W tegorocznym budżecie rząd zaplanował aż 1,5 mld zł wpływów z mandatów. Wygląda jednak na to, że "Zakład fotograficzny Jacka Rostowskiego" - jak złośliwie określają fotoradary kierowcy - nie wykona planu. Tak samo jak w ub. roku, gdy z mandatów do kasy wpadło mniej niż 10 proc. z zaplanowanych 1,2 mld zł.

Z danych uzyskanych przez "GW" wynika, że w I kwartale 2013 r. wpływy z mandatów fotoradarowych wyniosły 22,4 mln zł. Nie zagraża to budżetowi państwa, bo wpływy z mandatów to raptem 0,5 proc. wszystkich zaplanowanych na ten rok dochodów.

Polscy kierowcy najwyraźniej znaleźli sposób na coraz bardziej bezwzględny system karania i ściąganie coraz większych kwot za wykroczenia drogowe. Społeczna akcja pod hasłem "pieprz radary" ma na celu "pozbawienia radarowych złodziei łupu z naszych mandatów". Jej pomysłodawca nawołuje do gorliwego przestrzegania ograniczeń prędkości tak, by dochody z mandatów zaplanowane w budżecie państwa przez ministra finansów były jak najniższe.

Pomysłodawca akcji podkreśla, że choć sceptycy mówią, że kosztami zakupu nowych urządzeń i tak już obciążono kierowców, ponieważ był on finansowany z publicznych pieniędzy, to dodaje, że ci którzy te urządzenia nabyli, stworzyli biznesplany, według których po pierwsze zakup sprzętu ma się zwrócić, a potem zacząć przynosić zyski. "Te dwa etapy bandyckiego planu możemy storpedować. Sprzęt już zakupiono. Ale wyłącznie od nas zależy, czy ten sprzęt zarobi na siebie i na radarowych bandytów" - nawołuje Robert Szmarowski.

Na koniec "Rebeliant" dodaje - "jeśli konsekwentnie i masowo będziemy przestrzegać ograniczeń prędkości, to ci, którzy urządzili tę ogólnokrajową nagonkę na kierowców, to cyniczne polowanie na ludzi, będą musieli wytłumaczyć się z potężnej niegospodarności."