- Statek Morning Midas wiózł z Chin do Meksyku 3159 samochodów, w tym 65 elektrycznych i 681 hybrydowych
- Pożar zaczął się na pokładzie, gdzie stały samochody elektryczne
- Załoga po wyczerpaniu środków przeciwpożarowych opuściła statek i została podjęta przez inną jednostkę
- Obecnie trwa walka nie tyle o uratowanie statku i jego zawartości, lecz raczej o zapobieżenie katastrofie ekologicznej
- Dużo czytania, a mało czasu? Sprawdź skrót artykułu
22-osobowa załoga porzuciła statek po krótkiej, skazanej na niepowodzenie walce. Jakkolwiek systemy przeciwpożarowe zainstalowane na statku miały zadziałać prawidłowo, okazały się nie dość skutecznie.
Poznaj kontekst z AI
Statek płonie już 10 dni
Pożar miał się rozpocząć na pokładzie z samochodami elektrycznymi. Pożary baterii litowo-jonowych są o tyle problematyczne, że do ich gaszenia (a właściwie do chłodzenia baterii) potrzeba dużo wody. Bateria litowo-jonowa płonie często "na raty", ponieważ podzielona jest na pakiety ogniw odizolowanych od siebie; gdy jedna ogniwa zapalają się i wyzwalają energię, kolejne zapalają się z powodu ciepła; pozornie ugaszony samochód może zapłonąć jeszcze nawet po kilku dniach, o ile nie jest odpowiednio zabezpieczony. Straże pożarne nauczyły się już radzić sobie z pożarami samochodów elektrycznych na drodze (do których zresztą dochodzi stosunkowo rzadko), natomiast na statku znajdującym się na pełnym morzu gaszenie tego typu pożaru jest bardzo trudne, a wręcz niemożliwe. Zwłaszcza jeśli wokół są inne samochody oraz materiały łatwopalne, w tym paliwo, którego na statku jest dużo.
W rezultacie statek, który zapalił się 3 czerwca, wciąż się dopala.
Pomoc dociera, ale niewiele może zrobić
Docelowo na miejsce, gdzie dryfuje Morning Midas, mają dotrzeć w ramach akcji ratunkowej trzy statki. Co najmniej jeden jest już na miejscu, jednak w praktyce jedyne, co można zrobić, to obserwować, jak statek się dopala – i to od nawietrznej, bo dym wydobywający się ze statku może zawierać toksyczne chemikalia.
Raczej nikt nie ma już nadziei na uratowanie przewożonych samochodów, gdyż te albo spłonęły, albo płoną, albo są uszkodzone od gorąca. W najlepszym wypadku uda się wziąć wypalony statek na hol i dostarczyć do portu, gdzie w bezpieczny sposób zostanie poddany utylizacji. Wiele zależy jednak od pogody. Jest jednak duże ryzyko, że zawartość statku przesunie się w stronę jednej z burt i statek zatonie. Już 10 czerwca statek był wyraźnie przechylony w stronę rufy, na zdjęciach widać też dziury wypalone w burtach.