"Czy należy zachować 1 metr odległości od przeszkody? tak/nie"- to jedno z pytań na nowym egzaminie teoretycznym na prawo jazdy...

Przed wprowadzeniem nowych testów Ministerstwo Transportu zapewniało, że teraz nie będzie już "wkuwania" na pamięć, bo pytań będzie około trzech tysięcy, ale za to będą one logiczne i jasne, czyli takie żeby każdy doświadczony kierowca potrafił na nie odpowiedzieć. Miały sprawdzać wiedzę, a nie być polem minowym, pełnym pułapek, w które wpadać będą zdający.

Tymczasem po wprowadzeniu nowych testów zdawalność gwałtownie spadła. W pierwszych tygodniach zdawało zaledwie 10 proc. kursantów. Dla porównania dodajmy, że przed 19 stycznia egzamin zdawało 90 proc. Część dyrektorów ośrodków egzaminacyjnych tłumaczyła, że to tylko okres przejściowy i że zaraz będzie lepiej, że szkoły muszą przestawić się na nowy system szkolenia. To oczywiście miało pokazać, że winni są nienauczeni kursanci i niedouczeni instruktorzy. Tymczasem coraz więcej osób zdających opowiadało, że pytania są niejasne, dziwne, głupie i że znajdują się w nich błędy.

Co ciekawe niewielu dyrektorów ośrodków egzaminacyjnych zdecydowało się na opublikowanie wyników testów, którym sami się poddali. Wiemy nieoficjalnie od ich podwładnych, że wielu dyrektorów WORDÓW nie uzyskało nawet 60-ciu punktów i raczej starają się z tym nie obnosić. W końcu to może podważyć autorytet poważnego urzędnika.

Zdajemy egzamin i...

Na początku lutego, Radio Kraków postanowiło przeprowadzić eksperyment i namówiło kilkanaście osób by poddały się dobrowolnie egzaminowi by przekonać się, jakie naprawdę są te nowe testy. Dyrektor Małopolskiego Ośrodka Ruchu Drogowego Marek Dworak nie zgodził się, by egzamin został przeprowadzony w ośrodku, więc trzeba było przeprowadzić go w jednej ze szkół nauki jazdy, która dysponowała testami "ćwiczebnymi". Prawdziwe testy są tajne, więc szkoły dysponują tylko podobnymi do tych oryginalnych. Tych "prawdziwych" jest około 3 tys., ale nie wszystkie są jeszcze gotowe. Wiadomo też, że oprócz ITS-u część z nich przygotowała Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych. Podczas egzaminu kursant odpowiada na 32 pytania. 20 z nich dotyczą wiedzy podstawowej, a 12 pytań dotyczy wiedzy specjalistycznej. Cześć pytań to zadania multimedialne, przedstawiające przykładowe sytuacje na drodze. Na pytania trzeba odpowiadać TAK lub NIE. Zdający ma : 20 sekund na zapoznanie się z pytaniem, 10 sekund na wyświetlenie filmu, oraz 15 sekund na odpowiedź.

Jak się okazało spośród piętnastu osób, które wraz z Radiem Kraków podeszły do egzaminu, zdały tylko cztery. Wśród tych, którzy egzamin oblali znaleźli się doświadczeni kierowcy i osoby związane na co dzień z motoryzacją, a byli to kierowcy rajdowi jak Wojciech Chuchała czy Przemysław Gosztyła, członkowie Automobilklubu Śląskiego w Krakowie, a także satyryk Krzysztof Piasecki.

Znak drogowy A32, żółty trójkąt z charakterystyczną śnieżynką miał "informować o możliwej zmianie kierunku jazdy", co jest oczywistym błędem. Były też pytania podchwytliwe, jak np. "czy przejeżdżając obok autobusu z którego na przystanku wysiadają pasażerowie należy zachować szczególną ostrożność" - tu prawidłowa odpowiedź brzmi NIE, bo nie jest to sytuacja wymieniona w definicji miejsc, w których należy zachować szczególną ostrożność, zapisanej w Kodeksie Drogowym. Takich przykładów jest znacznie więcej można ich znaleźć mnóstwo na różnych forach internetowych. Na Facebooku powstała też strona: "Nowe testy teoretyczne na prawo jazdy to skandal". Znajdują się tam przykłady wpisywane przez kursantów po egzaminach.

Skandal, to słowo towarzyszy testom od samego początku. Oczywiste błędy to jedno, powiedzmy, że ktoś się pomylił i to da się szybko zweryfikować. Bardziej niebezpieczne wydają się błędnie sformułowane pytania i odpowiedzi, które mogą prowadzić do wyrobienia złych nawyków u młodych kierowców. Czy o to chodzi autorom testów?

Tymczasem testy wciąż są "tajne i łamane przez poufne", więc kursanci w szkołach jazdy ćwiczą na takich jak te wspomniane wcześniej. Być może niedługo część z nich zostanie ujawniona i za odpowiednią opłata udostępniona ośrodkom szkolenia. Ale wiadomo, że one też zawierają błędne pytania.

Można śmiać się z głupoty i niedorzeczności pytań, ale tym którzy mają zdawać tak bardzo do śmiechu nie jest. Zwłaszcza kiedy słuchają wypowiedzi niektórych dyrektorów Ośrodków, którzy jak oberleutnant von Nogay z CK Dezerterów, uważają że porządek i dyscyplina ponad wszystko, a takie zabawy w zdawanie to "zwykła hucpa". A przecież to jedyny sposób, by przekonać się, czy skarżący się kursanci i instruktorzy mają rację.

Pieniądze nie śmierdzą

Od 19 stycznia zmieniły się też opłaty za egzamin oraz zasady. Jest drożej i nieco inaczej. Po pierwsze ośrodki egzaminacyjne zażądały opłat od kursantów, którzy już wcześniej zapłacili za egzaminy. Nastąpiła więc klasyczna zmiana reguł "w trakcie gry". MORDY-y nie widza w tym żadnego problemu. W oficjalnych komunikacie MORD czytamy: "Minister Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej w swoim Rozporządzeniu z dnia 16 stycznia 2013 roku, w sprawie wysokości opłat za przeprowadzenie egzaminu państwowego oraz stawek wynagrodzenia związanych z uzyskiwaniem uprawnień przez egzaminatorów, nie uwzględnił okresu przejściowego i nie określił sposobu rozliczenia opłat za egzaminy przeprowadzone po 19 stycznia 2013 roku, wniesionych przed dniem obowiązywania Rozporządzenia. (…) Dopłaty prosimy wnosić w gotówce w okienkach BOK, przelewem na konto".

Co ciekawe kursanci płacą jednocześnie za egzamin teoretyczny i praktyczny. Jeżeli obleją teorię to przepada też opłata za egzamin praktyczny i w ten sposób można zapłacić nawet 10 razy za jazdę … nie wsiadając nawet do samochodu. Oczywiście istnieje możliwość płacenia osobno za każdy egzamin, ale to znacznie wydłuża procedurę.

Ostatnio w mediach pojawiły się informacje, że prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie bałaganu w WORD-ach. Śledztwo dotyczy niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych i poświadczenie nieprawdy w dokumentach przetargowych dotyczących systemu łączności ośrodków ze starostwami. Kłopoty mogą mieć szefowie Instytutu Transportu Samochodowego i urzędnicy Ministerstwa Transportu. Ale tak naprawdę to kłopoty nadal mieć będą kursanci, którzy w całym zamieszaniu mają zdawać egzaminy. Niektórzy musieli przejechać 200 kilometrów w poszukiwaniu miejsca gdzie można zdać egzamin, bo jak się okazuje z tym też jest kłopot i nie wszędzie można zdawać. Bałagan, dezorganizacja i zdzieranie pieniędzy. Miało być łatwiej, przejrzyściej i logicznie. Wyszło jak zwykle.

Co dalej?

Czy jeśli prokuratura zakwestionuje cały przetarg i zostanie on unieważniony, to czy wrócą stare testy? Czy jeśli okaże się, że zawinili urzędnicy to jaka kara będzie właściwa? Pewne jest tylko jedno. Jak zwykle za to wszystko zapłacimy my. Natomiast kursanci będą musieli się uczyć tej paskudnej atmosferze. I po co było wprowadzać nowe rodzaje testów, wydawać na nie grube pieniądze, skoro tak jak te poprzednia są pełne wad i służą głównie "łapaniu" kursantów w pułapki słowne.