Podziwiamy, bo jeszcze o 14 był na Powązkach – chwalił Ministra Wojny o. Tadeusz. O 14.10 – poprawił ojca minister Macierewicz – ale to są oklaski dla pana Kazimierza i całej ochrony, która tak wspaniale jechała, nie dla mnie (...). Tak minister Wojny (czy tam Obrony Narodowej) Antoni Macierewicz rozpoczął wykład w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej ojca Rydzyka, chwaląc się, że z Warszawy do Torunia dotarł w godzinę i 40 minut.

Z Powązek do celu podróży, poruszając się najszybszą dostępną trasą, mamy 257 kilometrów. Średnia prędkość takiego przejazdu to 150 km/h od bramy do bramy. Jak w praktyce musiało to wyglądać? Po autostradzie jechali z gazem w podłodze, czyli 220-240 km/h, a przez miasto – ile się dało. Jeśli nie jechali autostradą, to przez wioski (208 km) – wówczas 150-180 km/h niemal bez przerwy. Ministrowi nie dane było równie szybko przelecieć do Warszawy na galę „W Sieci”. BMW, jadąc z górki, nie wyhamowało przed autami stojącymi na światłach i spowodowało karambol. Zamach? Tak – na zdrowy rozsądek!

To nic nowego. Mówi się, że jeszcze w ubiegłym roku rzecznik MON-u Bartłomiej Misiewicz dał pokaz podejścia do legalizmu, podjeżdżając na sygnale pod McDonald's. Nie mógł ustać na światłach, tak głodny był. Niedawno zaś miał też być podwieziony pod dyskotekę rządowym BMW w towarzystwie funkcjonariusza ŻW. Pamiętacie rozerwaną oponę pancernej limuzyny prezydenta Dudy? Wtedy też kolumna jechała szybciej, niż pozwalały na to rozsądek i parametry techniczne ogumienia – oto przyczyna usterki.

Osobom obeznanym z sowieckimi zwyczajami wyda się to normalne. Turyści zwiedzający Moskwę są ostrzegani, żeby uważali, gdy spacerują w okolicy Kremla. Gdy zaczyna otwierać się brama, należy szybko się zbierać: za chwilę wyjedzie z ogromną prędkością konwój dygnitarzy z ochroną; może cię rozjechać i nawet się nie zatrzyma.

A co na temat pojazdów uprzywilejowanych mówi kodeks drogowy? Kierujący ma prawo do niestosowania się do przepisów pod warunkiem zachowania szczególnej ostrożności (...) także przy wykonywaniu zadań związanych z zapewnieniem bezpieczeństwa osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe. W tym wypadku drugi warunek został spełniony (kierowcy mogli jechać „na bombach”), ale pierwszy (szczególna ostrożność) – nie! Czy kierowcy staranowani przez auta ministra powinni czuć się winni, że nie rozjechali się w popłochu na boki? Skąd! Po pierwsze, nie mieli czasu na reakcję, po drugie, nikt nie ma obowiązku uciekać z drogi i powodować zagrożenia, żeby przepuścić choćby i prezydenta.

Wybaczmy jednak panu Antoniemu. Każda jego minuta jest na wagę złota. Nawet gdy jedzie na galę organu prasowego...

Naszym zdaniem

Przejazd ministerialnej świty z Warszawy do Torunia trwa wcale nie dłużej niż przelot helikopterem, a biorąc pod uwagę kłopoty z dojazdem na lądowisko, auta „na bombach” są szybsze. To po co nam helikoptery?