• Wybór jest duży, ale trzeba uważać na młode, choć już poniszczone pojazdy
  • Samochód poleasingowy w... leasingu? Albo w abonamencie? Tak, to jest już możliwe

Anie dalej jak 10 lat temu było zgoła inaczej. Udział samochodów firmowych ledwo przekraczał 40 proc., a większość aut wyjeżdżających z salonów była rejestrowana na osoby prywatne. Zachłystywaliśmy się też wtórnym rynkiem unijnym, z Zachodu masowo ciągnęły do nas lawety i lory wyładowane lepszym, a częściej – nieco gorszym towarem. Mało kto myślał o tym, żeby kupować samochody pofirmowe z polskiego rynku, bo po pierwsze, kojarzyły się z zajeżdżonym szrotem (często powtarzano wówczas znany dowcip: Jakie auto jest najlepsze? Firmowe, bo wjedzie na każdy krawężnik!), a po drugie, wybór był ograniczony co najwyżej do kilku modeli i silników. Wielu klientów wolało więc skierować kroki na giełdę, do handlarza lub komisu. I tam dać się oszukać, np. na przebiegu.

Od mniej więcej 10 lat polski rynek firmowy/flotowy bardzo się jednak rozrósł, a rejestrowanie „na siebie” samochodów przez osoby fizyczne stało się po prostu średnio opłacalne. Dziś z różnych form finansowania (leasing, wynajem długoterminowy) korzystają więc też nierzadko klienci indywidualni – albo bezpośrednio, albo po założeniu jednoosobowej działalności gospodarczej. Efekt jest więc taki, że – jak donosi instytut Samar – w sierpniu br. rejestracje samochodów firmowych sięgnęły 80 proc., a gdy dodamy do tego auta na jednoosobową działalność gospodarczą, to swobodnie zbliżymy się do 90 proc. (!). Za 3-4 lata wiele z tych pojazdów trafi na rynek wtórny, a dziś można już przebierać w pofirmowych ofertach, głównie z lat 2011-16. Czy warto? Sprawdzamy.