Volkswagen na miejsce prezentacji XL1 wybrał Katar – kraj, w którym litr benzyny kosztuje równowartość 80 groszy i raczej nikogo nie obchodzą takie rzeczy jak zużycie paliwa. To jednak nie prowokacja. Oficjele VW wyświadczyli po prostu przysługę jednemu ze swoich głównych akcjonariuszy. Spółka Qatar Holding, która ma 17 proc. udziałów firmy, zwróciła się do VW z prośbą, by ten z prowincjonalnej wystawy Qatar Motor Show uczynił wydarzenie, na które zwrócą się oczy całego świata.
Niemcy wysłali tam swoje nowości, w tym najważniejszą: XL1, czyli jednolitrowy samochód, tym razem bardzo zbliżony do wersji produkcyjnej. Mieliśmy okazję się nim przejechać po stolicy Kataru – mieście Ad-Dauha. Tylnonapędowe XL1 mierzy 3,89 m długości, 1,67 m szerokości i 1,16 m wysokości. Z pewnością nie można go nazwać przestronnym. Otwierane do góry drzwi przy zamykaniu niejednemu kierowcy popsują fryzurę, miejsca na wysokości ramion jest jak na lekarstwo, o przestrzeni na nogi nie wspominając.
Mamy jednak nadzieję na poprawę – 60-kilogramowe litowo-jonowe akumulatory będą przeniesione z okolic tylnej ściany grodziowej do przestrzeni na nogi na miejscu pasażera. Kierowca zyska wtedy dodatkowe 50 mm regulacji fotela, dzięki czemu łatwiej będzie mógł zająć wygodniejszą pozycję za kierownicą.
Zapinamy pasy, naciskamy czerwony przycisk „Power” i czekamy na zielony wskaźnik „Ready”. Musimy jeszcze raz wcisnąć „Power” i ustawić dźwignię skrzyni DSG w pozycji „D”. Wyświetlacz na desce rozdzielczej informuje o: poziomie naładowania akumulatorów, trybie hybrydowym, pozostałym zasięgu, rekuperacji oraz przybliżonym czasie ładowania baterii.
Ruszamy. Nasze XL1 ma na liczniku zaledwie 458 km. Auto wydaje dziwne dźwięki, przy zdejmowaniu nogi z gazu syczy niczym elektryczna lokomotywa. Podczas jazdy słychać odgłosy, na które w konwencjonalnym pojeździe nigdy nie zwrócilibyśmy uwagi: tarcie ceramicznych hamulców, szumy ultracienkich opon, dźwięki wytwarzane przez wspomaganie kierownicy. Na kiepskich nawierzchniach do wnętrza docierają nawet ruchy zawieszenia.
Pierwsza niespodzianka. XL1 ma dobre osiągi. Prototyp przyspiesza od zera do „setki” w 11,9 s i rozpędza się do prędkości 160 km/h (ograniczona elektronicznie). Odblokowany osiągnąłby aż 210 km/h. Jak na auto, które praktycznie nie emituje CO2, wynik jest wręcz sensacyjny. Po wciśnięciu przycisku „EV” ekstremalnie płaski VW przechodzi w tryb czysto elektryczny. Prędkość maksymalna maleje do 100 km/h, a zasięg kurczy się do 35 km.
W trakcie dynamicznej jazdy miejskiej 27-konny motor elektryczny potrzebuje wsparcia ze strony jednostki TDI (poj. 0,8 l, moc 48 KM). Relaksującą ciszę zastępuje wtedy głośny klekot diesla, trzeba jednak przyznać, że silnik spalinowy dołącza się bardzo łagodnie. Po trzech, czterech sekundach potrafi się niemal niezauważalnie wyłączyć.
Jednolitrowego VW prowadzi się zadziwiająco łatwo. Na szczególne uznanie zasługuje precyzyjny układ kierowniczy oraz pewne zachowanie na drodze, i to pomimo wąskiej tylnej osi. Zastrzeżenia mieliśmy do hamulców – wymagają one użycia naprawdę dużej siły. VW chyba nie powinien był obniżać masy auta o 8 kg poprzez wykreślenie wspomagania hamulców z listy wyposażenia.
Najbardziej zadziwiła nas jednak dojrzałość pierwszego z trzech prototypów. Światła z LED pomimo zużycia zaledwie 8 watów działały bez zarzutu, tankowanie diesla (bak: 10 litrów) i prądu (przy 230 V – w 60 min) było dziecinnie proste, a niesymetrycznie zamontowane fotele i duży bagażnik uczyniły z XL1 praktycznego mistrza oszczędności.