„Była sobie kiedyś…” Każda dobra bajka musi rozpocząć się od tych właśnie słów – koniec i kropka. Również ta o Audi. A zatem usiądźcie, zaczynamy. Była sobie kiedyś marka samochodów z małego miasta w Saksonii. W czasie wojny straciła jednak cały swój dobytek i musiała zaczynać wszystko od zera. Tyle że nie na wschodzie, a już w RFN.
Tam na początku nie wiodło się jej zbyt dobrze, bo a to trafiali się humorzaści właściciele, a to musiała walczyć z zakusami różnych ciemnych mocy… Marka przechodziła z rąk do rąk, stawała się coraz słabsza i systematycznie podupadała na zdrowiu. Na szczęście pewnego dnia na jej drodze stanęli dwaj szlachetni i wysoko urodzeni rycerze – Ferdinand Piëch oraz Martin Winterkorn. Obaj złożyli na jej licu pocałunek i zdjęli z niej zły urok. Od tej pory żyła w szczęściu i z każdym dniem nabierała nowego blasku.
Tę oto – nieco uproszczoną – wersję bajki o Audi musi znać każdy, kto chce zrozumieć historię błyskawicznego awansu producenta z Ingolstadt. Dziś to jedna z bardziej prestiżowych firm w motoryzacyjnym świecie i żeby uzmysłowić wam, jak dokładnie wyglądała droga od kopciuszka do pięknej księżniczki, po prostu opowiemy historię naszego długodystansowego Audi A6 Avant 2.0 TDI.
Tym razem jednak zaczniemy od końca i od razu skoczymy na metę naszej dwuletniej przygody z tą jakże szlachetnie urodzoną damą.
Po 100 000 km wnętrze naszego Audi A6 wyglądało jak w nowym aucie!
Marzec 2014 r., na liczniku kilometrów widnieje 100 396. To nasza ostatnia wspólna dłuższa podróż i zarazem moment, kiedy kłaniamy się Audi A6 w pas.
Kłaniamy się autu, które najwyraźniej znalazło przepis na wieczną młodość. Czy ono naprawdę nie ma zamiaru się zestarzeć? Zajrzyjmy do środka. Wnętrze Audi A6 Avant spogląda na nas z pewnością siebie graniczącą z arogancją. Niemal wszystko wygląda tu tak, jakby auto przed chwilą wyjechało z salonu. A uwierzcie nam – nasze Audi A6 2.0 TDI naprawdę nie miało w redakcji łatwego życia. Nie oszczędzaliśmy go ani przez chwilę, przebyło z nami niemal cały kontynent wzdłuż i wszerz, często obładowane dziennikarzami i tonami sprzętu fotograficznego.
Po Audi A6 wszystko spłynęło jednak jak po kaczce. Nawet po 100 tys. km fotele zachowały swą pierwotną sprężystość, a na skórzanej tapicerce (alcantara) nie było widać niemal żadnych fałd ani nagniotków. Nic nie stuka, nie puka, nie trzeszczy, a ekran nawigacji wsuwa się na swoje miejsce tak cichutko, jakby jego elektryczny silniczek uruchomiono pierwszy raz od nowości. W tym egzemplarzu skumulowały się wszystkie najlepsze cechy marki Audi.
W Audi A6 2.0 TDI opcje kosztują majątek
Oczywiście, w bajkę o będącej w (finansowym) zasięgu ludu alternatywie dla Mercedesa nikt już szefom Audi od dawna nie wierzy. Tak jak i u rywali z segmentu premium, również w Ingolstadt za cenniki wyposażenia opcjonalnego musi odpowiadać ktoś w rodzaju nadwornego klauna, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że po zaznaczeniu kilku pozycji na liście opcji bazowa cena naszego długodystansowego Audi A6 Avant 2.0 TDI wzrosła o… ponad 80 000 zł?
Poza tym: gdzie one tak naprawdę są, te dodatki? Na pierwszy rzut oka wcale ich nie widać, nie mówiąc już o dotknięciu. Regulacja foteli? Ręczna. Skrzynia biegów? To samo. A to właśnie za automatyczną przekładnią tęskniło najwięcej testujących, mimo że na pracę manualnej skrzyni nikt tak naprawdę nie narzekał, a wysoki moment obrotowy dwulitrowego diesla sprawiał, że nie trzeba było zbyt często sięgać do lewarka.
No właśnie, jednostka napędowa. Również o niej testujący z reguły wypowiadali się w samych superlatywach. Przeszkadzała nam jedynie jej głośna praca tuż po uruchomieniu. Nieco lepszy mógłby być też wynik końcowego pomiaru mocy – zamiast obiecywanych 177 KM Audi 2.0 TDI miało ich na pokładzie 171. Poza tym dwulitrowy diesel okazał się bezproblemowym, wystarczająco dynamicznym i oszczędnym kompanem. Kierowcy z lekką nogą bez problemu osiągali wyniki poniżej 6 l/100 km, co oznaczało zasięg rzędu 1000 km.
Średnia z całego dystansu czyli 100 tys. km to 7,7 l/100 km – dobry wynik, zwłaszcza że Audi A6 często goniliśmy po niemieckich autostradach.
Audi A6 Avant 2.0 TDI - Oto nasza lista życzeń!
Jak w każdej dobrej bajce, także i tym razem na koniec można sobie czegoś zażyczyć.
Życzenie numer jeden: napęd quattro. Wilgotny asfalt w połączeniu z napędem na przód i wysokim momentem obrotowym oznaczał problemy z trakcją. Zbyt dużo gazu podczas startu spod świateł i przednie koła bezradnie mielą w miejscu. Trochę wstyd – coś takiego w aucie klasy wyższej za niemal ćwierć miliona złotych…
Życzenie numer dwa: więcej schowków. Do niedawna A6 było pod tym względem wzorcem, natomiast obecna generacja – nie wiedzieć czemu – otrzymała coś, co porządne schowki przypomina jedynie z nazwy. Owszem, to drobnostki, ale czasem to właśnie one decydują o zakupie auta.
I tyle... Nase długodystansowe Audi A6 2.0 TDI pewnie zmierzało do mety. Jak na złość, jedyna poważna usterka pojawiła się w drodze na końcowy demontaż: nagle silnik Audi A6 ryknął tak głośno, jakby ktoś zamontował w nim sportowy wydech. Nasze przypuszczenia potwierdził demontaż – nieszczelność na kolektorze wydechowym. Jak twierdzą mechanicy Audi, usterki tego typu z reguły pojawiają się po znacznie wyższym przebiegu.
Audi A6 2.0 TDI - podsumowanie
Bajkowy test z happy endem? Prawie, bo świetny obraz całości popsuła trochę awaria kolektora wydechowego przed samą metą. Mimo to Audi A6 2.0 TDI dostaje od nas szóstkę z małym minusem. Jeśli zamierzacie kupić taki samochód z rynku wtórnego, możemy tej decyzji tylko przyklasnąć, bo tak właśnie wygląda jakość na lata. I to na długie lata.