron – napęd na CNG), a topowe modele spod znaku RS nie otrzymają liczbowych oznaczeń. Co w sumie ma sens, bo w ich wypadku wybór wersji ogranicza się do 1-2 w każdym modelu.