• Barciś upodobał sobie jedną konkretną markę samochodów i jest jej wierny
  • Zdradził, co sądzi o samochodach elektrycznych
  • Prosta do naprawienia usterka przysporzyła mu dużego kłopotu na drodze

Przygodę z motoryzacją rozpoczął w PRL-u od Fiata 126p. Od tamtego czasu zmienił się nie tylko ustrój polityczny, ale także samochody i polskie drogi. Lata doświadczeń zarówno za kierownicą, jak i na planie filmowym zaowocowały rozmową pełną anegdot i dobrego humoru.

Artur Barciś w programie Auto Świat Pit Stop Foto: Hubert Kłoda / Materiały własne
Artur Barciś w programie Auto Świat Pit Stop

Łukasz Bąk: Znamy się 5 minut i już mi Pan zaimponował jako człowiek orkiestra. Najpierw okazało się, że Pan sobie sam uszył tę marynarkę. Przed chwilą jeszcze Pan sobie poprawił mikrofon. O wszystko Pan zadbał. Generalnie ekipa naszego programu nie miała co przy Panu robić.

Artur Barciś: Ja już mam 45-letnie doświadczenie w różnych rzeczach.

To na pewno ma Pan też 45-letnie doświadczenie w samochodach i w ich naprawianiu.

W naprawianiu?!

Tak.

Nie mam żadnego doświadczenia. Nigdy w życiu nie naprawiłem żadnego samochodu, poza tym, że kiedyś próbowałem wymienić koło. To już uważam za duży sukces, chociaż nie zawsze mi się to udaje.

Tak, że Pan dokręci, pojedzie i nie odpadnie?

No właśnie różnie z tym bywa. Zdarzyła mi się taka historia, że w telewizji był taki program "Mamy Cię", w którym zostałem wkręcony w jakiegoś białoruskiego spadochroniarza, który wylądował na moim podwórku, w ogrodzie, i ja starałem się mu pomóc. I tam przyjechała policja i ja im mówiłem, że nic nie wiem o żadnym spadochroniarzu, chociaż za moimi plecami leżał spadochron. I wtedy powiedziałem: "No tak, spadochron jest, ale człowieka nie ma". I pomagałem temu człowiekowi. Potem się okazało, że zostałem wkręcony i, że to była dobra zabawa. I jakiś czas później, jechałem moim nowym samochodem. To było oczywiście Volvo i złapałem nim gumę, więc odkręciłem wszystkie te śruby, ale koło nie chciało zejść i pomyślałem, że skoro to jest nowy model, to może tam jest jeszcze jakiś przycisk, jakieś zabezpieczenie, żeby to koło mogło zejść. Ale przeszukałem, upaprałem się i nie znalazłem żadnego przycisku, więc zadzwoniłem do Volvo. "Słuchajcie, mam taką sytuację, że złapałem gumę. Chcę wymienić koło, ale to koło nie schodzi. Może to jest jakiś taki model, ten nowy, że ma tam jakieś zabezpieczenie?" "Nie, nie ma żadnego zabezpieczenia". No to ja mówię, że nie wiem, co ma nowy samochód, ale koło nie schodzi. Nie wiem, co mam zrobić. Powiedziałem, gdzie stoję i dowiedziałem się, że w pobliżu jest zaprzyjaźniony zakład mechaniczny. Po 10 minutach przychodzi pan w kombinezonie i mówi: "Panie Arturze, co się stało?" Ja mówię: "No gumę złapałem, bo chcę koło wymienić, ale ono nie schodzi. No nie schodzi. No szarpię, szarpię, nie schodzi". Podszedł do tego koła, kopnął je... odpadło. Pomógł mi to wymienić i tak się rozglądając, mówi: "No dobra, Pan powie, gdzie są te kamery?".

Pomyślał, że jest uczestnikiem programu? (śmiech)

Bo to było tak absurdalne, że facet nie może zmienić koła, że wydało mu się, że to jest jednak żart.

Ale rozumiem, że już potem było tylko lepiej. Nie łapał Pan gum i nie musiał wymieniać?

Rzadko łapałem gumy i właściwie nie mam problemów z samochodem. Regularnie dokonuję serwisu. Ufam ludziom, którzy się tym zajmują.

Ja nie wiem, czy ma Pan świadomość, że Pan odegrał w swoim życiu pewną aktorską rolę motoryzacyjną, bo niektórzy pamiętają Pana z roli Tadeusza Norka przede wszystkim. Inni, ci starsi, jeszcze z Pankracego. A w mojej głowie i w głowach moich dzieci zapamiętany Pan został jako Fiat 500, czyli Luigi z bajki "Auta". Co Pan sądzi o włoskiej motoryzacji w takim razie?

Jest ładna (śmiech).

I to wszystko?

Chyba nie mam jakiegoś szczególnego doświadczenia, poza tym, że moim pierwszym samochodem był Fiat 126p i kochałem ten samochód, uwielbiałem go. Nie był nowy, kupiłem go od Grażyny Barszczewskiej, mojej koleżanki i bardzo byłem zadowolony. Przede wszystkim dlatego, że miałem samochód. To już było naprawdę wielkie szczęście. A poza tym ten samochód się rzeczywiście sprawdził. Pojechaliśmy nim z żoną do Hiszpanii.

Maluchem? Naprawdę?

Tak, naprawdę. W 1967 r. Obiecałem żonie.

To wycieczka licząca przynajmniej dwa i pół tysiąca kilometrów. Czy maluch zniósł ją godnie?

Zniósł godnie. Tylko gdzieś na czeskich drogach pękł kawałek resoru, ale dojechał. Miał pewne kłopoty z gaźnikiem jak zwykle, ale wtedy trzeba było się zatrzymać i przedmuchać ten zaworek.

Fiat 126p - zdj. ilustracyjne Foto: siekierski.photo / Shutterstock
Fiat 126p - zdj. ilustracyjne

Czyli jednak potrafił Pan naprawiać samochody.

Przedmuchania zaworka nie nazwałbym naprawianiem. To jest taka czynność, którą trzeba było wykonać.

No ale nie zdjąć koła, a przedmuchać zaworek to już jest wyczyn.

Ale w maluchu wie Pan, to nie jest wyczyn.

No dobrze, a na początku rozmowy powiedział Pan coś, co mi utkwiło w pamięci. "Miałem oczywiście Volvo". To by sugerowało, że Pan innymi markami samochodów nie jeździ?

No nie chciałbym tu jakoś szczególnie reklamować tej marki…

To jest program motoryzacyjny, tu się rozmawia o samochodach.

Tak, od kilkunastu lat jeżdżę samochodami marki Volvo. Jestem bardzo zadowolony.

Skąd ten wybór?

To było już dawno temu, kiedy pojawił się taki model, zupełnie nowatorski. Nie było takich samochodów. To było chyba XC60 (przyp. red.). Taki jakby wojskowy. On był tak inny i ja się zachwyciłem tym modelem. Oczywiście ja patrzę estetycznie, po prostu ładny jest. Podobał mi się. Musiałem sobie kupić nowy samochód i on był na billboardach. I żona mówi: "Taki sobie kup!". Ja mówię: "Coś Ty, przecież to jest Volvo. To jest strasznie drogie". A ponieważ u mnie w domu finansami rządzi moja żona, to jej zapytałem, czy mamy tyle pieniędzy. Powiedziała, że mamy. No i oczywiście kupiłem sobie ten samochód i byłem zachwycony. To bajka.

No i został Pan wiernym fanem Volvo…

Głównym powodem jest to, że te samochody się nie psują. No może Toyoty też się nie psują, no ale jest bezpiecznie. To jest najbezpieczniejszy samochód.

Dużo Pan jeździ w skali roku?

Dużo.

Czyli?

40 tysięcy.

To bardzo dużo. A teraz ma Pan diesla czy benzynę?

Teraz mam hybrydę plugin.

No i jak się Panu sprawdza w tych dłuższych podróżach?

Jestem zachwycony. No przede wszystkim dlatego, że pali o połowę mniej niż poprzedni. Też Volvo XC60. Ten po prostu palił połowę mniej.

Co ile Pan zmienia Volvo na Volvo?

Gdzieś tak mniej więcej co 4 lata. Teraz zmieniłem później, bo była pandemia i właściwie samochód stał w garażu.

Czyli przez cztery lata przejeżdża Pan około 160 tys. km każdym samochodem. A wie Pan, że Volvo wycofuje się całkowicie z produkcji samochodów spalinowych i kolejne, które Pan będzie musiał kupić, to już będzie elektryczne?

W całości?

W całości.

No zobaczymy, jak będzie z tymi ładowarkami, bo to jest ten problem, że jeżeli samochodem można przejechać tylko 200 km, a potem trzeba stać na stacji i czekać dwie godziny, aż się naładuje albo więcej, no to, to nie jest komfortowa sytuacja. Jeżeli to się zmieni za jakiś czas, a ten samochód, który mam w tej chwili, jest zupełnie nowy, mam go pół roku, no to jeszcze mam trzy i pół roku, żeby to przemyśleć. Chociaż tą elektrycznością jestem zachwycony. Ta cisza...

Już ma Pan do czynienia z elektryfikacją, bo skoro ma Pan hybrydę Volvo, to pewnie na elektryce również Pan jeździ.

Głównie. On doładowuje się w czasie jazdy, więc głównie korzysta z baterii.

Ale ładuje Pan go również w gniazdku? Ja przepraszam, że tak dopytuję Pana o takie szczegóły, natomiast to jest też cenna informacja dla naszych czytelników, jak się żyje z takimi samochodami.

Ja po prostu jadę, tam jest taki tryb B i on sobie wybiera, co tam mu potrzeba. Głównie jeździ na baterii, a jak bateria się skończy, no to przeskakuje na tryb spalinowy. Ale przy każdym hamowaniu, przy każdym zatrzymywaniu ta bateria się doładowuje, więc właściwie stale jest na tej baterii. Dopiero jak zupełnie się wyczerpie gdzieś na dłuższej trasie, gdzie hamowania jest mało, bo się jedzie autostradą i po prostu się jedzie, to on się już nie doładowuje. No i wtedy korzysta z tej benzyny.

Na początku mówił Pan, że nie wie, jaka jest zasada jazdy samochodem, a teraz Pan nawet mnie wytłumaczył, jak jeździ hybryda Volvo.

To jest dla mnie rewolucja, bo ja nigdy takim samochodem nie jeździłem, więc się dokształciłem, bo po prostu musiałem żonę przekonać, że taki samochód jest mi niezbędny.

Czyli ona jest ministrem finansów w domu, a Pan jest ministrem dyplomacji.

Zdarza się.

A skoro tyle Pan jeździ i ma doświadczenie z czasów komuny, wie jaka była wówczas mentalność kierowców i jak wyglądały polskie drogi, to jak porównałby Pan to z tym, co dzisiaj dzieje się na polskich drogach? Pewnie gra Pan spektakle w każdym zakątku kraju, w związku z czym rzeczywiście jeździ Pan i na wschód, i na zachód, i na północ, i na południe, i w najodleglejsze zakątki. Zmieniły się polskie drogi, to chyba wszyscy widzimy. Ale czy polscy kierowcy się zmienili?

Ja nie lubię oceniać ludzi pod tym względem. Ja zawsze zakładam, że jeżeli jest zjazd i korek do tego zjazdu i ktoś się tam wpycha bez kolejki, to ja zawsze wolę pomyśleć, że może ma chore dziecko albo wiezie jakieś lekarstwo, a nie że jest cwaniakiem. Wolę tak myśleć. Pewnie tak nie jest i to jest cwaniak, ale ja wolę tak myśleć, bo tak się lepiej żyje. Może jestem naiwny.

Ale dobrze jeździmy generalnie jako kierowcy? Polacy są dobrymi kierowcami?

Tak, myślę, że tak. No na pewno lepiej jeździmy niż Włosi, Hiszpanie czy Turcy albo Egipcjanie. W ogóle ta południowa mentalność jest zupełnie inna. I tam na przykład w Hiszpanii właściwie prawie każdy samochód jest porysowany, ale to dlatego, że oni jeżdżą po prostu tak blisko i szybko, i mijają się ciągle. Trudno się tam jeździ. Natomiast oczywiście my jesteśmy dużo gorszymi kierowcami niż na przykład Niemcy czy Holendrzy, czy nawet Francuzi, bo my jednak nie szanujemy specjalnie prawa.

Artur Barciś Pit Stop Foto: Auto Świat
Artur Barciś Pit Stop

Szczerze, między nami, jakim jest Pan kierowcą? Szybkim?

Nie. Ja jestem kierowcą bezpiecznym. Nie lubię jeździć 180 czy 200 km na godzinę, nawet jeżeli mam pustą autostradę. Nie lubię. Ja nie mam takiej potrzeby, żeby aż tak pędzić. Czasami zdarza się, że po prostu muszę zdążyć. Gdzieś był jakiś korek, coś się zdarzyło i ja teraz muszę zdążyć na spektakl czy na koncert. Tam czekają ludzie i ja nie mogę się spóźnić, więc czasami muszę przekraczać granicę, czasem przekraczam przepisy, dlatego że one są czasami tak absurdalne, że no trudno ulega się głupocie zarządcy drogi, który stawia znak ograniczenia prędkości do 30 km na godz., chociaż nie ma cienia powodu, dla którego tam powinno tak być. Jedynym powodem może być pobliska wysepka, która służy wyłącznie do tego, żeby tam stali policjanci i do niczego innego nigdy nie służyła. A jeżdżę tą drogą. To jest droga do mojego domu od 25 lat.

Czyli tam wie Pan, że musi uważać, bo tam się może czaić mundurowy z suszarką, tudzież z innymi przyrządami. No i pewnie na swojej drodze mundurowych parę razy w życiu Pan spotkał, którzy Pana zatrzymali. I jak takie spotkania się kończą? Autograf składa Pan wtedy na kwitku z mandatem czy gdzie indziej?

No nie, chyba nie powinienem publicznie takich rzeczy mówić…

To się wytnie w razie czego.

No wiem, że jest taka możliwość u policjantów, że mogą dać pouczenie. Więc szczęśliwie się składa, że chyba jestem dosyć lubiany przez policjantów. Zazwyczaj dostaję pouczenie, chociaż zdarzają się tacy, którzy właśnie pokażą mi, że Pan sobie nie myśli, że Pan tutaj jest znanym aktorem, to Pan będzie miał u mnie jakieś fory. Pamiętam, że jeden policjant, kiedy było ciemno, podszedł do mnie, wziął dowód, po czym poszedł do swojego radiowozu. Wypisał mi ten mandat i potem mnie tam zawołał. Przyszedłem i powiedział mi: "Panie Arturze, serce mi krwawiło, jak wpisywałem ten mandat, bo dopiero potem się zorientowałem, że to Pan!". No ale niestety cztery punkty wlepił.

Ale nie był Pan nigdy w podbramkowej sytuacji, że tych punktów nazbierało się tyle, że trzeba było już bardzo uważać?

Najwięcej miałem 11, ale już mi się właśnie wykasowały. Raz mi się zdarzyło, że zatrzymał mnie policjant, który się bardzo ucieszył, jak mnie zobaczył. Było to w czasach Miodowych Lat, więc w ogóle ta popularność była taka mega. Zapytałem, dlaczego się Pan tak cieszy? "Bo będę miał mandat od Pana! No bo wie Pan, ja zbieram mandaty od znanych ludzi i mam klaser i tam mam te mandaty. Mam Marylę Rodowicz, mam Wodeckiego, mam jeszcze tam kogoś". I ten kolekcjoner wlepił mi ten mandat za 100 złotych, najniższy, jaki mógł wlepić. Żadnych punktów. To było dawno temu, ale bardzo to było zabawne.

Chciałem zapytać o ulubiony samochód, który miał Pan w swojej karierze. Ja wiem, że zaczynał Pan od malucha kupionego od koleżanki, w związku z czym jest pewien sentyment do samochodu. Wiemy, że lubi Pan Volvo, ale czy było jakieś takie auto, które zapamiętał Pan bardzo dobrze, a wręcz może dzisiaj żałuje, że go sobie nie zostawił?

Nie. Chyba nie. Bardzo dobrze mi się jeździło Golfem czwórką. Jeździłem nim przez 4 lata i bardzo dobrze wspominam. Czerwonym Nissanem Sunny też jeździłem i też bardzo fajnie się jeździło. Ale potem już poznałem Volvo i tę wygodę, i te 15 głośników, a uwielbiam słuchać muzyki w samochodzie. I to poczucie bezpieczeństwa... to jest najbezpieczniejszy samochód! Pamiętam, że była taka reklama Volvo, gdzie jest jakiś gigantyczny karambol i nie wiadomo co się stało. Gigantyczny karambol i tylko słychać śmiech. Taki szczęśliwy śmiech i kamera dojeżdża do środka. I w środku tego karambolu jest facet, który jest w Volvo i nic mu się nie stało.

A czego słucha Artur Barciś, jak jedzie samochodem?

Kiedyś to się woziło sterty płyt i kaset. Dzisiaj jest Spotify i mogę słuchać wszystkiego.

Ale bardziej podcasty czy muzyka i podcasty?

Podcastów też słucham. Uwielbiam. Uwielbiam Jacka Wasilewskiego, który jest takim ekspertem językowym, a ja jestem purystą językowym. Uwielbiam mówić dobrze po polsku i walczę o to, żeby ludzie mówili dobrze po polsku, a nie tylko "spoko" i "super". Szczególnie dziennikarzom na to zwracam uwagę. Ale Pan na szczęście jakoś sobie radzi…

Kamień z serca.

Wiem, że dziennikarze potrafią mówić końcówkę "om" zamiast "ą". Mówią: "tom Polskom" albo "tom ojczyznom". Ja rozumiem, że politycy tak mówią, bo się podlizują temu elektoratowi, który tak mówi. Ale dziennikarze? Nie do pomyślenia.

Ja też staram się mówić raczej poprawnie z reguły, choć i mnie zdarzają się lapsusy językowe. Więc jeżeli jakiś popełniłem, przepraszam serdecznie.

Każdemu się zdarzają. To nie o to chodzi, żeby być idealnym, bo się nie da. Jednak to, jak wspaniale pan Jacek Wasilewski opowiada o języku, sprawia, że uwielbiam go słuchać, to jest przyjemnością. A muzyki słucham bardzo różnej, jak mnie najdzie. Czasem słucham jazzu, czasem nawet takiego łatwego jazzu, czyli np. Michaela Buble, ale także wokalistów jak Barbara Streisand czy Liza Minnelli, czy muzyki takiej, którą kocham, czyli musicale, ale też muzyki poważnej. Bardzo lubię słuchać Chopina. To jest cudowne, kiedy można sobie wybrać, co mi przyjdzie do głowy. Klikam i już mam.

Czyli jednak sztukę i motoryzację też coś łączy. Więc ostatnie pytanie będzie o sztukę, bo nowy spektakl spod Pana pióra, tak można chyba powiedzieć, nazywa się "Barabuum". To jakieś nawiązanie do wypadku samochodowego?

Do wypadku samochodowego nie. Może to jest zderzenie osobowości, zderzenie ludzi w pewnym mieszkaniu. To nie jest moje piór, bo to jest hiszpańska sztuka, którą ja przerobiłem na polską. Znaczy, ona się dzieje gdziekolwiek, ale powiedzmy, że w Polsce. A "Barabuum" to jest tajemniczy tytuł, bo dopiero w trakcie oglądania spektaklu się wyjaśnia, co on oznacza. Nie mogę tak za bardzo zdradzać. Ale tak, to jest rodzaj zderzenia, tyle że potrzeb, osobowości, tajemnic, zwyczajów, tematów tabu, które są rozładowane w tym spektaklu. Tyle że konwencja tego spektaklu jest bardzo ciekawa, ponieważ to jest oczywiście komedia. Komedia, która jest po części dramatem psychologicznym, po części bardzo śmieszną farsą. Do tego stopnia, że ludzie spadają z krzeseł, a na końcu płaczą ze wzruszenia. To jest to, co ja w teatrze lubię najbardziej. Taka manipulacja widzami i ich emocjami jest rozkoszą dla reżysera.

My tutaj nie manipulujemy naszymi widzami, ale w imieniu Pana i w imieniu własnym zapraszam wszystkich do Artura Barcisia na "Barabuum". W całej Polsce. To była bardzo miła, przyjemna rozmowa. Mimo że nie jest Pan wielkim fanem samochodów, to jednak pokazał Pan, że…

Ale ja jestem wielkim fanem samochodów! Jestem nim, ponieważ one bardzo ułatwiają życie i są piękne.

Bardzo mi było miło. Myślę, że czytelnikom również. Raz jeszcze ślicznie dziękujemy.

Dziękuję pięknie.