Koreańscy producenci coraz silniej atakują rynek europejski. Czemu? Na Starym Kontynencie widzą rzeszę potencjalnych klientów i niezły interes do ubicia! O ile jeszcze dekadę temu produkty z Korei nie były w stanie zagrozić pozycji rynkowej takich marek, jak Opel, Volkswagen, Ford, Seat czy Fiat, o tyle dzisiaj sytuacja nie jest już taka oczywista. Jakiś czas temu analizowałem zaawansowanie stylistyczne i jakość koreańskich aut. Wnioski? W większości przypadków nie są one ani brzydsze, ani gorzej wykonane, ani nawet bardziej awaryjne od europejskich odpowiedników.

Zachęcony optymistyczną konkluzją postanowiłem pójść o krok dalej. W efekcie przyjrzę się problemowi utraty wartości. Kolejny mit dotyczący Kii i Hyundaia głosi, że za sprawą niskiego zaufania kierowców, samochody tych marek po przekroczeniu drzwi salonu sprzedaży szybciej tracą na wartości od europejskich konstrukcji. Jakie to ma znaczenie? Wysoki wskaźnik spadku ceny powoduje, że w ogólnym rozrachunku eksploatacja staje się droższa. Różnica między wartością zakupu i odsprzedaży już po 3 latach może pochłonąć zysk wynikający z wyboru tańszego produktu, a więc pod znakiem zapytania stawia jego zakup.

Gorzej niż Alfa? Tak było kiedyś…

Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych koreańskie samochody nie najlepiej wypadały w rankingach utraty wartości. Zazwyczaj zajmowały pozycje w ścisłym końcu stawki, bijąc na głowę nawet Alfy Romeo i tym samym odstraszając kierowców. Aby zbadać czy obecnie coś się w tej kwestii zmieniło, przygotowałem drobną analizę rynku. Sprawdziłem ile trzy lata temu należało zapłacić za nowe auta koreańskich i europejskich marek, a następnie zestawiłem te ceny z ich obecną wartością na rynku wtórnym. Zastrzeżenie dotyczyło wyłącznie tego, że kontrolowany model do tej pory musi znajdować się w ofercie producenta. Co z poziomami wyposażenia i jednostkami napędowymi? Starałem się wybierać silniki o identycznym rodzaju napędu oraz podobnej mocy. Dobierałem także analogiczne wersje wyposażenia.

Na pierwszy ogień weźmy segment A. Porównałem ze sobą Hyundaia i10 Comfort, Kię Picanto II L, Volkswagena up! High i Forda Ka Titanum. Z ceną na poziomie 35 tysięcy złotych najtańszy w stawce okazał się Ford. Pięć tysięcy złotych więcej kosztował i10, podczas gdy najdroższe Picanto i Volkswagen zostały wycenione przez producentów na około 42 tysiące. Według danych procentowych na największą stratę naraża kierowcę Hyundai i10. Po trzech latach cena auta stopnieje o 55 procent. W przypadku Kii mowa o utracie 52 procent, Forda 46 procent, a Volkswagena 40 procent wartości.

Przeliczając powyższe wskaźniki na realną cenę na rynku wtórnym należy stwierdzić, że i Hyundai, i Kia w czasie 36 miesięcy staną się tańsze aż o 22 tysiące złotych. Trzy lata eksploatacji dla kierowcy Ka skończy się obniżeniem ceny o 16 tysięcy. Volkswagen mimo iż ma najniższy wskaźnik procentowy, z racji na najwyższą wartość początkową, zajmuje miejsce w środku stawki. W jego przypadku właściciel traci 16,7 tysiąca złotych.

Mniej może znaczyć więcej!

Sprawdziłem także sytuację na popularnym rynku niewielkich SUV-ów. W szranki stanęła Kia Sportage III XL, Hyundai ix35 Style, Skoda Yeti Laurin & Klement i Volkswagen Tiguan Track & Style. Na samym szczycie hierarchii z ceną na poziomie 126 tysięcy złotych znajduje się "niemiec" z 2-litrowym silnikiem Diesla. Kia była najtańszą z propozycji i kosztowała 102,5 tysiąca. W teorii największą stratę po trzech latach eksploatacji przyniesie Hyundai. Spadek jego wartości wynosi 49 procent. Najkorzystniej wypada Skoda i Volkswagen. W ich przypadku cena stopnieje o około 40 procent.

Wskazania procentowe można odczytywać jednoznacznie. Czy takie podejście jest wystarczająco miarodajne? Okazuje się, że nie do końca. Mniej jednoznacznie wypada bowiem porównanie kwot, które kierowcy realnie stracą. Mimo iż Sportage zanotuje 45-procentowy spadek wartości, na rynku wtórnym przełoży się to na 45,5 tysiąca złotych. W przypadku Skody suma będzie o 2 tysiące, Volkswagena o 4,5 tysiąca, a Hyundaia o 5,5 tysiąca wyższa.

Ostatnim z przeanalizowanych segmentów jest klasa średnia. Na potrzeby zestawienia skontrolowałem wartość Hyundaia i40 Comfort, Forda Mondeo Titanum i Opla Insignii Cosmo. Wielkim przegranym jest Niemiec! Kierowcy kupujący nowego Opla ze 130-konnym dieslem za prawie 119 tysięcy złotych po trzech latach eksploatacji muszą się liczyć z utratą wartości na poziomie 63 procent. To oznacza, że cena auta spadnie aż o 74 tysiące.

Na zdecydowane lepszej pozycji są osoby, które zdecydowały się na warte 112 tysięcy złotych Mondeo ze 140-konnym dieslem. Strata wynosząca 56 procent przekłada się na kwotę 63 tysięcy. Wygranym tego zestawienia zdecydowanie jest Hyundai i40 1,7 CRDi. 36 miesięcy eksploatacji oznacza, że na rynku wtórnym Koreańczyk stanie się tańszy o 53 procent. W ten sposób z ceny początkowej na poziomie 112 tysięcy złotych zostaną 53 tysiące.

Kierowcy przestali się bać "koreańczyków"

Zmianę trendu widać na pierwszy rzut oka. O ile w przypadku aut małych strata eksploatacyjna utrzymuje się jeszcze na wyższym poziomie niż u konkurencji, o tyle małe SUV-y i kombi klasy średniej potrafią trzymać wartość zdecydowanie lepiej. Nowa tendencja świadczy o dwóch rzeczach. Po pierwsze kierowcy przekonali się do produktów koreańskich marek. Ponieważ auta te stały się ładniejsze, lepiej wyposażone i lepiej wykończone, atrakcyjna cena zaczęła szczególnie kusić!

Po drugie bardziej korzystne wskaźniki utraty wartości są powodowane większym zaufaniem. Wreszcie Europejczycy uwierzyli w to, że "koreańczyk" może być pełnoprawnym zamiennikiem samochodu ze Starego Kontynentu. A to oznacza, że ciężka praca inżynierów oraz projektantów zatrudnionych przez koreańskie firmy nie poszła na marne.