Prawie takie same, a jednak zupełnie inne. Brzmi jak paradoks. Z drugiej strony porównanie genotypów szympansa i człowieka pokazuje, że zgadzają się w 98,5 proc., a mimo to raczej rzadko chodzimy przez las na czworaka. Tak samo jest z Dodge’em Chargerem Hellcat i Teslą Model S P85D. W obu przypadkach są to mierzące ponad 5 m długości limuzyny, ważące po dwie tony. Oba samochody pochodzą też z Ameryki i mają po 700 KM. Na tym jednak podobieństwa się kończą, bo różnice między oboma pojazdami są znacznie większe niż między nami a naszymi owłosionymi praprzodkami.
Na początek zajmiemy się stylistyką. Czarny, w środku urządzony w rustykalnym stylu, z pokaźnym wlotem powietrza na masce – Dodge’owi w tym zestawieniu bez wątpienia przypada rola brutala. Tesla to zupełnie co innego – na środkowym panelu deski rozdzielczej dotykowy ekran w rozmiarze XL, bezramkowe wewnętrzne lusterko. Przenosimy się teraz w niedaleką przyszłość motoryzacji. Pozbawiony grilla przód pojazdu podkreśla, że nie mamy tu do czynienia z konwencjonalnym samochodem. Tak właśnie wyglądają futurystyczne anioły. Tesla Model S już dziś pokazuje, jaka może być kolejna epoka motoryzacji – i to już za kilka lat. Bez zadzierania nosa Model S bezemisyjnie przemyka po ulicach dużych miast. Do tego jest bezgłośny, co może być pewnym zagrożeniem dla nieuważnych pieszych.
Topowa Tesla Model P85D sprawia wrażenie, jakby pod aluminiową powłoką miała się co najmniej odbyć reakcja jądrowa. We wnętrzu może podróżować do 7 fanów elektrycznej jazdy (opcjonalnie w bagażniku mogą się znaleźć dwa foteliki do przewożenia dzieci tyłem do kierunku jazdy). Umieszczony pod nimi pakiet litowo-jonowych akumulatorów waży 700 kg i ma pojemność 85 kWh – żeby zmagazynować podobną ilość energii, trzeba by połączyć 12 294 iPhone’y 6.
Ludzie Elona Muska, szefa Tesli, używają do tego własnych megaakumulatorów, zasilających dwa motory elektryczne – potężne silniki na prąd zmienny o napięciu 400 woltów. Mniejszy motor o mocy 224 koni napędza przednie koła, a większy, 476-konny – tylne. Każdy, kto w tym aucie wciśnie pedał gazu do końca, musi wcześniej właściwie ustawić głowę, bo przeciążenia są naprawdę porażające. 700 koni i – co ważniejsze – 967 Nm zaczynają pracować od pierwszej sekundy. Tyle że kilka takich pokazów mocy powoduje, że szybko spada poziom naładowania akumulatorów.
Amatorzy Północnej Pętli na Nürburgringu nie będą więc mieli z Modelu S wielkiej pociechy. Poza tym system działa „zero-jedynkowo”, a na torze takie rozwiązanie nie zawsze się sprawdza.
W Dodge’u wszystko jest bardziej skomplikowane, ale na swój sposób nie mniej fascynujące. Tajemne zaklęcie w przypadku tego auta nie brzmi „1-0”, lecz „1-8-4-3-6--5-7-2” – dokładnie taka jest kolejność zapłonu motoru 6.2 Hemi. Zanim mieszanka paliwa z powietrzem zacznie działać, mija krótka chwila, którą kierowcy umila feeria dźwięków klasycznego dużego kompresora. Buczenie, dudnienie, gardłowe bulgotanie – nic więcej nie przychodzi nam do głowy, żeby opisać pracę tej jednostki V8.
Spokój? Na to kierowca Dodga Hellcata liczyć nie może. Gdy zaczynamy budzić 707 koni, tylne koła z oponami o szerokości 275 mają naprawdę dużo do roboty – Dodge wywija tyłem niczym dzikie zwierzę ogonem. Jednak bez obaw – ESP nie pozwoli, żeby tył Chargera przekroczył granicę bezpieczeństwa. To tylko takie popisy. Inna sprawa, że gdyby tor był mokry, napęd na obie osie, jak w Tesli, miałby większy sens.
Start Dodge’a też może być widowiskowy, bo autu zafundowano system Launch Control, umożliwiający pokaz mocy podczas ruszania. Szczerze powiedziawszy, nie jest on do niczego potrzebny, bo nawet bez przekraczania 2 tys. obrotów basowy dźwięk silnika robi wrażenie. W odróżnieniu od Tesli przyspieszanie to nie tylko wciskanie głów w zagłówki, lecz cała seria innych bodźców i drgań, które powodują, że mimo pewnego nieokrzesania Charger zdobywa nasze serca. Na torze jest też szybszy od Modelu S, ale to nie odgrywa już tak dużej roli.
Naszym zdaniem
Przyszłość to Tesla i podobne jej konstrukcje, ale nie ukrywamy, że żal nam trochę takich mastodontów, z olbrzymimi silnikami V8 i dodatkowym wspomaganiem kompresora czy turbiny. Cieszmy się więc nimi, zanim ostatecznie znikną z motoryzacyjnego krajobrazu i zostaną zastąpione bezgłośnymi autami elektrycznymi.